środa, 29 kwietnia 2015

rózeczką dziateczki duch święty bić każe


Wiosna. Idzie pożyć.

No to po lekcjach idziemy pożyć. Biorę dzieci - jedno swoje, drugie pożyczone (to na szczęście) i udajemy się na ostatnie place zabaw. Ostatnie, bo dzieci się szybko starzeją i w tym wieku to już lekki przypał.

Ale jeszcze dajemy radę.

Najpierw zakupy w sklepie osiedlowym - dla matki bułka z kefirem i jabłko, dla dzieci bomba cukrowa - lody, napoje, czipsy - samo zło, tłuszcze trans, akrylamid, nadwaga, próchnica i endorfiny.

Siadamy - matka na ławeczce, dzieciary na huśtawkach.

I żyjemy sobie - słońce operuje, wiatr lekki zawiewa. Jest dobrze. Spod półprzymkniętych powiek obserwujemy doskonałe popołudnie, budzącą się do życia przyrodę oraz swoisty ekosystem placu.

Oto matka kwoka - dręczy zdalnie dziecko z ławeczki co chwila przywołując je do porządku głośnym okrzykiem:

NADIA!!!

Oto matka malkontentka, wyraża swoją ważką opinię na temat placowych urządzeń następującymi słowy: EWIDENTNIE nie podoba mi się to drewno!

NADIA!!!

Oto dziadek czyścioszek - każe wnuczkowi raz dwa wstać z kolanek, bo pobrudzi spodenki.

NADIA!!!

Oto tatuś nastolatek - bardzo młody, mimo upływu czasu i napływu kilogramów, odziany w przyciasny młodzieżowy outfit - koszulkę, spodnie rurki i pepegi. Milczy, to bardzo fajnie. Rodzi jednak u mnie pytanie - czy jako kobieta w pewnym wieku nie powinnam zacząć nosić się nobliwie? Podomki? Garsonki? Zapaska? A z dodatków co? Chusta na głowę? Kobiałka z jajami? Co w ogóle wolno wdziewać starej babie?

Z odzieżowych dywagacji wyrywa mnie kwoka dziarskim refrenem:

NADIA!!!

Patrzę, co też wyprawia ta koszmarna Nadia. Na moje oko nic. Ale ja jestem złą matką, która nie WYCHOWUJE, tylko siedzi, żre i nie reaguje, gdy dzieci pełne cukru i soli, lepkie, w brudnych spodenkach żyją sobie samopas na ewidentnym drewnie.

Jedno jest pewne: to się kiedyś zemści.
Ale nie uprzedzajmy faktów.



niedziela, 26 kwietnia 2015

lekcja anatomii doktora tulpa


- Buniozylu, dlaczego dręczysz kota?
- Bo jest niegrzeczny, podrapał mnie w nerkę.
- W nerkę? Pokaż.
Buniozyl prezentuje poharatany nadgarstek.
- Synu. To nie NERKA. To jest RENKA.


big bang!

Po raz kolejny udowodnione zostało, że dzieci są zakałą ludzkości.
Powinno się je hodować w specjalnej zagrodzie, całość wyłożyć praktycznym linoleum, myć wodą z węża. Pod żadnym pozorem nie wpuszczać na salony do ukończenia trzydziestego piątego roku życia.

Buniozyl stłukł mi gąsior: piękny, stary, duży, ze szkła pełnego szlachetnych niedoskonałości. Niosłam denata na śmietnik, a łzy krwawe ciekły po mym zdruzgotanym obliczu.

Wpadając do kosza zrobił jeszcze fantastyczny rumor, po czym zamilkł na wieki.

Cześć jego pamięci!

Może jestem sadystyczną matką, ale z wielkim trudem i raczej przez zęby wydusiłam z siebie: Hej stary, nie przejmuj się. Nic się nie stało.

Zabrzmiało bardzo nieszczerze.

Trawię.

sobota, 11 kwietnia 2015

miauczyńska, bardzo mi przykro

Wstyd mi strasznie, oj wstyd, ale nie ma we mnie miłości bliźniego.

Bliźni mnie drażnią, a nawet brzydzą - to w zależności, czy są w wariancie bezzapachowym, czy nie.
Występuje też wariant akustyczny, ten z kolei dzieli się na forte oraz piano. Przy czym piano drażni mnie nie mniej niż forte - mam tu na myśli osoby mówiące do siebie, mamroczące jakieś mantry pod nosem, prowadzące monologi, takie, którym umysł wylazł z czaszki i emituje na zewnątrz, co pomyśli głowa.

Ale też, umówmy się, bliźni nie czynią nic, co mogłoby miłość do nich we mnie wzniecić, a wręcz przeciwnie - całą mą naiwną wiarę w człowieka depczą butem, łoją knutem, a potem się dziwią że nie myślę o nich inaczej niż tępy knur i głupia ropucha.

Najgorzej, że dzieci patrzą. Zwykle bowiem pozuję na osobę tolerancyjną i empatyczną, taką co to pochyli się nad każdą morulą z in vitro i posłyszy uchem duszy, co ta do niej mówi: że gorąco pragnie się narodzić, chce być chłopczykiem i dziewczynką, pójść do komunii i zwiedzić Egipt w wariancie all inclusive.

Tymczasem wystarczy, bym wsiadła w porannych godzinach szczytu do samochodu aby dzieci straciły złudzenia, z kim naprawdę mają do czynienia. Wtedy podział na głupią ropuchę i tępego knura przestaje obowiązywać, a w jego miejsce pojawia się wachlarz innych epitetów, wyrażający bezgraniczną pogardę dla kondycji umysłowej rodzaju ludzkiego en masse.

W ogóle ludzie nie przestają mnie zadziwiać - nawet powiedzenie, że by kogoś poznać trzeba z nim zjeść beczkę soli traci ostatnio na aktualności - może dlatego, że producenci żywności tak kompulsywnie wszystko solą, do przesady - i tu mój apel - nie sólcie tak, producenci! Przez waszą chciwość cierpią relacje międzyludzkie, a beczka soli zjadana jest nie w dziesięć lat, a w dziesięć dni - nie można poznać człowieka we wszystkich odcieniach w tak krótkim czasie. No nie da się!

Nie sólcie, do jasnej cholery!!!