czwartek, 18 marca 2010

reklamacji nie uwzględnia się

Po trzech długich tygodniach karencji powróciliśmy w glorii chwały na łono przedszkola.


A tam wszystko po staremu.


Karolek upierdliwie mantruje babci swym nosowym tembrzykiem: A kochasz mnie? A jak bardzo mnie kochasz? Mocno mnie kochasz? A dlaczego muszę chodzić do przedszkola…
Zaczynam sie zastanawiać, czy wszystko z nim w porządku, czy nie jest przypadkiem owocem lędźwi Golarza Filipa, gdyż wyraźnie coś mu się zacięło w mechanizmie. Też mam upiorne bachory, nie przeczę, gdyby jednak bozia mi takiego na chmurce zesłała, reklamowałabym, lub, co dużo bardziej prawdopodobne – zatłukła.


Ponadto za drobną opłatą 54 złotych nabyłam film z balu przebierańców, oraz trzy fotografie Buniozyla w karnawałowym anturażu. I wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że ma on na zdjęciu mocno niekorzystną minę.
Rozumiem, w siedemdziesiątym piątym idiotyczny wyraz twarzy obok mocno fristajlowego przebrania za muchomorka był złem koniecznym: przejściowe trudności aprowizacyjne sprawiały wówczas, iż każda klatka kliszy ORWO Kolor była na wagę złota. Ale obecnie, w dwudziestym, jak by nie liczyć, pierwszym wieku, tuż przed zapowiadanym z całą pewnością końcem świata, wypadałoby nacisnąć spust aparatu cyfrowego ze dwa razy, zanim się skaże dzieciątko na traumatyczne wspomnienie przedszkolne.


Ale nie.


Ach, gdybym tak była matką roszczeniową, matką asertywną, matką potrafiącą egzekwować jakość za cenę swoich (MOICH!) pieniędzy. Rozkazałabym urządzić ten bal od nowa. Wszyscy musieliby się stawić na powrót w przebraniach księżniczek i spajdermenów, kotyliony, baloniki, serpentyny, wodzirej, muzyka z magnetofona i, co najistotniejsze, ta lafirynda od pamiątkowych zdjęć. Musiałaby przyjść i wykonać raz jeszcze tytaniczną swą pracę, polegającą na naciśnięciu spustu migawki w momencie, kiedy moje (MOJE)! dziecko nie robi zeza i nie ma przygryzionej z emocji dolnej wargi.


Niestety, matką nachalną nie jestem. Kieruję się w kontaktach z ciałem pedagogicznym złota dewizą: nie chciejcie nic ode mnie, jako i ja od was niczego nie żądam. Na razie działa, choć zdarzały się naciski ze strony ciała i oto już drugi rok z rzędu jestem sekretarzem w radzie rodziców klasy piątej be. Na szczęście moje dotychczasowe obowiązki ograniczają się do odebrania w ostatnim dniu roku szkolnego dyplomu dziękczynnego za czynny udział w życiu szkoły.


I taki układ mi odpowiada.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz