wtorek, 26 marca 2013

bitch please!

Im dalej w las tym więcej drzew.
Nie sposób się z tym nie zgodzić, robi się już prawdziwa dżungla, zewsząd napierają różne liany, węże, pająki i pytongi. Duszę się. Kh, khhh, khhhhhh...

Jest strajk generalny, zarówno w domu jak i w zagrodzie - w końcu każda okazja jest fajna, żeby się wykręcić od szkoły, nespa?
Edukacji gimnazjalnej to ja nie zazdraszczam, o nie. Ale trza ją zmóc. Mam nadzieję, że dożyję.
Aramaj od kilku dni nieśmiało bąkał, że strajk, potem, że komunikacja nie zdanża, następnie, że na drugą lekcję, by w końcu oświadczyć, że boli go brzuch. Na co ja, jako matka, nie wyraziłam współczucia. Za to wyraziłam przypuszczenie, że to jest podrabiany ból imitacji brzucha, spowodowany autentycznym brakiem chęci uczęszczania. Po dłuższej wymianie zdań, kiedy to zagroziłam, że a) obudzę ojca, przyjdzie i będzie się darł w samych majtkach rozczochrany (jeeezu, to był tylko blef, sama bym tego nie zniosła), b) koniec z kokakolą - nie chcę go nigdy więcej widzieć z tą trutką na małoletnie szczury, skoro potem boli go brzuch c) nie napiszę mu usprawiedliwienia, bo jesteśmy dopiero na półmetku szkoły, a ja już jestem pod literą W w domowym poradniku medycznym, Aramaj chwycił za ostatnia deskę ratunku jaką jest zawsze świetnie udany szantaż emocjonalny. W szale rozpaczy wił się i wrzeszczał, ze serca nie mam, że nigdy nie przytulę, nie pochwalę, nie zapytam "jak się czujesz, kochanie" tylko od razu z mordą i że won do szkoły. Że nie jestem matką tylko strażnikiem więziennym, kapo koncentracyjnym, mutantem, potworem, złem.
No nie wiem, pewnie jestem, ale rządy ciepłej dłoni nie przynoszą w przypadku tego typu meandru mózgowego wymiernych skutków w postaci skończonych studiów i podjętej pracy zarobkowej.
Są na to niezbite dowody. W rodzinie przypadki. To nie działa. Wiem. Rozumiem. Zawrotnej kariery zawodowej nie wymagam.

Tylko skończ studia i już sobie idź.

Nie gadam z nimi. Sprawy rodzinne są niezwykle skomplikowane.

Stary sieje dywersję.
Dziecku odpala telewizor, bo mu się zdaje, że życie bez mózgojebów z kartuna traci sens. Mieliśmy umowę towarzyską, że kot nadepnął na dekoder i nie działa. AWARIA! Kto miał chęć na TV, miał do wyboru szeroki wachlarz oferty naziemnej. Zaś pod osłoną nocy, gdy Bunio skłonił swą główkę na miękką poduszkę, dozwolone było wszystko.
Umówmy się, że Buniozyl nie był ani przez chwilę przesadnie poszkodowany - do dyspozycji miał szeroką ofertę internetową, każdą ilość bajek i niebajek na jutubie, śmieszne koty pe el, gry i zabawy do porzygania.
Dlaczego więc nie TV?
Dlatego, że naloty dywanowe z mózgojebów telewizyjnych nigdy się nie kończą. Są tylko przetykane namolnymi reklamami plastikowego wszelkiego szajsu za gruby hajs. Buniowi już teraz się wydaje, że życie polega na kupowaniu. Zabranie go do supermarketu to nie lada wyzwanie. Najprościej jest wejść i od progu oświadczyć personelowi - BIORĘ WSZYSTKO! PROSZĘ ZAPAKOWAĆ NA TIRA.
To nie tak, że Bunio żąda, wrzeszczy czy wymusza. Nie, nie. On tak grzecznie prosi. No bo przecież telewizja powiedziała - musisz to mieć. Sam słyszał. I teraz co? Jak żyć z takim brakiem?

Zatem kot nadepnął na dekoder, a tymczasem zjawił się tatuś i jął jątrzyć, że puść mu, puść mu, Bo jak to tak? Życie bez telewizora! Dręczy dziecko!

Zupełnie jak jego mamusia. Ten sam typ umózgowienia - sama będąc właścicielką cukrzycy typu drugiego zaopatruje wnuczę (liczba pojedyncza) w wiadra słodyczy, które ono potem zasysa w miejsce śniadań, obiadów, kolacyj. Bo jak to tak? Życie bez (wiader) słodyczy! Dręczy dziecko!

I choć nie wyraziłam zgody na dyspensę telewizyjną Czuły Tatko od Telewizora zarządził weekendową promocję, odpalił mózgojeby i dla utrwalenia efektu pokazał synkowi, jak przełączyć odbiornik w tryb AV niezbędny do odbioru telewizji kablowej. Niniejszym wpisuję to działanie do KSIĘGI AFRONTÓW. Przyda się w trakcie sprawy rozwodowej.
I tak Bunio kursował cały łikend między telewizorem a lapem, tabletem a smartfonem, a oczy mu się kręciły dookoła głowy. Naprawdę szczęśliwe dziecko.

I kota pasie żywiecką przesoloną, mieloneczki mu kupi, pasztetu i futruje biedaka tym garmażem.
Na pytanie czemu go truje odpowiada, że sama mam tak sobie żyć, całe życie na suchym. Bo jak to tak? Życie bez kiełbaski! Dręczy kotka!

Pfff! No nie wiem. W pewnym sensie tak właśnie żyję: CAŁE ŻYCIE NA SUCHYM.

A poza tym byłabym przeszczęśliwa! Nareszcie przestałabym się katować myślą: co na obiad?
Sobie bym sypła fita z rybą, młodym younga z kurczakiem, a staremu pro sterile z wołowiną.
Se włala!

poniedziałek, 11 marca 2013

marzec miesiącem kastracji

Śniło mi się, że kot miał w oku dziurę, z której lała się woda, następnie wypadł przez okno, a w to miejsce wleciała na skuterze śnieżnym kobieta z dwójką dzieci. Dla utrudnienia latem.

Co na to wujaszek Frojd?

Na swoje usprawiedliwienie mogę podać jedynie, że miałam kiedyś kotkę z suchym okiem, opalizującym, szaroniebieskim, lekko wklęsłym. Miałam ją stąd, że przyszły Iwaniuki, przyniosły zwierzątko i powiedziały - Ty jeszcze nie masz kota. Fakt.

Odtąd miałam i to bardzo. Kotecka kochała mnie nad życie i była zdania, że epicentrum mnie znajduje się w mojej głowie. Aby chłonąć mnie wszystkimi zmysłami próbowała spać mi na twarzy, względnie na szyi, w ostateczności na piersi. Kto kiedykolwiek miał kota na nogach, ten wie, jakie to trudne, choć Gruszeńka była maleńka i ważyła pięć deko i podejrzewaliśmy, że jest dzieckiem. Może i była, ale dzieciną rozwiązłą i pewnego dnia wiosny dała nogę na miasto. Akcja poszukiwawcza odniosła pożądany skutek - zespół suchego oka był znakiem szczególnym nie do przecenienia i pani dozorczyni doniosła nam, że oto schwytała zbiega. Gruszeczka wróciła na swego domu łono, z radości stłukła parę kubków (miała we zwyczaju spychać z mebli wszystko, co się zepchnąć dawało) i zaczęła puchnąć. Puchła, puchła, aż wybuchła. To znaczy wybuchłaby, albo chociaż zdechła, gdyby nie pomoc weterynaryjna. Gruszeczka bowiem pewnej nocy powiła jedno żywe kocię, drugie wypchnęła martwe, trzeciego wcale, a wszystko to dlatego, że sama była wielkości kociaka gdy tu wtem ciąża trojacza. Może gdyby drobiazgu było więcej, to by się tak nie rozrósł w macicy, a ponieważ kociaki były mniej więcej jej wzrostu, stąd powstał kłopot i trzeba było zanieść wyczerpaną komplikacją okołoporodową położnicę do lecznicy. Tamże doktor pobrał pacjentkę do histerektomii by po godzinie oddać ją w formie zimnej zamszowej szmatki. Nie patrząc mi w oczy wziął pieniądze i oględnie zaprosił na za tydzień na zdjęcie szwów.

Zaniosłam więc nieprzytomne zwierzątko do domu, rozpostarłam na kocyku i podpięłam do bezwładnego, ledwo zipiącego zezwłoku wygłodniałe maleństwo, które jakimś cudem nie zeszło wskutek braku. Osesek natychmiast wpił się w wygolony cycek matki. Zapłakałam nad ich losem, nad kondycją świata, ludzką, kocią i w ogóle. Zmówiłam wieczne odpoczywanie i poszłam szlochać do łóżka.

Nazajutrz mokra szmatka odzyskała chwiejny pion (czy raczej poziom), a dwa dni później była jak nowa. Syn również (Bo to był SYN!) nie pozostawiał nic do życzenia. Zatem rodzinna sielanka weszła w fazę rozkwitu i zaskoczenie na twarzy doktora, gdy ujrzał pacjentkę ŻYWĄ do dziś pozostaje tym z gatunku master card. Wyznanie, które wyrwało mu się z młodej piersi: BYŁEM PRZEKONANY, ŻE TEN KOT NIE PRZEŻYJE!!! daje dowód na to, że jeśli pacjent się uprze, weterynaria pozostaje bezradna.
Zatem wszystko się dobrze skończyło i odtąd w naszej Willi Lucjana wersja 1.0 żyły trzy koty - Kotesio z Garbem, Gruszka bez Oka i Antonio Banderas Młodszy. Następnie jeszcze do tej ekipy dołączył Lolek za Wsi.
A potem Kotesio zjechał po deszczu z parapetu z ósmego, Gruszka, która, choć bez gonad, nadal czuła ostry zew natury, zwiała z jednym rudym kocurem, Antonio zasikał świat i przepadł, a Lolek wyjechał na kolonie do babci i go rozjechało.

Następnie były jeszcze rzesze innych kocich chłopców i dziewcząt, martwych obecnie, żywych i nieżywych, których pamięci tę notkę poświęcam.




Konkurs na imię dla kota nadal jest nierozstrzygnięty do końca.
Kot co prawda figuruje w annałach jako Bazyli "Marian" Klocek TW Kontrol, ale nie ustajemy w dociekaniach, KIM ON NAPRAWDĘ JEST?
Aramaj zasugerował, że winien nosić imię Ahmed, gdyż jest terrorystą: zjada trotyl na śniadanie,  by nim potem eksplodować w umywalce. To fakt. Ale nie jestem pewna, czy jest to teza poprawna politycznie.

czwartek, 7 marca 2013

macierzyństwo. bez lukru.

 - ALLAN!!!

Świdrujący wrzask przeszył halę sprzedażową sklepu sieci odzieżowej.

 - ALLAN!!! ALLAN!!!

Gdyby na sali były koty, to by się zjeżyły.

Coś mignęło między wieszakami. Na oko trzyletnie półdiablę weneckie o wesołych oczach zachichotało i zaszyło się w konfekcji.
Po chwili na dział męski wparowała postać emitująca owe, niezykłe jak na warunki niestadionowe, decybele - madam w kozaczku na szpilce, kusym kożuszku, dżinsach o niskim stanie eksponującym hebanowy schab i śniadym obliczu zdobnym w kruczą brew wymalowaną nie tam i nie tędy, gdzie na projekcie przewidział ją stwórca. Charcząc, prychając i fukając głośno nawoływała Allana poprzysięgając mu, że jak tylko go znajdzie, wszawego kurdupla, to mu nóżki z tyłka powykręca.
Czyli Matka.
Następnie zdybała gówniarza i czyniąc mu teatralne wyrzuty, że jest okropny, wstrętny i że są z nim same problemy, wpakowała bezceremonialnie do koszyka-autka i przytrzaskując mu rączkę drzwiczkami wrzasnęła: SIEDŹ!

Allan, już bez rączki, zapłakał głośno, wszystkie oczy, które od dłuższego czasu śledziły Matkę stanęły w słup, a z kolejki wystąpiła starsza pani i skrytykowała Matki metody wychowawcze.

Matka, będąc Dobrą Matką, (co wiemy stąd, że przecież wykupiła dziecku autko, do jasnego chuja, 5 zł/godzina to pies? Trzy godziny tu już z nim lata!) zdenerwowała się strasznie na taką jawną ludzką wredotę, bo przecież wychowuje gnoja, daje z siebie wszystko, wrzeszczy, bije, a nawet mówi do niego, a on nic, odwróciła ku mnie swą fizgjonomię i szukając w moich oczach potwierdzenia dla swojej niezbywalnej racji prychnęła:

- Pchy! Pouczać mnie będą!

Skoro już zostałam postawiona w roli adwokata diabła, korciło mnie, by zawyrokować:

- Ma pani rację! To pani dziecko, i może je pani nawet zabić, jeśli ma pani na to ochotę.

Tylko czy Dobra Matka, kolejka, kasjerka, starsza pani i koty wiedzą, co to jest sarkazm?
A jeśli nie?

wtorek, 5 marca 2013

trzeba mi wielkiej wody

Martwię się.
Zmartwiona jestem.
Zmartwiała.
Martwa.

Zgryzota jest.

A, bo się wszystko jebie. Nic się nie jebie. We łbie ci się jebie. Mózg.

Nie, nie. To nie życie. To sytuacja życiowa. Sytuacja jest dynamiczna.

Życie jest bez zarzutu, wiem, miszczu, sytuacja życiowa jest słaba, lub tylko na taką wygląda przez pryzmat dziurawej skarpety gdy życie (pardon, sytuacja życiowa) jest nieustannym płaceniem rachunków.

Coś mi się nie zgadza - więc to po to  się urodziłam - celem płacenia?
Być może nie chciałam się urodzić, ale mi tam powiedzieli - idź, urodź się, zapłacisz, uregulujesz, uiścisz i umrzesz. BĘDZIE FAJNIE.

I jest. Jest BARDZO FAJNIE.
Bo jest trudny rynek, firma na głowie jest, są ludzie.
Dzieci piekielnie inteligentne acz leniwe, bez ambicji, niesympatyczne, chude, złe.

Samochód się psuje, ale nie martw się, bo i tak się nim zaraz komornik zainteresuje.
W samą porę, bo to auto do ciebie nie pasuje - powinnaś mieć coś mniejszego i bardziej kolorowego.

Koniecznie! Czerwone czinkłeczento.