środa, 22 lipca 2009

asta maniana

Dobra, panie, panowie.


Jadę.
Zamierzam wypalić sobie do szczętu wszystkie, zaoszczędzone w ostatnich latach, włókna kolagenowe.
Wrócę, mam nadzieję, czarna jak Jola eR i z dużo starszym od siebie wiekiem swojej skóry.


Ze skórą żywcem zdartą z triceratopsa.


Apropos Joli, to też mam ostatnio jazdę na różowy!
To pewnie regresja do czasów trudnego dziecięctwa, gdy nawet różową kredkę mieć nie było, jak dziś, oczywiste.
Razu pewnego znalazłam taką, ni to czerwoną, ni to pomarańczową.
I postanowiłam, że będzie ona mi różową. Ot, surogat.
To teraz sobie folguję i wszystko na różowo lecę.
I do tego czarny ryj.


Si ju!



poniedziałek, 20 lipca 2009

tirlititi, two ladies

Zasadniczo cieszy mnie fakt, iż mój mąż obstaje przy stanowisku, że jest pedałem.


Zatopiwszy się w lekturze blogów męskich typu „macho” o dość lekkim piórze niestety, (niestety, ponieważ gdyby ciężkie, to bym nie zagłębiłą się w lekturze), zatem zatopiwszy się w lekturze, poczytałam, poczytałam, poczytałam i…
I doszłam do punktu, nazwijmy go umownie punktem „G”, w którym zrodziło się w mojej głowie następujące pytanie natury egzystencjalnej:


CO TO, KURPFDWFA*, JEST?!!!


I, że to niemożliwe.
Zaczęłam wskutek łacno wierzyć w dogmat, że chłopcy mają umysły ścisłe a dziewczynki nie mają w porównaniu.
Te wyliczanki, szczegóły, liczby, dane, centymetry, daty, mililitry, hektopaskale, kwoty, odległości, pojemności, siły, pędy i popędy, milimetry słupa rtęci.
I to wszystko o miłości do dwóch kobiet (jednocześnie, a jakże).
To znaczy chyba. Już sama nie wiem. A może o jebaniu?


Kto mi powie? O, weźmy tu: 40cztery.blox.pl


Wracając jednak do sedna, muszę koniecznie dać na mszę, aby Najwyższy utrzymał mojego małżonka w błogosławionym stanie pedalstwa jak najdłużej się da.
No, może komunikacja nam lekko klęka, ale aż boję się pomyśleć, co by było, gdyby był najprawdziwszym prawdziwym mężczyzną, jak ten od czterdziestu i czterech dokładnie policzonych przemyśleń.


Aż tylu! W głowie się nie mieści!



*Jako przenajprawdziwsza z prawdziwych kobieta-dama zmełłam w ustach przekleństwo.



piątek, 17 lipca 2009

bang! zoom

Radio last.fm kopiemy w chciwą dolarów dupę i włączamy sobie Tubę.
Tam słuchamy Bobbiego McFerrina (niekoniecznie utworu Don’t worry be happy, istnieją też inne, polecam uprzejmej uwadze czytających) i od razu nie chce nam się skakać z mostu.


Bobby kojarzy nam się bowiem z pewnym latem, kiedy to byliśmy młodzi, jędrni, piliśmy alkohol, paliliśmy papierosy i byliśmy nieszczęśliwie zakochani.


Osobiście jestem szczerą orędowniczką nieszczęśliwych miłości jako korzystnych z wielu względów.


Źle ulokowane uczucie wysmukla i uszlachetnia, dostarcza niebywałych wzruszeń, rozwija wyobraźnię, daje impuls do wielkich czynów, do rzucenia się w wir pracy u podstaw, awansu zawodowego, wpływa na wrażliwość artystyczną (vide serca przebite strzałą), rozwija literacko (najpotworniej zdesperowani nie tylko czytają wiersze, chcąc coś w nich znaleźć, co było żywotem, ale także je piszą), łzy dezynfekują gałki oczne, nagłe i szybkie serca łopoty wzmacniają mięsień organu, a dzięki brakowi apetytu spalane są toksyny nagromadzone w organizmie w trakcie trwania poprzednich związków, tzw. „szczęśliwych”.


Szczęśliwe bowiem miłości najczęściej owocują w rezultacie nadwagą, nudą i rozczarowaniem. Zanim jednak zachodzi powyższa, nieunikniona konkluzja, trzeba przetrzymać wyniszczającą karuzelę emocjonalną, sceny zazdrości, prowokacje, incydenty, rękoczyny, epizody, awantury, pojednania, zdrady, bukiety, przysięgi i krzywoprzysięstwa. Lub, co gorsza, otrząsnąć się z, towarzyszącej niedołącznie szczęśliwemu zakochaniu, duszącej stagnacji, gnuśnego ciepełka, mdlącej słodyczy, marazmu intelektualnego. Szczęśliwie zakochani stają się dla siebie całym światem, co pozwala im w krótkim czasie zidiocieć do szczętu. Ponadto obiadki dla dwojga włażą w biodra oraz brzuchy i nie sposób ich stamtąd wykurzyć. Deklaracje dozgonnego uwielbienia nawet gdy gubisz parasolki powodują zaniedbania zarówno w obrębie fizyczności jak i w sferze ducha, a chodzenie z głową w chmurach odbija się ujemnie na obowiązkach służbowych, co może się nawet skończyć trwałym zwichnięciem ścieżki kariery. Koniec końców szczęśliwa miłość odziera przedmiot pożądania z właściwego nieszczęśliwej nimbu tajemniczości i dowiadujemy się w rezultacie, że nasz ukochany jest zwykłym palantem, dłubie w nosie i nie opuszcza przenigdy klapy w kiblu. Taki ogrom poświęcenia i dezintegracji tylko po to, by obudzić się z ręką w nocniku.


Zdecydowanie nie warto się szczęsliwie zakochiwać.


Należy zakochiwać się wyłącznie nieszczęśliwie, a przy tym bardzo uważać lokując niewłaściwie uczucie, aby przedmiot naszych westchnień, marzeń oraz snów, wzruszony uporczywym, wiernopoddańczym afektem, wszystkiego nie popsuł nagle go odwzajemniając. Trzeba mieć się stale na baczności!


Celem ubezpieczenia od szczęśliwej miłości, polecam zakochiwać się li tylko w osobach PRAWIE NA PEWNO nieosiągalnych.
Ja, na przykład, od wielu lat kocham się nieszczęśliwie w Johnnym Deppie.


I jesteśmy oboje bardzo szczęśliwi.



czwartek, 16 lipca 2009

oświadczenie

W związku ze zbiorową histeryjką, która, trzeba to przyznać otwarcie, mile łechce próżność oraz rozdęte ego autora/ki, oświadcza się co następuje:


Autor/ka nigdy nie zamierzał/a zmieniać adresu bloga ani tym bardziej hasłować onego.
Autor/ka jedynie napomknął/ęła nieśmiało, o otwarciu filii bloga, na której będzie się mógł/a bezkarnie pastwić nad osobami, które mu/jej podpadną.
Tymczasem jednak autor/ka jest zbyt leniwy/a aby się znęcać nad kimkolwiek.


Na razie wystarcza mu/jej, że zawsze kiedy czai się z gazetą na tłustą, czarną, włochatą muchę, myśli o pewnej konkretnej osobie.


Kto zgadnie: o kim myśli autor/ka polując na tłustą, czarną, włochatą muchę?



poniedziałek, 13 lipca 2009

przygody druha borucha

Syn.
Syn jechać wyjechać. Lada dzień.
Czwartek, dwudziesta. Kierunek – obóz harcerski.
Zanim jednak wyjechać, wrócić.


Wrócił zatem z ciepłych krajów z fazą na alkohol. Chodzi, wącha czy gdzieś się nie pije, bo też by sobie walnął. Raz sobie bowiem walnął.
Na miejskim festynie rozdawano darmowe wino, więc drapnął, lecz, powiada, straaaszny sikacz, sama woda.
Przyłapany na gorącym uczynku przez ciało pedagogiczne, wylądował wraz z kolegami rozdrapywaczami w pokoju na czas pokazu sztucznych ogni, gdzie się z dotkliwości owej kary śmiali w głos i do rozpuku, gdyż mieli pokój z widokiem na morze i lepszy nawet ogląd fajerwerków.


Wot, pedagogika.


Metody wychowawcze, ogólnie rzecz biorąc, są na dzień dzisiejszy niezwykle nowoczesne.
Weźmy to: syn miał przyjemność, za sprawą kolegi z pokoju, zażyć kąpieli głową w kiblu. Natychmiast, ociekajac dowodem rzeczowym, udał sie na skargę. Przybył z panem wychowawcą na miejsce zbrodni, gdzie dokonał okazania paluszkiem wskazującym.


Pan wychowawca, człowiek energiczny, niezwłocznie przystapił do działań pedagogicznych i ryknął do wskazanego: JEBNĄĆ CI?


Nie zdążyłam zapytać czy jebnął, gdyż straciłam przytomność.


Obecnie zatem dajemy spokój zagranicznym snobizmom i górę bierze etos harcerski.


Czu-waj!



piątek, 10 lipca 2009

zimny wychów cieląt

Jako nadpobudliwa kura domowa, stworzona wyłącznie do rodzenia dzieci i odkurzania barokowych mebli, ulegam czasem zdziwieniu na widok innych modeli życia prywatnego.


Weźmy następującą okoliczność: miły wieczór towarzyski, altana porosła bujnie pnączem, flirt i alkohole, może tańce.
I dzieciary, mnóstwo bachorów w wieku przedszkolnym oraz młodszych. Wiadomo, dzieciary są, trzeba jakoś przejść nad tym faktem do porządku dziennego. Ja nie potrafię. Ale są ludzie, którzy przeszli i za to ich podziwiam.


Proszę: przykład.

Jedno z dzieci gospodarzy ma gorączkę i właśnie zainicjowało kurację antybiotykową. Co zrobiłaby w takiej sytuacji nadpobudliwa kura domowa (w skrócie NKD)?

Przegoniła gości i zarządziła szpital, lub, w wersji mniej ortodoksyjnej, zrezygnowała ze współudziału w balandze i oddała się trosce macierzyńskiej, mierząc dzieciątku co trzy minuty temperaturę i uszczelniając kocami przeciągi.


A co robi obecna na balu Niezłomna Kobieta Wyzwolona – Matka (w skrócie NKW-M)?
Nie przeszkadza sobie. Pląsa, gada, sączy piwko, nie zważając na to, iż na jej podołku wije się w męczarniach trawiony gorączką roczny pędrak.


Jeśli do tego dodamy, że na jej posesji zieje niezabezpieczoną przepaścią pusty basen kąpielowy, a na pobliskim placu budowy, pełnym prętów, blach, niegaszonego wapna, wykrotów i nieheblowanych desek, bawi się w zjeżdżanie na dupie z kupy piasku drugie z dziecię w towarzystwie progenitury zaproszonych na wieczór przyjaciół, to ja w ogóle nie mam więcej pytań.


Ja też tak chcę!!!


Chcę sie pozbyć przeświadczenia, że skoro powiłam to jestem swym dziatkom coś winna! Spokój, komfort, opiekę.
Nic podobnego.
To one powinny mnie po rękach całować, za to że dałam im życie i nie zawracać mi głowy duperelami. Paszły won!


Potrzebuję ćwiczeń z zimnego wychowu. Z bycia matką wyrodną (w skrócie MW).
To znaczy, w wielu aspektach jestem już MW.
W bardzo wielu nawet.


We wszystkich?


Poza jednym. Nie potrafię wyłączyć pracującej intensywnie chorej wyobraźni. Na widok niebezpieczeństwa wyświetlają mi się pod czaszką filmy grozy. W obliczu realnych zagrożeń natychmiast oczyma duszy widzę moje dzieci w kałuży krwi na dnie basenu, rozcięte blachą na pół w kupie piachu, spalone na popiół w dole z wapnem.


A przecież samobójcze igry w gąszczu zagrożeń  to taka szampańska zabawa! Bachory wróciły przeszczęśliwe, brudne, zasmarkane, upiaszczone.


CAŁE I ZDROWE.


Więc jak? Jak wykorzenić NKD i zasadzić w to miejsce NKW-M?


Kto mi powie?




czwartek, 9 lipca 2009

motion picture

W związku z częściową utratą inKOTgnito, i tego, że pragnę się obnażać bez końca, przymierzam się do działalności wywrotowej na blogspocie.
Będą podawane następujące dane takie jak: imiona, nazwiska, adresy, kwoty, numery telefonów, kontakty z uwzględnieniem kto z kim, będą brzydkie wyrazy i ładne kwiatki. Przygotowuję listę zaproszeń.
Będzie bardzo fajnie.


Albo nie będzie. Bo nie mam na nic czasu. Na razie się waham.


Mam bałagan na chacie oraz mikroparty zaproszone na sobotę. Muszę upiec ciasta i wykonać sałaty.
Oraz wyprać pobazgrane mazakami obicia krzesełek, coby się swobodne motywy floralne szanownym gościom nie poodbijały na odświętnych anturażach w miejscu pośladek.


W dniu mikroparty nastąpi uroczyste odsłonięcie nowego telewizora. Stary telewizór wyzionął ducha. A właściwie jeszcze zionie. Na razie wszystkich bohaterów Czterdziestolatka przerobił na Afroamerykanów (Niggers) a miejsce akcji umieścił w Południowej Karolinie (South Carolina).
Madzię Karwowską gra Whoopi Goldberg a Stefana Eddie Murphy.
W roli Kobiety Pracującej gościnnie wystąpił Bill Cosby.


PRAWDOPODOBNIE.


Takie domniemania snuliśmy bowiem na początku historii choroby.
Obecnie już mamy do czynienia z teatrem cieni abrakadabry, więc nie wiemy z całą pewnością kto gra kogo.
Na szczęście poznajemy bohaterów po głosach.


Wracając zatem do meritum, w sobotę nastąpi przecięcie wstęgi i odpalenie nowej platformy. Walka z małżonkiem o obniżenie wartości w calach nie była nawet bardzo zaciekła, zatem śmiało można orzec:


Zaistniał consensus.



poniedziałek, 6 lipca 2009

kobiety rano są nudne

Nudy, nic się nie dzieje.


•••


W weekend zintensyfikowałam życie towarzyskie przy użyciu piwa marki desperados’s'cytrynom.


Było bardzo miło, towarzyszyły nam do późnych godzin nocnych wytatuowane permanentnym na czerwono dziatki.
Żulietta: cycata księżniczka naturalnej wielkości na prawym przedramieniu, zegarek z fontanną na lewym, motyl na plecach.
Buniozyl: motywy żeglarskie na ramionach, snopek siana na plecach by Żulietta. Odrąbaną w kolanie nogę wytatuował sobie sam.
Mayonnaise zasnęła przed rozpoczęciem party, więc się nie załapała.


•••


Porosłe gęsto ciemnym uwłosieniem łydki, należące do pani idącej przede mną chodnikiem, skłoniły mnie do refleksji nad sobą i światem.
Dlaczego, zapytuję siebie, zdumiewa mnie bujnie mechata goleń u damy?
Czy to natura czy kultura sprawia, że z tyłu głowy odzywa się głos: ale jak to?


•••


Kurier UPC zniknął w sinej dali uwożąc ze sobą Quinny Buzza. Płyń po morzach i oceanach!


Pojazd ten ma same zalety i tylko jedną wadę: nie lubi jeździć. To znaczy lubi, ale po wizycie w serwisie. Jeden miesiąc. Następnie lubić przestaje, i się rozłazi w szwach, rozkręca się i kapcanieje, hamulce nie hamują, kółka sie nie kręcą. Wtedy można serwisować. I miesiąc podróżować a następnie serwisowac a następnie podróżować a następnie serwisować. I tak do śmierci, lub do momentu ustania gwarancji, czyli dwa lata.


W serwisie fajnie: muskularni młodzieńcy skręcają pojazd do kupy, a przy okazji wymieniają mu układ jezdny oraz hamulcowy na nowy.
Czyli nie ma co narzekać.


No, chyba że ktoś od częstego widoku przystojnych serwisantów woli spacery z dzieckiem w wózku po parku. To nie polecam.


•••


Z okazji zbliżających się wielkimi krokami urodzin posiadłam głęboką depresję wynikającą z rocznego bilansu zysków i strat.
Nie wiem, co sobie kupić ładnego, żeby zminimalizować skutki.


Chyba przejdę na tryb imieninowy: Benedykta, Lucjana Sędzisławy.



piątek, 3 lipca 2009

i myśli sobie ikar

Tej nocy zakwitł mi brokuł w lodówce.
Gdy rano otwarłam ją aby wydobyć nabiał, zakręciło mi sie w głowie od jego przecudnej woni.
W ogóle nastrój mam jak ten brokuł. Kwitnący.


Temperatura oraz wilgotność skłaniają do kwitnienia.
Kwitną truskawki w salaterkach, glony w wannach oraz zatkane pory na spoconych czółkach.


Masochizuje się utworem muzycznym i nie widzę w tunelu.
Jeszcze nie.