czwartek, 31 grudnia 2009

liberty

Zgodnie z przepowiednią, która mówi: „Jaki sylwester taki cały rok”, pokłóciliśmy się dziś z małżonkiem po raz pierwszy o godzinie ósmej piętnaście, co znakomicie wróży.


Nieporozumienie prawdopodobnie urosłoby w siłę, gdyby nie fakt, że w samą porę musiałam pójść do pracy, wynikło zaś o plejstejszyn czy, okoliczność najwyższej państwowej wagi, wiadomo. To są sprawy z Marsa, ja tego nie ogarniam, ale temperatura związku utrzymuje się dzięki temu w okolicach stu stopni, a to, jak wiadomo, świetnie.


Wszystko stąd, że osobiście najlepiej czując się w towarzystwie wenusjanek, poszłyśmy wczoraj z Balladyną do kina. Ona chciała podnieść sobie nastrój widokiem Meryl Streep odbywającej stosunki płciowe z byłym mężem w osobie aktora Baldwina (nie wiem którego, tego z najtłustszą dupą w każdym razie), ja orzekłam, że po moim trupie. Że na widok mężów, wszystko jedno, przyszłych, byłych czy bieżących, to ja rzygam panoramicznie. I poszłyśmy na Rewers, gdzie jak wiadomo, ani pół męża.


Czyli raj na ziemi.


Trochę zerkałam, czy się Balladynie nastrój nie obniża, bo po ostatnich wydarzeniach, skutkiem których jej się samochód pogniótł dookoła, trzeba jej było endorfin. Ale dała radę, no i ani pół męża, a to działa jak bomba z botoksu: natychmiast wygładza wkurwieniową zmarszczkę.


Po seansie, w BJEERHALE, odbyłyśmy przy herbatce dwuosobowy filmowy klub dyskusyjny, gdzie dzieliłyśmy włos na czworo i przyszła odpowiedź, dlaczego cioteczna babka Kossobudzka kupiła kamienicę za carskie dukaty w czterdziestym siódmym.


I że, za chińskiego boga nie wiemy, jak Bronisław wpadł na trop straszliwej tajemnicy Sabinki. Podczas penetracji?


Słowem bardzo miły wieczór. A potem zmarszczka wróciła na swoje miejsce ze zdwojoną siłą, bo w domu odkryłam nabzdyczonego małżonka, siedem nieodebranych połączeń i afront, bo plejstejszyn czy kolega przywiózł, bo przepadłam, bo nie odbieram, bo to, bo śmo, bo gówno drogą szło.


Co, mówicie, ona temu Bronisławowi zadała?



Do siego roku!



poniedziałek, 28 grudnia 2009

grzech

Nie ma we mnie miłości bliźniego.


Bo tak: sterczę dziś bladym świtem w banku a przede mną dama, dokonuje wpłaty (swoją drogą, kupę sałaty dana dama otrzymała pod choinkę).
Zatem stoi, stoi, dokonuje, a ja słyszę swoje myśli:


Zgiń, przepadnij, wyfiokowana piczy w kurwokozakach z metką. Se odlep!


Tak oceniam bliźniego swego!


Źle! Źle i niedobrze.
Nie ma we mnie pośpiechu, by kochać tę lampucerę, tak szybko odchodzi. Przeciwnie! Blokuje okienko, wpłatomat nieczynny, drobi na szpileczkach prima moda dolce gusto, z torebusi dobywa pliki walorów, pazurem stuka w końtuar. Nienawidzę jej serdecznie, spieszy mi sie na zakład.
Myślę o niej źle.


Grzech.



wtorek, 22 grudnia 2009

ja kocham święta…

… i święty spokój.


Pozyskuję go z użyciem wiaderek persenu.
Już, już ma mnie rozerwać, gdy, wtem, zarzucam i mnie nie rozrywa! Acha!


W okresie przedświatecznej gorączki moja całoroczna wewnętrzna dychotomia się nasila. Walczy we mnie zaciekle śląska kucharka doskonała z lejzi bicz. Barują się dziewczyny aż miło. Bo wewnętrzny jakiś imperatyw mi nakazuje, bym szła i pastowała, piekła, myła, prała, prasowała, nabłyszczała, lukrowała. A ja nie mam tylu rączek, albo tylko udaję. Nie dociekam. Nie wnikam.


Z tyłu głowy mam wyryte: trzeba by, należy, koniecznym jest, powinno się. I to nasila przedświateczną liczbę niesnasek, a stąd tylko krok do przemocy domowej. Więc zamiast zmuszać drogich bliskich do trzepania dywanów słowem żwawszem, połykam zioło i mnie dywan strzyka.
Takoż i okno. Okna przewiduję na wielkanoc. Albo i nie. Strzyk, strzyk.


Świeta mają być wesołe? Więc, aby uniknąć rękoczynów, ograniczyłam się do podstawowych omieceń, wysypałam muchy z lampy i wkręciłam brakującą żarówkę. Tyle. Na więcej mnie nie stać. Przyznaję się. Żadne tam okna, drzwi, szafki, lodówki. Nic. No, może parapet. Pobieżnie.


Za zaoszczędzone w ten sposób siły pieczemy z bachorami tony pierniczków, a potem malujemy im ubranka, konikom pyszczki i kopytka, paniom ondulacje, aniołom skrzydełka. Na dziś, zamiast odkurzania za otomaną, czyszczenia sreber i mycia kryształów, mamy przewidziane lepienie łańcucha na choinkę. Bo nam w tym roku jakaś łysawa się trafiła (chińska podróba, jak orzekł Aramaj).


Choinkę przywiózł mąż na miejscach pasażera. To pewnie dlatego samochód mój wygląda jak leśny ostęp po inwazji dzików. Lecz czy to mnie może wzruszyć? Nie może. Ponadto należy promować inicjatywę własną: doceniam, iż nie musiałam mu wisieć na nogwace i ujadać aby przywiózł choinkę. Albo to persen docenia? Nie wnikam. Nie dociekam.


I nawet mnie nie rozdarło, gdy zezowata pani sprzedawczyni w sklepie powiedziała tak: Ja już wszystko mam porobione: u siebie porobiłam, u taty porobiłam, u sąsiadki porobiłam.


Ona – porobione. Ja – nieporobione.


I która fajniejsza?




czwartek, 17 grudnia 2009

dzieła wszystkie

MAKULATURA.


Huuu! Huuu!


Czy już wszyscy przerażeni?


Gromadziłeś surowiec jako uczeń? Gromadzisz jako ojciec/matka? Będziesz gromadził jako dziad/pradziad, bowiem walka na polu surowców wtórnych nigdy się nie kończy. Niedobrowolna działalność proekologiczna jest wpisana w życie ludzkie, niczym narodziny, zaślubiny, śmierć. Pomiędzy poszczególne składowe wplata się papier, plastik, szkło kolorowe oraz bateria. Ba! Najnowsze badania antropologiczne dowiodły, iż Ewa usłyszała z ust zagniewanego Jahwe, że będzie oto w bólach rodziła swe dzieci, a mąż będzie nad nią panował w trudzie i znoju. A oboje będą się odtąd czaić na surowiec. Ament. Kto wie, czy to nie najstraszniejszy aspekt wygnania z raju, gdzie, jak wiemy, o makulaturze mowy być nie mogło, albowiem jest to niewątpliwie wynalazek szatana.


Zatem, aby wypełnić obywatelski obowiązek zgromadzenia wysokiej liczby kilogramów makulatury, należy przede wszystkim dać się urodzić. I gromadzić. Kolekcjonować. Zbierać.
Następnie pieczołowicie magazynowane przez lata gazety (lub czasopisma) dostarczać do punktu zbiórki, znajdującego się w szkole podstawowej, w sali numer, we środy, kwadrans przed ósmą, zważone i podpisane.


Wyniki notowane sa na tablicy, np. Kowalski 300% normy,  a Zaleska sie opiernicza.


Korzyści z tej szlachetnej akcji są niezmierne. Dzięki niej pacholęta nie tylko uczą się jak zadbać o klimat planety, ale także jak kraść, kłamać oraz mataczyć. Dzięki tym właśnie praktycznym umiejętnościom w zeszłym roku udało nam się zająć trzecie miejsce w personalnej klasyfikacji ogólnoszkolnej. Najprawdopodobniej ukradliśmy baterie z pojemnika w instytucji publicznej. Zakradliśmy się. Młody stal na czatach, a ja sruuu, przesypałam do reklamówki. I w długą.


Makulatura jest też kością niezgody między mną a resztą personelu zakładowego posiadającego potomstwo w wieku szkolnym. Zwyczajowo wyrywamy sobie gazety (lub czasopisma). Cały zakład z wypiekami na twarzach obserwuje kto kogo przechytrzy, kto kogo ubiegnie i poniesie w glorii chwały cały zapas prasy tygodniowej.
Ale to nie koniec dewiacji. Otóż, zawsze mijałam dość obojętnie dystrybutorów darmowej prasy. Teraz mam chrapy chrapliwe, oko mi się pali. Mam ochotę napaść na niebogę sterczącego z dziennikiem Metro na skrzyżowaniu i go złupić do szczętu. W myślach przeliczam jego torbę na kilogramy.
Co rano, krążę jak upiór po mieście i wyciągam wszystkie ręce w kierunku podaży.


Biorę dla mamy i siostry, koleżanki, brata męża, córki szwagra, babci dziadka…


Daj!



poniedziałek, 14 grudnia 2009

papa was a rolling stone

Okazuję się być saręką piękną i czystą, co to me myśli jak białe zeszyty, że o oczach nie wspomnę.


Bo tak: jak byłam mała, naiwnie mniemałam, iż jestem suczą cyniczną, bez czci i wiary. Ale świat się zmienia i oto wyprzedził on mnie o trzy długości, czy-czte-ry.


Te, ongi niewinne, koleżanki zamężne ze swą pierwszą miłością – dziś po rozwodach – dbają o swoje potrzeby, które, jak wiemy zamykaja się w przysłowiu: w starym piecu diabeł pali. Osiągnęły już taki poziom zepsucia, że romansują nawet, tfu!, ze swoimi byłymi mężami!
I wszędzie wokół seks i wyuzdanie, trójkąty, czworokąty, ośmiokąty, zdrady, kłamstwa, depresje, sepuki, drogie prezenty i motyle w brzuchach. A moze to tylko kac po don perinionie, nie wiadomo.
I dziecka płacz.


A ja taka nierozwiedziona! Nieumówiona. Niezgeometryzowana. Brzydka. Głupia. Mdła. Bachory mam wredne, rozpuszczone, nie zaznały sprawy rozwodowej, podziału majątku, orzeczenia o winie.


Zaczynam czuć się gorsza. Staroświecka. Wyrastają mi białe kołnierzyki i włosy pod pachami. Czuję, że odstaję, nie pasuję. ZNOWU.


Koleżanki mi mówią protekcjonalnym tonem, że nic o życiu nie wiem.


Nie wiem.
Wiem?
Wiedziałam.
Ale czy ja wiem?
Coś tam wiem.
Bo ja wiem?


Sama nie wiem.


W zasadzie mają rację: stara prawda głosi, że przy jednej dziurze to i kot zdechnie.


A co przy jednym kocie?



środa, 9 grudnia 2009

wsiadajcie madonny madonny

Miszcz iluzji zaatakował znowu dziś z rana.


Miszcz wie, iż jest wielce ryzykownym wyprowadzić swą labilną matkę z kruchej równowagi psychicznej, więc stosuje triki podprogowe.
I tak, tuż przed wyjściem z domu, już w ogródku, już z gąską w objęciach, wyciąga zazwyczaj jakiegoś królika z kapelusza.


Tadam!


Tym razem był to zeszyt z polskiego z uwagą, iż mam się zapoznać z poprzednią uwagą, iż syn posiadł pałę spowodowaną czwartym z kolei brakiem zadania z przedmiotu W ubiegłym tygodniu podobna, piętrowa konstrukcja tyczyła innych zagadnień. Też zapodał mi zeszyt o 7.45, co skwapliwie odnotowałam obok podpisu.


Tu rodzi się bolesne pytanie: DLACZEGOOO?


Dlaczego (leniwy, dobra, wiem) rodzic musi być nieustannym pogromcą dla swojego lwa (tu: dzieciątka)?
Dlaczego nie może zaufać?
Dlaczego lew (tu: dzieciątko) robi wszystko, żeby pogromcę przechytrzyć?
Strzela sobie w stopę (już zapowiedziałam, że jeśli natychmiast nie zatrze złego wrażenia, które na mnie wywarł oto, pojedzie na ferie, owszem, wysoko n.p.m., bo do babki swej na szóste w bloku), odmraża małżowinę, łże.
Bo przecież pytam: wrzuciłeś, Grzesiu, list do skrzynki?
A Grzesiu: tak, tak, wrzuciłem ciociu miła.


I dalejże dłubać w nosie, kręcić młynki na podłodze, wsadzać bratu palec w oko, lampić się w tivi.


Mnie się też nie chce.
Ooo, jak mi się nic nie chce, a wśród bezkresnego oceanu niczego najbardziej nie chce mi się kontrolować zadania domowego.
Nie mam siły. Mam w miejscu mózgu kogel-mogel.
Nogawki mam obwieszone rozstrojonym trzylatkiem, pali mi się na patelni, ponieważ symultanicznie muszę myć czyjeś łapy z czekolady – czuję zły dotyk na tapicerce. Chrzęści mi pod stopami kangus. Na balkonie wysypisko śmieci wabi sanepid – zbieram plastikowe butelki i makulaturę do szkoły.
Zawsze wieczorem, kiedy udaje mi się wyeksterminować towarzystwo do łóżek, odkrywam nagle, jak strasznie chce mi się pić! W ciągu dnia nie było okazji, bo już, już unosiłam szklankę do ust, gdy wtem…


Plątanina. Gąszcz. Wszędzie porozwieszane kije i marchewki.


Nic nie zrobią po dobroci. Nie ubiorą sweterka, nie wsiądą do samochodu, nie wyjdą z kałuży, nie wyniosą śmieci, nie pójdą po bułki.
Bez przerwy gra nerwów. Konkursy, zawody. Przeciąganie struny. Przeginanie pały.


Diabelski młyn, pałac strachów, beczka śmiechu.



Czasem tylko ta obłąkana karuzela zatrzymuje się na pół chwili…


Mamusiu, kocham cię.


iii… rusza z jazgotem od nowa.



wtorek, 8 grudnia 2009

ładne rzeczy!

- Jestem Margaret. – Odparła szczupła kobieta, podając rękę w stronę mojej mamy.


Wiem, nie jestem normalna, ale kiedy napotykam podobne konstrukcje językowe, wprost omdlewam z rozkoszy.
Może to skutek zbyt wybujałej wyobraźni: przed oczyma natychmiast staje mi szczupła Margaret, podająca na srebrnej tacy rękę w stronę wyżej nadmienioną. A skoro jestem zawołaną toporystką, toporofanką i toporowyznawczynią, to się rozumie samo przez się.
(Cytat pochodzi z bloga pewnej bardzo młodej, jak sądzę, osóbki, której serdecznie z tego miejsca dziękuję za wzruszenie, jakiego doznałam).


Moje dzieci też są nienormalne.
Długo by opowiadać. Nadmienię tylko, iż mój mały syn, znany tu jako Buniozyl, zadziwia mnie ostatnio bezgranicznie.


Bowiem jest to DZIECKO, KTÓRE NIE LUBI, BY MU CZYTAĆ!!!


Słyszał ktoś kiedyś o takim przypadku?
Nie wiem, może za dużo telewizora. Może śmiertelnie go nudzę swoją historią, ani się przy tym nie trzęsąc, ani nie mieniąc tęczą barw?
W każdym razie gardzi dylematami w rodzaju: Im bardziej Kubuś zaglądał w dziurkę, tym bardziej tam Prosiaczka nie było.
Czytanie go mierzi, rzuca się na łóżku, śpiewa, charczy, obnaża się i zakłada sobie nogę na szyję.


Robi jeden jedyny wyjątek: dla gazetek ofertowych z supermarketów (wydania specjalne, mikołajkowe). Godzinami może konsumować oczami kopary, gitary, klocki, traktory, dźwigi, kasy fiskalne, etcetera, bomba.
I przy każdym z przedmiotów pożądania się upewnia, czy mu kupię.


Kupię, jak psa ogłupię – jak zwykła mawiać moja babcia. A może obłupię. Wszystko jedno.


No tak, wiem, wiedziałam, słyszałam: podobno astralne wagony tak mają.
Oszalała konsumpcja i zamiłowanie do luksusu.


Ale żeby dzieckiem w kołysce bywszy nabywać z żurnala?


A mój stary, w sensie „stary”, to z kolei wyłacznie o nowych myszkach makintoszowych.
Tu cytat (wzrok zamglony): Taaak, te myszki czułe na dotyk to naprawdę coś…


Śfinia.




poniedziałek, 7 grudnia 2009

you better watch out

Kozaczki miód malyna wracają obecnie tam, skąd uprzednio przybyły.


Oprócz tego, że całkiem ładne, były przy tym absolutnie strome: czułam sie w nich jak Adam Małysz na szczycie Wiekiej Krokwi. Z tym, że nie miałam takiego stylowego skafandru do kompletu.
Łeee…
Spakowałam. Wysłałam. I nagle poczułam się taka opuszczona!
 
Napisałam więc list do Mikołaja i oto nie będę już damom w tym sezonie.


Chyba, że coś z wyprzedarzy rzuci mi się na mózg.
Ale do stycznia mam spokój.
(Prawdopodobnie).
Obsesja zażegnana.
(Chyba).
Oraz PMS.
(Chwilowo).


A Wy też byliście grzeczni?



piątek, 4 grudnia 2009

kwiprokwoko

Zatem wczoraj wieczorem przybyły.


Kozaczki. Nadeszły, kiedy już porzuciłam wszelką nadzieję i nabrałam przeświadczenia, że z całą pewnością jakiś Tom Hanks przechadza się w nich po bezludnej wyspie.


Ale nie. O 19.00 rozległy się dzwony i spłynęły one na mnie przy dźwiękach trąb jerychońskich.


Trąby oczywiście zbiegły się natychmiast i pytały: co to? Co to?


Wyrzuciłam je z pokoju. Krzyczałam coś, że w przymierzalniach luksusowych sklepów nie ma bachorów, raus! Zamknęłam się. Klamkowały, a ja nic.


Żeby tylko buty nie na stół, bo będą cisły.


Ułożyłam z pietyzmem w pościeli, powzięłam nożyk do papieru, z namaszczeniem przecięłam taśmy, wyłuskałam z kartonu pudełko, podniosłam wieko. Były, leżały pośród szeleszczących pergaminów i pachniały luksusem.


Nadziałam z drżeniem na nóżkę. Działały.
Piękno i uroda w jednym.
Wygoda, hm, powiedzmy, że jak to na 10 cm obcasach.
Ale wszyscy cierpimy!


Tylko czy buty do siedzenia pasują do sukienki do stania?


Pobiegłam przymierzać stroje, gdyż z obgluconymi dresami konweniowały umiarkowanie.
Wybebeszyłam szafę. Przetasowałam zestawy. Wzory. Kolory. Faktury.


Przymierzyłam, popatrzyłam…
…siadłam i zapłakałam.


Wyszła bowiem na jaw rzecz straszna: wszystkie moje odzienia w zestawieniu z glamurem kozaczków wyglądają jak pulower cioci Jadzi. Lub kardigan. A nawet szlafrok. Skurzony peniuar. Podomka może.


Idę wobec tego rzucić się do Wisły.


Jak wrócę, pomyślę co dalej.



czwartek, 3 grudnia 2009

pamiętajcie o ogrodach

Sny o drzewach. Co znaczą? Ktoś wie?


Będąc osobą (osobą, będąc, niczym Jola R.) o nituzinkowych upodobaniach, najbardziej ze wszystkich przejawów przyrody ożywionej i nieożywionej lubię drzewa.


Jakie one, te drzewa, są piękne!


Wszystkie. Czy ktoś widział kiedyś nieładne drzewo? Ja nie widziałam.
Stare czy młode, nagie czy ukwiecone – drzewa nigdy nie są brzydkie.


A jakie są pożyteczne!


Ciche, ciepłe, szumią, dają cień, owoce, liście dają, hamak powiesić można. Dają schronienie ptaszynie, wiewiórkom. Można zrobić dom, stół, krzesło, ołówek, papier (i już można pisać). W ostateczności ognisko (i spalić to, co się napisało).


Doznaję bólu serca, gdy wycinają, remontując, ulepszając miasto. W miejsce drzew sadzą długie rzędy samochodów
Czasem, w zamian, posadzą litościwie jakiś wiotki patyczek, jakieś drzewie dziecko, które nim dorośnie, będę już trzy razy przekopana.


Ale nie za często sadzą, gospodarują oszczędnie drzewostanem, raczej wycinają, gdyż wyrąb owocuje miejscami parkingowymi.


Miasto wybrukowane samochodami. Piękny widok. Nowoczesny.
Stoją upakowane ciasno, w pełnym słońcu, dysząc żarem.
Wszystkie nowe i się błyszczą, cieszą oko świeżym lakerem w pięknej barwie tres a la mode.
Z roku na rok coraz mniej cieszą, lakier matowieje, rdza obgryza im paznokcie, umierają na niewydolność układu wydechowego, na odmę silnika. O ile wcześniej nie zginą w wypadku.


Ale nie płaczmy nad ich losem: odrastają, jak głowy smoka.
W miejsce jednego wyrasta pięćdzieśiąt pięć.
Nowych.


„A jeśli śnią się nam drzewa? To dobre
sny. Są bowiem symbolem siły witalnej, mogą oznaczać rozkwit
osobowości, zapowiadać miłość, szczęście i zdrowie. Jedynie suche i bezlistne drzewo wróży samotność i zubożenie psychiczne.”



W moim śnie wycinałam suche bezlistne drzewa z użyciem piły motorowej (co to dla mnie!).


Jak zatem tłumaczyć znaczenie tego snu?
Szykuje się jakaś zmiana?
Kres samotności i zubożenia psychicznego?


A co w zamian?


… czyżby… ach!
(tu drżenie)


Nowy Lexus?



środa, 2 grudnia 2009

białe kozaczki

Siedzę i czekam w ekstazie na butyki, co to mi je Pani M. kazała natychmiast kupować i nie dyskutować z nią.
No to wzięłam za plastikowe walory i zakupiłam.
Z Paniom M. się nie dyskutuje. Ona się ZNA na tych sprawach


Śniły mi się dzisiaj w nocy.
Że nie pasowały ani w ząb: były jednocześnie za małe i za duże i w ogóle nie te, więc musiałam je dać potworowi do rozchodzenia, jak świnka Piggy.


Z monitoringu wiem, że są już w mieście. Waruję więc przy drzwiach i co chwilę sprawdzam, czy telefon jest stand by.
I modlę się gorliwie: Panie Boże, co stworzyłeś moje nóżki, spraw aby butyki pasowali na nie. Ament.
Gdyż są piękne na fotografii. I uroda ich niechybnie spłynie na mnie w niejednym procencie.


A jeśli zmuszona będę je zwrócić, ostrzegam, będę szlochać.



Cóż, jest 20.12.
Mogę powiedzieć tylko jedno: UPS to męskie organy rozrodcze.
Czyli chuje.


Co za dzień.