środa, 31 grudnia 2008

panie prosza panow

Zapoznalam sie z trescia ulotki dolaczonej do opakowania i teraz juz wiem. To tam tkwi amfetaminowa tajemnica niespania i niejedzenia.
Umowilam sie ze soba, ze dzisiaj ostatni dzien kuracji a potem sie zobaczy.


Sylwester! Czy wszyscy tancza?


Kupilam sobie wczoraj sukienke.
Najpewniej dlatego, ze wcale nie mialam tego w planach. Ot, poszlam do centrumu handlowego po kartofle, szampanskoje i ananasy do salatki i tam, z pobliskiego boutique, zaatakowala mnie ona slowami: kup mnie!
Oczywiscie troche sie wahalam, ale w koncu jej uleglam i mam. Moge pedzic na bal.


Nurtuje mnie tylko jedna sprawa: czy panstwo tez kupujecie sobie przez cale zycie te sama sukienke?
Takie wrazenie mam. Ja.
A moze to efekt uboczny poszukiwania tej najpiekniejszej, jedynej, wysnionej,
tres a la mode?
Niby one kazda inna, niby kroje, wzory, desenie i dlugosci sie nie zgadzaja, ale jakies takie jednakowe sa. Nie wiem.
A moze to efekt tego, ze w srodku znajduje sie zawsze ten sam wklad, czyli ja.
I silna swa osobowoscia przycmiewam sukienki?


Chyba pora cos zmienic.
Zaczac nosic wielofunkcyjne dzianiny.
W jednym programie telewizyjnym pokazywali szara swetrowa z golfem w pieciu wariantach.
Sama nie wiem. Ale nalezy przyznac, ze wielorakie mozliwosci teoretycznie istnieja.


Sylwestra w zasadzie tez nie mialam w planach. A tu prosz.
I nawet idzie z nami dziecko. Na poczatek duze.
Syn, na wiesc, ze jego ojciec wybiera sie na sylwestrowe party, poplakal sie rzewnymi lzami, gdyz mial wobec rodzica inne plany: myslal, ze z tatusiem i kolega i tatusiem kolegi beda puszczac fajerwerki.


I w szloch.


Ja na to, jako osoba dalekowzroczna, do malzonka: Nagrywaj!
Krec, jak ryczy, ze nigdzie nie idzie! Puszcze mu za lat piec (?), kiedy oswiadczy, ze chce isc na sylwestra z  k o l e z a n k a m i.


Na to syn, z godnoscia, ze on nie bedzie  n i g d y  chcial isc na sylwestra z  z a d n y m i  kolezankami.


Acha, acha! Sie zobaczy.



wtorek, 30 grudnia 2008

lub czasopisma

Panie z telewizora wykrzykuja:


- Tina taka jak ja!
- I ja!


Na co Bunio, z nocnika: I ja!!!



etykieta zastepcza

Stare kobiety kupuja mieso.


Takie spostrzezenie. Jak jechalam kolo miesnego mnie opadlo.
Ponadto, droga Balladyno, twoj kapelusz z soboli mieszka u mnie w samochodzie.


Czy cos jeszcze?
Moze potem, jak oprzytomnieje.


Czekam az mi sie platki nesvita struskafkami rozkleja, to zjem, potem moze wypije kawe, jak dozyje, a nastepnie z czystym sumieniem zemdleje.


Male dziecko jest chore (osz, jakie to niedobre, za slodkie, dziwne) i noca co kwadrans wola pic.
Cztery noce juz tak wola.
Ponadto wasko wyspecjalizowalo sie w pluciu lekami na metr i nie sposob mu czegokolwiek zapodac. Barujemy sie z malenstwem we dwojke z malzonkiem, lecz chocby przyszlo tysiac atletow i kazdy zjadlby tysiac kotletow, to rozkoszne dzieciatko i tak wszytko wypluwa sobie za kolnierz.
Oraz nic nie je. Od trzech dni.
Bardzo mnie to cieszy, bo lubie kosciste bachory.


Nie no, musze sie zwinac w klebek pod biurkiem. Nie widze innej drogi
Panstwo wybacza.



piątek, 26 grudnia 2008

uwaga: dzieciatko!

Swieta sa dla mnie za trudne.


Co prawda obralismy z malzonkiem linie bon ton: prosze, dziekuje, przepraszam (wszystko z zaimkiem „kochanie”), co prawda pozwalamy duzemu dziecku na naduzywanie komputera, dzieki czemu nikt nie pląsa i nie kląska, ale.
Ale male dziecko oszalalo. Za to.
Zwariowalo od nadmiaru wszystkiego: wizyt, prezentow, smakolykow i choinek.
Wszedzie choinki!
Rozlegurowal mu sie cakowice misternie zaprogramowany autopilot.


I ryczy. I sie absolutnie nie zgadza. I protestuje.


Zaczelo sie w Wigilie, kiedy to zasnawszy na chwile w samochodzie, uznalo, ze juz sie wyspalo i polozone do lozeczka odmowilo pojscia spac.
Dobrze, w ramach ABSOLUTNEGO WYJATKU zostalo z lozeczka wydobyte i postawione ponownie w okolicy choinki.
Kolo polnocy ponowilismy probe pacyfikacji. Niestety, bylo juz za pozno.
Dziecko sie wyspalo i juz. Wobec czego wlozone do lozeczka ryczalo tak dlugo, glosno i straszliwie, ze litosciwa matka zabrala je do swojego loza, gdzie usnelo laskawie, ale za to co godzine ryczalo kontrolnie jak zegar z kukulka, dzieki czemu matka w pierwszy dzien swiat miala zemdlec.


Nastepnego dnia, po odbyciu kolejnych wizyt i choinek i prezentow, dziecko wiedzialo juz jak postepowac z rodzicami.
Ponowilo zatem szeroki wachlarz wrzaskow, naglych atakow glodu i pragnienia, prob zwymiotowania i kaszlowych zadlawien.
Niestety, trafila kosa na kamien.
Zrodzil sie konflikt interesow, wskutek ktorego dziecko, sila zmuszane przez podlych rodzicow do snu, stracilo glos i rzezi nieprzyjemnie.
Zwazywszy, ze dzisiaj czeka nas kolejna porcja wizyt, prezentow, choinek i KOTOW to ja, jako matka, rosze o azyl.


W polncnej Finlandii.



Rozkoszne malenstwo wlasnie przyszlo i, pchajac lapki do klawiatury, pozdrawia wszystkich tego miejsca.



czwartek, 25 grudnia 2008

christmas time

Kot do Żony Kota:
Zastanawiam sie nad prezentem dla mamy. Nie wiesz przypadkiem o czym marzy moja mamusia?
Żona Kota: Zeby mnie obesrało?


KURRRTYNA


P.S. Z okazji nadchodzacych Swiat Bozego Narodzenia zycze wszystkim spelnienia marzen!



poniedziałek, 22 grudnia 2008

przygoda bez milosci

Naczytalam sie o porodzie orgazmicznym i teraz mysle.
Teraz mysle, ze to jest bardzo mozliwe.
Szalenie prawdopodobne. Jest tylko jeden szkopul: sluzba zdrowia.


Sluzba zdrowia powoduje anorgazmie w ogole, a w trakcie porodu to juz calkiem.
Ozieblosc plciowa murowana.
Nie od dzis jestem swiecie przekonana, ze porod moglby byc prostszy i przyjemniejszy, gdyby sluzba zdrowia z calych sil nie przeszkadzala.
Obecnie co prawda zakloca przebieg jakby troche mniej, ale i tak nie ustaje w dzialaniach majacych na celu calkowite zatrucie porodu.


No bo wezmy taka mnie. Wierze w cialo. W instynkt. Nie wierze w znieczulenie zewnatrzoponowe i w dolargan.
Mysle chelpliwie, ze wiem jak urodzic dziecko.
Nie krzycze, nie mdleje, nie histeryzuje.
Twarda jestem i odporna.


Na golasa przy stazystach? Prosze bardzo.
Dzwi otwarte? Z przyjemnoscia.
Lewatywa? Dawac dwie!
Golenie? Po calosci!


Ale potem NIE PRZESZKADZAC! DO NOT DISTURB!


A tu: nie ma!
Lataja za czlowiekiem z kroplowka z oksytocyna i probuja wbic.
Podlaczaja do KTG i patrza ze zbolala mina.
Przysylaja umyslnego, zeby sporzadzil ankiete w przerwach miedzy skurczami.
Sugeruja odplatna mozliwosc znieczulenia za wynagrodzeniem.
W karcie maja rowniez cesarskie ciecie na zyczenie. Powiedz tylko slowo.
Kazda mysla, mowa, uczynkiem i zaniedbaniem daja do zrozumienia, ze bez szczykawek
NIE DASZ RADY.


Najlepsze zostawiaja sobie jednak na koniec.


Po beztroskiej zabawie z pileczka, kiedy to wszystko idzie jak po masle i rozwiazanie jest juz tuz tuz, lapia czlowieka i kaza mu sie wdrapac na podejrzanie wysoki tapczan co lekko uwlacza ludzkiej godnosci.
Nastepnie lokuja pacjentke w orientacji glowa nizej i kaza przec pod gore.
Koniecznie musi byc do gory nogami, bo inaczej by bylo za prosto.


A kiedy okazuje sie, ze wskutek zmiany polozenia obiektu o 180 stopni, akcja porodowa cofa sie do punktu wyjscia, wtedy nadciaga wykwalifikowana odsiecz w osobie starodawnej ginekolożycy z kokiem na czubku i, tracajac bezceremonialnie poloznice w noge, mowi z pretensja w glosie: Kocham cie! (Zart!)


Rozkazuje mianowicie, zniecierpliwiona do granic ludzkiej wytrzymalosci: Nooo, przyj!!! (kawa jej stygnie)
I dodaje na stronie, wywracajac oczami: Opalac sie tu przyszla!


I co moze zrobic, przewrocona jak biedronka na plecy, bezbronna poloznica na takie dictum?
Co moze?


Jak to co moze?
MOZE DOSTAC ORGAZMU!
A nawet powinna.



piątek, 19 grudnia 2008

cukru cukru

Z cyklu: tu zaszla zmiana.


Jako dziecko mialam na buzi doleczki, teraz mam dola.
Przewaznie.


Oraz noga mi wypadla. Nie czarujmy sie: z dupy.
Albo obie. Nie wiem, bo ta jedna boli bardziej i przycmiewa druga.
Tu pytanie do reumatologow i ortopedow-traumatologow (o ile sa na sali): czy noga moze wypasc ze zgryzoty? Z dupy oczywiscie?


A dupa z tylu.


Zmartwienie mi zawsze ponadto narasta, gdy widze kolezanki ze zakladu w ich przepastnych samochodach terenowych.
Jak ogolnie wiadomo, samochody terenowe nie sa tanie.
Oraz, jak ogolnie wiadomo, u nas na zakladzie z wynagradzaniem pracownikow sie nie przesadza. Motywacja finansowa jest bliska cyfrze zero.
Odczuwam to, przykladowo, wychodzac do pracy, kiedy to sie wlasciwie wywlekam za szalik a ta z doleczkami we mnie buczy, ze nigdzie nie pojdzie.
Ta z dolem do tamtej mowi ponuro: nie pierdol, idziemy.
I ma dola.
Nic dziwnego.


Zatem, wracajac do sprawy, zastanawiam sie, skad one biora walory na benzyne do tych potworow? Czy im wtedy nie zabraknie na waciki?
I kim, u diabla, sa ich mezowie?!


Nie no, dobra, wlaczam antypolska mantre: niech sie innym wiedzie i mnie tez, niech sie innym wiedzie i mnie tez.


Nie zebym zaraz pargnela posiasc samochod terenowy z orurowaniem.
Orurowanie wykluczam ze wzgledu na walesajace sie po pasach tlumy niefrasobliwych przechodniow.
Na domiar jestem przeciez freeganka a zadna szanujaca sie freeganka nie wsiadzie do czegos co pali 20/100.


Ale czemu nie mam wyboru?
Dlaczego mi tu nie stoja tlumy bogatych mezow z oferta kluczykow do pojazdow terenowych (koniecznie nowych, zafoliowanych)? A ja: nie i nie.


Ach, nic.


Moj maz kupuje wille na Filtrowej i tego sie moze trzymajmy.



czwartek, 18 grudnia 2008

big apple

Ach jaka jestem pozadana!


Pozada mnie bowiem bank.
I wcale nie chce mi zabrac. Chce mi dac.
No, nie na zawsze. Pozyczyc.
No, nie za darmo. Za pieniadze.
Ale zawsze.


Sle do mnie listy, maile, z okienka mnie nagabuje pan, pani, kto tam siedzi to zaraz na mnie nastaje.


Nie moge dociec, skad ta zmiana stanowiska.
Pamietam, jak kiedys chcialam pozyczyc kilka drobnych. Na chleb czy komputer.
(Chleby i komputery kupujemy jako gospodarstwo domowe najczesciej, nastepnie plasuje sie papier T. i szczoteczki do zebow Buniozyla)
Poprosilam zatem grzecznie o dwatysiacepiecset.
Pfff. Tez mi kwota. (Zabraklo mi na mysz).


I tu napotkalam afront.


Nie dosc, ze mnie przeczolgali na sto mozliwych sposobow, wyciagneli z archiwum szpitalnego karte przebiegu ciazy mojej mamy, zazadali zaswiadczen, przeswietlili w BIKu do dziesiatego pokolenia wstecz oraz w promieniu do ciotecznego wujka z Bydgoszczy, to, jakby tego bylo malo, koniec koncow zadzwonila pani i oswiadczyla, ze na pozyczke w zadanej kwocie nie zasluzylam.
Daja dwa trzysta. Bierze pani?


Co bylo robic? Komputera naszego powszedniego daj nam panie.
Wzielam, aczkolwiek obrazona.
Oddalam. Nadal obrazona.


I potem sie zaczelo. Lawina ruszyla.
I teraz molestuja mnie dreczac w kwotach narastajacych nieomal geometrycznie. Co rusz podwajaja stawke.
Najpierw szesc, potem dwanascie, 24, nastepnie…
I w ogole nawet nie musze isc do okienka.
Milijardy bez wychodzenia z domu.
Skladam wniosek przez internet, naciskam enter i mam.


Perspektywa kuszaca. Jablko czeka. Juz nadgryzione.
Pyk i odtad plawie sie w czerstwym pieczywie i makintoszach.


Ja jednak czekam chytrze, az dojda do szesciu zer. Wezme i prysne.
Pierwszy milion koniecznie trzeba ukrasc.
Inaczej sie nie liczy.


Za powyzsza kwote zmienie płeć i twarz.
I to bedzie moja zemsta.


Poza tym mam na spodniach odcisniete serowe usta na wysokosci 1/3 uda w kozaczku.
Oraz cala kanape mam w serowo-ustny rzucik.
Cale zycie mam takie.
Spaaac.



wtorek, 16 grudnia 2008

fototomato

Fuj. Pomidor o smaku mokrego psa.
Na sniadanie.


A wczoraj krzywiac sie pani do pana, w sklepie, o fotoaparacie ze znawstwem:
„On mi się wyglądościowo nie podoba”


Zupelnie jak mnie ten ciemnosciowy pomidor smakosciowo.



poniedziałek, 15 grudnia 2008

pojawiam sie i znikam

Drogi pieszy przyjacielu wystepujacy na pasach!


Mam do Ciebie goraca prosbe.
Moze zaczne od tego, ze ja wiem, ze Ty wiesz, ze pieszy na pasach ma absolutne pierwszenstwo. I ze ma zawsze racje, prawo i przywileje i jest bogiem przejsc naziemnych gloria in excelsis deo. Tak.


Amen?
Zaraz.


Lecz ja nie wiem czy Ty wiesz. Ze jest jeszcze jedno, niepisane,
prawo, ktore kazdy pieszy przyjaciel wlazacy na pasy jak do siebie, wskakujacy na
nie jak wesola kozka lub turlajacy sie nieprzytomnie nie baczac, ze oto
nadciaga smierc lub kalectwo, wykuc powinien, nomen omen, na blache:


PROSTE PRAWO, MIANOWICIE, FIZYKI, KTORE MOWI, ZE
PIERWSZENSTWO MA WIEKSZY I BARDZIEJ ROZPEDZONY!!!


I tu dopiero: amen. (Zaskoczony?)


Bo jaka to bedzie, jaka wielka acz plonna satysfakcja w martwym/sparalizowanym od szyi w dol ciele (niepotrzebne skreslic), ze mialem racje! Mialam
racje!
Jak jezdzisz krowo! Nie widzisz ze tu pasy som! Byly! Moje na wierzchu! Za
dupe prawo jazdy dostala! Do gazu z nia, piratka drogowa! I na pewno
pijana byla! Pijaczka i zlodziejka! Takie to sie powinno od malenkosci
do tureckiego burdelu wszystkie sprzedac! Zeby juz nigdy zadnej zony i matki dzieciom nie ukrzywdzily!
Taka mloda byla, taki mlody!


Drodzy piesi przyjaciele!


Otoz ja wszystko widze, widze te wszystkie pasy, jeden drugi trzeci i jade, jade powoli za jadacym tuz przede mna samochodem.
I
widze na chodniku przy pasach kobiete, moze nawet blondynke, kolor tej
blondynki nie jest tu najistotniejszy w roztrzasanej sprawie.
I ona, ta byc moze matka, moze czyjas zona, moze nawet w trybie
koscielnym, patrzac w bok czy inny prawy przod, nie na mnie bynajmniej,
sobie stoi. Wiec, niewiele myslac, mysle sobie: przejade.
I tu naraz ona nagle, nadal nie patrzac na mnie, JAK SIE NIE RZUCI NA PRZEJSCIE!
Jak lew na bita smietane!
Bo ma pierwszenstwo.
No ma.


Ale moze ja nie mam hamulcow?
A moze akurat robie sobie oko?
A moze mi telefon spadl i szukam?


To sie robi inaczej, drodzy piesi przyjaciele!


Tu nie chodzi o to kto kogo przechytrzy, przejedzie badz przeleci na pasach.
Tu chodzi o wspolprace. O harmonie. O empatie.


Robimy tak:


Ja jade i obserwuje Twoja, przyjacielu, na pasach mowe ciala.
Ty patrzysz na mnie. Starasz sie nawiazac ze mna kontakt wzrokowy. Albo chociaz odgadnac moje intencje.
Ja ze swej strony z kolei staram sie wczuc w Twoje potrzeby emocjonalne, obserwuje Cie bacznie z uwaga.
Odgaduje czy zamierzasz przeturlac mi sie po masce czy tez poczekasz jeszcze 4 sekundy i przejdziesz zdrow i wesol.
Ty
ze swej strony mozesz mnie nieco postraszyc. Mozesz np. wystawic nozke
poza kraweznik i to bedzie dla mnie znak, ze sie wybierasz na druga
strone. Ale nie wskakuj zaraz jak racza gazela. Daj mi szanse odczytac Twoje zamiary, abym mogla sie plynnie zatrzymac, nie niszczac sobie
bieznikowania. Oraz ewentualnie lakieru.


Potraktujmy oboje to spotkanie jak niepowtarzalna szanse na pozawerbalny kontakt z drugim czlowiekiem.


Bo, uwierz mi, ja nie moge zatrzymywac sie przy wszystkich, ale to
absolutnie wszystkich przejsciach, przy ktorych ktos stoi i rozmysla, liczy samochody lub wiaze buta
na przyklad.


To znaczy, ja osobiscie bardzo bym chciala, ale sie boje.


Tych niecierpliwych, tych w niedoczasie, tych w pospiechu.
Tych: piratow drogowych.



sobota, 13 grudnia 2008

efekt motyla

Ja cie!
Kolezanka podrzucila mi swoje rozkoszne coreczki.
Na godzine.
I znikla.


To byla bardzo dluga godzina.


Ciekawe, jak to robia te sprytne panie przedszkolanki, ze po 60 minutach pracy, czyli
okolo 7 rano, nie wisza w ubikacji na rajtuzkach w muchomorki?


Nie wiem. Ale sie dowiem.
(Podobno dobrze jest krzyczec: SZNELA!)


Nie posiadam za grosz owego tajemniczego autorytetu sluzacego poskramianiu lwow i dzieci do lat siedmiu. Powyzej siedmiu tez nie wiem czy mam, raczej
niekoniecznie.
No i nie znam niemieckiego.


Zatem przyszly. Przez pierwsze piec minut bylo bardzo fajnie.
Okej, mysle sobie, niezle mi idzie.
Po pieciu minutach lekko sie znudzily pobiezna ocena sytuacji i
zazadaly wydania pozostalych niewydanych dotychczas zabawek i wykonania domku z mebli oraz
narzuty.


Zbudowalam. Weszli, posiedzieli, kawka, herbatka.


Pierwszy kryzys nastapil, kiedy sie okazalo, ze w domku sa tylko dwie pacynki a trzy zapotrzebowania.
Zaowocowalo to gwaltownym konfliktem na tle pacynkowym, wyrazonym pod postacia glosnej wymiany pogladow, wyrywania sobie wlosow i bawitek w systemie gdzie dwoje posiada (zabawki) a trzecie ryczy (rekompensujac sobie strate garscia klakow z czupryny wybranego losowo przeciwnika)
Mieszaly sie naprzemiennie okrzyki tryumfu tryumfatora z donosnymi odglosami kleski dobywajacymi sie z cwiczonych
pluc pokonanego.
Potem byla zmiana i pierwsi byli ostatnimi i ryczeli a tryumfatorzy tryumfowali a wlosy fruwaly w powietrzu i bylo bosko.


Troche przypominalo to zabawe w krzesla ale bez krzesel.
Czyli bardzo fajnie, bo mozna sie w to bawic np. w pociagu.


Na to wszystko wkroczylam JA i egalitarnie wyrwalam posiadaczom pacynki a wtedy ryczeli juz
wszyscy zgodnym chorem, ale przynajmniej nikt nikogo nie pozbawial
uwlosienia. Zdusilam w zarodku konflikt interesow. Wszyscy oni jednomyslnie w tej chwili marzyli, zeby mnie dopasc, lecz nie umieli doskoczyc.


Nikt tak nie potrafi popsuc szampanskiej zabawy jak matka.


W ramach ugody zaproponowalam lekture.


Chwile posiedzieli i posluchali, ale po trzech minutach ktos kogos
uszczypnal, ktos kogos oplul a ktos kogos kopnal w kostke i zasadniczo
idea wspolnej lektury umarla smiercia naturalna.


Nastepnie oglosilam rozpoczecie akcji RYSUJEMY CHOINKE DLA MAMY.


Zatem rysowalismy, ale glownie rajtuzy czy co kto tam mial na sobie, a mala mniejsza zjadla podobrazie i w ogole wpadla w szal i zgniotla wszytko w cholere.


A dalej nie pamietam.



piątek, 12 grudnia 2008

tak sobie wyobrazam kielce

Patrze na siebie, patrze i niby nic, ale czuje jakis power grozny.
Jakis pomruk tsunami, jakis brak kompromisu, jakas niebezpieczna dla otoczenia sile pierwotna do rozpierdalania o ma twarda klate wszystkiego co mi sie na nia zapoda.


Nie wiem, czy to PMS jest, czy moze jakas zmiana osobowosci co lat siedem mi przeskoczyla o poltora wskutek zaburzen.
Czy ja wiem?
To cos nowego. Albo starego nierozpoznanego.
Stary rok.
Nowy duch.
Zly.


Nic a nic sie nie boje.


A moze doszlam do sciany? Postalam, postalam.
Postalam, postalam, postalam.


Ilez mozna?


I nie dzwon.



czwartek, 11 grudnia 2008

what’s puzzling you?

Poniewaz nie mam ostatnio ze swej strony nic do dodania i czuje pustke oraz wyjalowienie intelektualne, postanowilam troche pocwiczyc szare komorki.


Pozadane rezultaty juz wkrotce, mam nadzieje.


A tymczasem rebus prosze.


Prawda, ze zajmujacy?



środa, 10 grudnia 2008

bum bum


Mistrz świata Formuły 1 w sezonie 2008, 2-letni Bunio Buniozyl powiedział w wywiadzie dla włoskiego dziennika „Corriere dalla
Sera”, że nigdy nie odejdzie z zespołu McLaren-Mercedes.



niedziela, 7 grudnia 2008

i jak ci tam, w tym niebie?

Fajno jest.


Spie jak susel.
Pierwszej nocy, kiedy wreszcie przestalo mi sie mielic we lbie i z przyjemnoscia skonstatowalam, ze oto obudzil mnie budzik o ludzkiej porze 6.50, bardzo bylam z tego faktu zadowolona.
Poziom zadowolenia letko mi opadl, kiedy odkrylam, co mi sie snilo.
Snilo mi sie, ze mialam trzy zlosliwe nowotwory, dwa w piersiach i jeden, juz nie pamietam, jakis zoladek czy watroba moze.
No i szpital.
I tata przyszedl, taki chorenki i tak sie martwil, ze ja taka chorenka.


Mowilam, ze jest fajno.


Odtad juz spie jak zabita. I on sni mi sie co noc, zdaje sie. Ale juz nie pamietam co, bo nie bardzo chce, bo nic zazwyczaj atrakcyjnego.
Wole jednak te horrory od bezsennosci.
No, i czekam, ze wreszcie mi sie przysni, piekny i mlody i powie cos krzepiacego.


Ze fajno jest.



piątek, 5 grudnia 2008

uwaga: stopień

Czlowiek idzie sobie do lumpeksu i tam raptem odkrywa nowe poklady samego siebie.
Dotychczas czlowiek mial sie za niezwykle tolerancyjnego o umysle swiatlym i chlonnym (jak wezel).
Przynajmniej w sferze SUPEREGO.
Az tu nagle blyslo gola dupa jego ID przy kurteczce w trupie czachy.


(La digresjon: Aramaj, lat 5: „Mamo, a wiesz, ze w glowie jest  t r u p i a   c z a s z k a ?”)


Zatem czlowiek stoi sobie przy kurteczce i sie waha.


Fajna, mysli, w trupie czachy.
Ale, rozwaza, nie ma kapturka.
Ale kolory ma fajne. Pomaranczowy.
Ale brudna, nie wiadomo czy dopieralna.
Ale w trupie czachy no, kurde, fajna.


I nagle wzrok czlowieka swiatlego, chlonnego i wyksztalconego pada na metke, a tam, dlugopisem stoi: MOHAMMAD.


Hm.


Jeszcze raz:
Fajna, w trupie czachy.
Ale nie ma kapturka.
Ale kolory ma fajne. Pomaranczowy.
Ale brudna, nie wiadomo czy dopieralna.
Ale w trupie czachy, fajna.


Ale ten MOHAMMAD?


I co?
Kupil?



czwartek, 4 grudnia 2008

rolling, rolling, rolling…

Jako, ze mamy dzisiaj Braborke a sytuacja zawladnely akurat karminadle, to wszechswiat zdaje sie zataczac kolo.
Nic, tylko obtoczyc go w bulce tartej i piec na wolnym ogniu, dokladnie, z obu stron.
Podawac z ziemniakami i kiszoną kapustą.



poniedziałek, 1 grudnia 2008

zycie jest forma istnienia bialka

Ilekroc niechcacy zagladam sobie w tyl glowy, natychmiast zaciskam powieki.
Tam sie dzieja rzeczy niepokojace.
Staram sie omijac to miejsce.
Unikam go raczej.
Stronie.


Z przodu wszystko pieknie ladnie.


tak, tak, nie, nie
cytomegalia – nie
toksoplazmoza – nie
histeria – czasami
depresja – niedzielna
cukier w normie


Z przodu wszystko elegancko posegregowane:


Tak, wiem. Coz, tak to jest. Tak, oczywiscie, rozumiem.
Takie jest zycie.
Dwa i dwa cztery.
Wiosna lato jesien zima.
Bank, dentysta, magiel, pralnia
Narodziny, zaslubiny, smierc.
Chleb, maslo, ser, cukier, pasta do zebow, gazeta.


Ile palcow widzisz? Bardzo dobrze.


Tam, z tylu, nic sie nie zgadza. Intensywnie wyswietla sie na czerwono pytanie:
Ale, kurwa, jak to?


ALE, KURWA, JAK TO?


Jak to nie ma?
Gdzie nie ma?
Nigdzie?
A kiedy bedzie?
Nigdy?
Niemozliwe, zawsze byl.
Od zawsze.
Ale wroci?


To po co to ja sie ubralam, po co sie poczesalam?
Po co sie ubierac? Po co sie czesac?
Nie czeszmy sie nie ubierajmy.
Na znak protestu.


Jeszcze miesiac temu, jeszcze dwa tygodnie temu.
Jeszcze kawa. Ale mala i tylko pol.
Jakby wszystko jeszcze bylo mozliwe.


Z tylu nic nie rozumiem.
Nic.