czwartek, 22 września 2011

godzina piąta, minut pięćdziesiąt

Już nigdy nic nie napiszę. Ani nie przeczytam. W ogóle już nigdy nic, jak gdyby nigdy nic. Nie było.


Od miesiąca jadę na rdzeniu. Jak stułbia. Czy coś. Czy bezkręgowce mają rdzeń? Jak sama nazwa wskazuje?
W
każdym razie mózg mi nie działa. Jest on bowiem aparatem, który mi się
włącza po godzinie siódmej. Zwleczony z łóżka przed czasem zamienia sie w
pulpę i nie pełni swych powinności. Jego działanie polega wówczas
wyłącznie na tym, że każe ciału ziewać i oczom szczypać.


To stąd
płynie dla mnie nauka, że nie jestem ani skowronkiem, ani sową. Nie ma
we mnie nic z ptactwa. Jestem stułbią, nielotem, tu cytat: Skrzydła krótkie, gruby zadek, po dwóch metrach jest upadek.


Tak
więc dzień cały, począwszy od piątej pięćdziesiąt, snuję się smętnie i
nie stykam. Szary klajster chlupoce mi pod czaszką, staram sie więc nie
wykonywać gwałtownych ruchów, żeby sobie nie zachlapać.
Chce mi się spać, więc piję kawę. Piję dużo kawy, więc kiepsko się czuję. Kiepsko się czuję, więc piję wodę, więc chce mi się sikać, źle się czuję i chce mi się spać.


Nie
widze wyjścia z sytuacji. Chociaż, może… Gdyby tak… Dotychczas była
mi potrzebna pani do sprzątania, pani do gotowania, pani do prasowania i
pani do mycia okien. Generalnie pani do wszystkiego (tylko do zakupów
nie jest mi potrzebna pani do zakupów).
Obecnie jest mi także potrzebna pani do dziecka. Konkretnie do budzenia dziecka o piatej pięćdziesiąt.



Chyba, że jednak uda się sprzedać, nic nie jedzą. Literalnie NIC.
Gotuję, smażę, pichcę. Nic.
Działają na cukierki. I kokakolę.
Z tym, że nie robią nic pożytecznego.
Bałaganią, kłócą się, wrzeszczą.


Tatuują swoje ciała.


Mam nogi otulone bombami – mówią potem.
Poeci, psia ich…zieeew.



środa, 14 września 2011

tablica pe el

- Podobno matka sprzedała dziecko. Jak myślisz, za ile można by was opchnąć?
- Osiemdziesiąt złotych.


Ktoś winszuje?



piątek, 2 września 2011

wzdłuż ulic, jak wzdłuż snów

Trwaj roku szkolny, jesteś piękny!


Jest szósta trzydzieści, nadaję z kuchni, zaspana i rozczochrana dojadam tosta po dziecku. W bonżurce. Dziecko jest stare, a co za tym idzie i ja jestem stara, ale to temat na inną rozprawkę.


Zatem stary Aramaj chodzi do szkoły. Bardzo rano, bo nie do takiej zwykłej, tylko do wyścigowej. Dla szczurów. W centrum.


- Zwariowałaś? – zapytała mnie oburzona eeewa dowiedziawszy się o tym wstydliwym fakcie – Posyłasz dziecko do szkoły wyścigowej? Czy tobie jest zimno?
- To był jego pomysł – odparłam w odruchu samoobrony – To jemu zimno! – Zgoniłam szybko na Aramaja.


Pobudki, dla których wybrał on szkołę wyścigową nie są dla mnie do końca jasne. Być może pragnie rozbić jej struktury od wewnątrz. W każdym razie powiedział „A”, przeszedł adekwatne testy z bardzo wysoką lokatą, więc powiedzmy, że jestem spokojna. Jak wieś. I wesoła. Uregulowałam za mundurek, zwrotów nie przyjmują. Amen.


Dręczy mnie tylko niepokój, że to dziecko podmieniono w szpitalu. Po ogłoszeniu wyników testu, kiedy okazało się, że szukać go należy u samej góry bardzo długiej listy podzieliłam się nowiną oraz obawami z Fantą. Że zdało, i że ani chybi podmienione. A Fanta podeszła do sprawy kompleksowo. Odparła, że gratulacje: dla dziecka, że tak ładnie zdało i dla położnej, że tak sprytnie podmieniła.


Sprytnie czy nie, teraz jestem niewyspana. I Aramaj też. Wczoraj w drodze powrotnej ze szkoły zasnął w tramwaju. Obudził się na pętli, gdzie kimał od z górą dwudziestu minut. Tramwaj zamknięty. Motorniczy w pobliskiej budce pił kawusię. Wypuścił. Pogratulował twardego snu.
Sam Aramaj był przeszczęśliwy, jako że uwielbia pojazdy szynowe. Na granicy manii. Już dawno zapowiedział, że zostanie maszynistą.


- Dobrze – odrzekłam autorytarnie – ale musisz najpierw skończyć studia, a potem możesz się dowolnie zmarnować.


A dziecko (pamietajmy, podmienione) na to:


- Tak jak ty się zmarnowałaś?


Jego biologiczni rodzice muszą być wyjątkowo wrednymi ludźmi.