środa, 25 lutego 2009

hodowla węża na piersi – szukaj w google

Niestety.


Wszyscy faceci są tacy sami.
PODLI.
Od stadium moruli blastuli po godzinę śmierci naszej. Ament.


Jest lektura o tytule „Zdradzony przez ojca”. Dlaczego, zapytuję wobec tego, nie ma „Zdradzona przez syna”? Widzę tu lukę w rynku.


Mój jedenastoletni syn okazał się być wrażym oportunistą. Podejrzewam, że w tym wieku wszyscy nimi jestesmy. Ale.
Ale ten jest typem podłym wyjątkowo.


Jak juz wspominałam ma on babkę – moją teściową.
Mimo całej gamy rozmaitych niechęci jakimi ją darzę z głębi trzewi, staram się aby dziatki nie były piłką w tej grze w zbijanego.
Zatem, gdy nadszedł Dzień Babci, rozpoczęłam proces piłowania syna, aby wypełnił swój wnuczkowski obowiązek i obdzwonił wszystkie protoplastki celem złożenia życzeń.


Z moją mamą poszło gładko.
Z teściową się nie udało. Nie zadzwonił.


Wszyscy mamy kłopot z babką.


Wszyscy uciekamy przed nią gdzie pieprz rośnie, ci, których kocha i ci, których nienawidzi.
Znienawidzeni ze względów oczywistych.
Kochani z obawy, że ich swoją zaborczą miłością zadusi.
Gdyż jest to miłość dręczaco krytyczna. Miłość odpytująca. Miłość z pretensją. Miłość nie znosząca sprzeciwu. Miłość wciskająca do dziobków duże tłuste niesmaczne mielone a do kieszeni chusteczki, miłość dusząca szalikiem, oślepiajaca czapką, kupująca za małe kapcie, ale za to dwie pary.
Miłość totalna.
Miłość jak walec drogowy.
Jak wnętrze betoniarki.
Żywcem peklująca.
Miłość metodą plastynacji na śmierć.


No i nie zadzwonił. Nie dał rady. Wiem dlaczego. Rozumiem.


Ale.


Ale potem, PRZEZ NIKOGO NIE PYTANY, zwierzył się babuni przymilnie (z własnej inicjatywy), że nie zadzwonił, ponieważ MAMA MU NIC NIE POWIEDZIAŁA, A ON NA ŚMIERĆ ZAPOMNIAŁ. Mrug, mrug, mrug.
A że antenatka jest biegła w paranojach, zatem szybko przejrzała moją intencję, choć nic nie rzekła (A-CHA! WIĘC TO TAK!).
I mimochodem napomknął przy okazji, że nie dostaje kieszonkowego.


Taki z niego gad.


Od dawna podejrzewałam go o dwulicowość. O to, że gra na dwa fronty.
Ale przysięgał, że tak nie jest (niepytany mrug, mrug, mrug). Że mnie broni jak lew gdy babka oskarża mnie (zaocznie) o potworną zbrodnię nie dawania dziecku drugiego śniadania do szkoły. O perwersyjną próbę zagłodzenia potomka na śmierć, widomą w formie kościotrupiej niedowagi, którą zdiagnozowała bystrze wespół ze światowej sławy autorytetem naukowym koleżanką lekarką z trzeciego i razem nad tym faktem kiwały z oburzeniem głowami.
Że w ramach walki o godność matki pokazywał babce siatki centylowe w książeczce zdrowia. Że udowadniał (daremnie), że plasuje się w dolnych stanach średnich i że zdrów jest jak koń.


Już mu nigdy nie zawierzę.
Jak powie, że idzie bawić się klockami z kolegą, będę go śledzić w męskim przebraniu z dolepionymi wąsami.


Mówię wam. Nie warto.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz