środa, 11 marca 2015

kto poślubi mojego syna?

Czy mi się zdawało, czy ostatnio w lidlu tropiła mnie pewna stara znajoma?

Znajoma zresztą o tyle o ile, ponieważ ustalone zostało, że się nie lubimy i raczej nie znamy. Przed wielu, wielu (wielu) bowiem laty, jej wówczas przyszły, a obecnie może i miniony mąż usiłował wykorzystać moją niemoc i zedrzeć ze mnie rajtuzy. Bielizny nie oddałam, ale on nie omieszkał się przed ukochaną wyspowiadać, czy też może raczej pochwalić, bo oni mieli wtedy trudny okres: testowali swe uczucie biegając i przyprawiając sobie wzajemnie rogi na prawo i lewo. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie w swoich rajstopach.

Było - minęło. Nie lubiłyśmy się, więc nie wchodziłyśmy sobie w drogę. Aż do ostatniego spotkania w dyskoncie, kiedy to wyraźnie poczułam, że za mną łazi. I może udałoby mi się przed nią umknąć, gdyby nie to, że przyszpiliła mnie stając za mną w kolejce do kasy.

Wzięłam zatem ten skomasowany atak na klatę, czoło jasne w berecie stawiając wyzwaniu i natychmiast zrozumiałam DLACZEGO mnie śledzi: nie była sama.

Towarzyszyła jej mianowicie prześliczna dziewczyna, córka, w wieku okołomaturalnym, a dumna matka chciała mi ją koniecznie pokazać. A i pewnie dopiec, słusznie rozumując, że wszystkie inne są mniej śliczne - jeśli w ogóle jakieś udało mi się urodzić. Na szczęście się nie udało, choć rzeczywiście żal leciutko mnie dotknął, że tak się biłam o te głupie rajty.

Ale, ale. Chociaż wszystko fajnie i duma z przychówku jest bezdyskusyjnie słuszną, to jednak przechadzanie się w towarzystwie tak urokliwych młodych stworzeń ma też swoje ciemne strony - w tym wypadku utworzył się dość przykry dysonans, spotęgowany tym, że młoda dama ani na jotę nie jest podobna do mamy, za co stwórcy należą się wielkie brawa oraz hosanna na wysokości.

Tak więc dziękujmy Panu, za to, co mamy - że nam sypnął penisami - dzięki temu prostemu  zabiegowi optycznemu KRÓLOWA jest tylko jedna.