Siedzę i chlipię.
Wzruszyłam się bardzo. Powzięłam właśnie z czasopisma kieszonkową deklarację zgody na pobranie mych bezcennych narządów w razie ewentualnej śmierci mózgowej.
Wypełniłam.
Włożyłam w pugilares na eksponowane miejsce, między kartę oszą a lekle. I zapłakałam.
Chlip, jestem fantastyczna. Dobra kobiecina. Nie skąpię. Chlip.
Chlip, Niemniej TUSZĘ, że deklaracja nie będzie zachętą dla fatum. Chlip.
Wyobraźnie podsycona pożywką jęła pracować:
Oto me trzewia spacerują w obcym ciele. Chlip. Rogówka generuje lisi wzrok, sfatygowana burzliwą młodością nerka filtruje, lodowate serce pompuje, schładza krew.
Na zdrowie!
Mam już zresztą pewną praktykę: przeszłam ostatnio wstępną defragmentację – odjęto mi ząb numer osiem. Było tak sobie, trzeszczała mi czaszka, niemniej męska siła stomatologa uwolniła mnie w końcu od mnie samej, co się jadłam. Zjadałam się od policzka. Istaniało ryzyko, że się zeżrę do końca i nie będzie co przeszczepiać. Na szczęście ekstrakcja zahamowała w porę ten proces i teraz jestem do dyspozycji.
Tadam!
Teraz mam zęba w garści i gorączkowo poszukuję dziury w ścianie. Albo będę nim dręczyć dzieci. Bardzo chcą go zobaczyć, więc robią wszystko, co rozkażę.
Baczność, spocznij, w dwuszeregu zbiórka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz