środa, 25 marca 2009

i twoją matkę też

Jestem śmiertelnie obrażona na pół osiedla.
I vice versa.
Druga połowa jest obrażona na mnie.
Z wzajemnością.


Typów przyczyn dobrosąsiedzkich niesnasek jest wiele, lecz przede wszystkim wyróżniamy wirujące pralki, wrzeszczące dzieci, srające psy i szeroko pojetą motoryzację.


Ja przoduję w punkcie ostatnim.


Jako pierwszy moim śmiertelnym wrogiem został pan z wąsikiem, co wiódł hurtowy handel rur i blach.
Nie, wróć.
Pan z wąsikiem, któremu mój małżonek zaparkował złośliwie na tylko jemu przynależnym, z racji zasiedzenia, miejscu parkingowym.
A następnie wyjechał (mąż) bez słowa ostrzeżenia. Na to pan z wąsikiem wyjechał z mordą na mnie, przybywszy uprzednio w tym celu na próg mego mieszkania.
Nie bardzo wiedziałam o jakim miejscu mój przeuroczy interlokutor raczy do mnie wykrzykiwać.
Stałam w progu w piżamie z bardzo małym dzieckiem u piersi i z burzą hormonów wewnątrz.
Stąd wynikła awantura o zakłócanie duperelami miru domowego i dozgonna obraza ze strony obu stron.


Następna była tutejsza królowa pani Bobrowa, której nadepnęłam na wiąz rur, oraz jej paź imieniem Stefan.


Nie wiem co to takiego ów wiąz, ale pamiętam, że przewożąc jakieś ciężkie toboły zaparkowałam tuż-tuż przed wejściem do domu.
Czyli tam, gdzie stają wszyscy, którzy mają do wniesienia gabaryty.
Wszyscy, tylko nie nowi. Nowi czyli obcy.
Nowi się nie znają i nie mają racji.


Pani Bobrowa poinformowała mnie, iż „tam jest wiąz rur” i wgłosiła perorę że ONA to wie, gdyż to ONA zbudowała to osiedle, i Stefan zapisz numer.
Zaproponowałam usłużnie, aby się Stefan tak nie spieszył z tym numerem, bo za dwie minuty przestawię samochód na pobliski parking i będzie on tam przedstawiony do wglądu. Nadmieniłam również, że niepotrzebnie się pani Bobrowa gorączkuje, gdzyż nie zdąży nawet wyłożyć swych racji a mnie już tu nie będzie. Po co zatem ryzykować udar.
Do pani Bobrowej nic jednak nie docierało. Wykrzykiwała coś wespół ze Stefanem, że to oni zapłacili za te płytki chodnikowe, które ja teraz bezczeszczę swym heretyckim ogumieniem. Cisnęło mi się na usta, że ja dla odmiany za dupę swoje mieszkanie otrzymałam. Lecz zmilczałam uprzejmie skutkiem wrodzonego taktu. Zresztą pani Bobrowa i tak nie udzieliła mi głosu, imputując mi jednocześnie, że jestem za młoda aby zabierać głos w dyskusji osób dorosłych i aby cokolwiek rozumieć, czym, przyznam, bardzo mi zaimponowała.
W dzisiejszych czasach wytaczać takie argumenty jest rzeczą niezwykle rzadką. Dziś nie jest się na nic za młodym, przeciwnie, jest się na wszystko za starym.
Zatem, po tym jak pani Bobrowa potraktowała mnie jak smarkatą idiotkę, definitywnie przestałam jej się kłaniać, chociaż mile mnie w tym względzie połechtała.


Kolejni na liście afrontów byli sąsiedzi, którym zdewastowałam samochód i skutkiem tego nasze stosunki uległy zrozumiałemu wystygnięciu.
Nie mam o to do nich pretensji, nie chowam urazy.


Natomiast ostatnio spotkała mnie potwarz ze strony stałego klienta pobliskiego sklepu spożywczego, ze szczególnym uwzględnieniem działu monopolowego.


To nie był dobry dzień.


Bank nie chciał mi oddać moich pieniędzy. Płaciłam kolejno wszystkimi kartami i nic.
Skutkiem tego w sklepiku utworzyła się kolejka jak na Kasprowy.
Pobiegłam zatem po gotówkę i stawiłam się aby uiścić.
Na to pan menel mnie zbeształ, że oto teraz on tu będzie obsługiwany, że przez moje  k a p r y s y  porządni obywatele czekają (i potwornie ich suszy), i że nastepnym razem mam przynieść działające karty.
Wszystko bym mu wybaczyła, gdyby nie dodał: i koniec dyskusji.


Tym mnie dotknął do żywego.
Pożyczyłam mu serdecznie miłego dnia, posyłając mu jednocześnie najbardziej lisi z moich wzroków.


I zatrutą klątwę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz