Atak pierdolca to rzecz, która mnie nęci i kusi.
Potrzebowałabym jednak widowni, kibiców, kogoś, kto doceniłby kunszt i maestrię moich spazmów, koloraturę wrzasków, celność rzutów majoliką w łuk brwiowy, nożem molibdenowym IKEA, tępym jak sto chujów, w stopę.
Tymczasem szał solo, szalik w domowym zaciszu, w alkowie, to nie szał, to szaliczek mizerny. Czyli szkoda sensu.
Poza tym bachory przeszkadzają. We wszystkim. Są kolejną barierą dla wykonania malowniczej sceny z wyrywaniem sobie zmierzwionych kłaków, wywracaniem oczu białkami do góry i toczeniem piany z pyska, bo, chociaż ich ostatnio szczerze nienawidzę, to jednak nie.
Wobec tego dysponuję pokaźną kolekcją pierdolców zarchiwizowanych, podpisanych, z datą produkcji i długim terminem przydatności.
Spory zbiór niezrealizowanych ataków szału, stłumionych,
zduszonych, zzipowanych, przełkniętych. Na potem.
I stąd płynie, skąd się biorą zrzędliwe staruszki.
Takie jak ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz