piątek, 20 listopada 2015

daj mi panie rozpoznanie, czy szaleństwo jest tuż tuż


Jeśli wiecie, coś o czym nie wiem, to zdradźcie mi, proszę, bo czuję się zupełnie jak zięba na dębie.

Mama mówi: Jesteś taka dzielna, W TAKIEJ SYTUACJI nie opuszcza cię poczucie humoru.

Koleżanka: Widziałam cię jak szłaś, ale nie było się gdzie zatrzymać. CHCIAŁAM CI POMÓC. Dzwoniłam do ciebie, ale nie odbierałaś.

Inna: Jeździsz NA ROWERZE? W LISTOPADZIE??? DO CENTRUM???

Zatem chciałabym wiedzieć, o jaką sytuację chodzi? Czy jest coś, co wyparłam? Czy rzeczywiście tak wielkim nietaktem jest chodzić pieszo? W sensie na nogach? Poniżej 10 km to chyba jeszcze nic takiego. Dlaczego w dobrym tonie jest się przebierać w lateksowe wdzianka, kosztowne pepegi i dymać bez sensu po lesie, a zalecane 10 000 kroków dziennie odbierane jest przez społeczeństwo jak kiełkująca choroba psychiczna?

Każden się dziwuje. Nawet sąsiedzi, obce ludzie.

Chciałam niniejszym złożyć oświadczenie: To, że nie jeżdżę suvem do sklepu na sąsiedniej ulicy nie jest podyktowane zmianami w korze, ani pocofnięciem się w rozwoju cywilizacyjnym. Gdybym potrzebowała suva, to, wierzcie mi, wyrwałabym go z adekwatnych trzewi. Owszem, jestem dziwna. Lubię się przejść z buta, przejechać na rowerze, ale nie jestem dzielna, nie jestem twarda, nie jestem godna podziwu. Po prostu wsadzam dupę na rower i to mi robi endorfinę, a przy okazji zwalcza sadło. A za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze kupuję sobie ładne rzeczy.

Wczoraj weźmy kupiłam TO :) (Szafranowo, wybacz, ale musiałam, najwyżej zrobimy grafik, która kiedy).

I zupełnie nie rozumiem, dlaczego w ogóle muszę się z tego wszystkiego tłumaczyć.
Czy wyglądam jakoś żałośnie?
Zmoknięta, rozczochrana?
Rozczłapana?
Stara, siwa, BEZ STANIKA???

Już sama nie wiem: wypada, czy nie wypada?