poniedziałek, 24 stycznia 2011

nie myśl o różowym słoniu…

Nie myśl o jego różowych uszach, nie myśl o jego różowej trąbie...



Całą niedzielę, w rozmarzeniu, zastanawiałam się, jak to będzie pięknie.
Zrobimy tak: napiszę do Starego esemesa, że wszystko między nami skończone. Że nie czuję już do niego młodzieńczej miłości. To powinno rozwiązać sprawę naszego małzeństwa.


On, w sensie mój Nowy, raz-dwa pośle swojej Starej szorta „Żegnaj, Gienia!” i wprowadzi się do mnie, tak jak lubi, tzn. w trybie natychmiastowym. Poślę mu esa: Pójdź w me ramiona! I za trzy minuty będzie. Trochę jeszcze poruszony łkaniem swoich dziatek, ale się otrząśnie i rozpoczniemy nowe życie, zwłaszcza, że łkania dziatek u mnie w domu na pewno nie będzie mu nigdy brakować.


Co będziemy robić?


Wiadomo, na początek szał uniesień. Co prawda nie zapytał mnie w esemesie, czy i ja go kocham, ale to, zdaje się, nieistotne. Grunt, że on mnie kocha, i to tak potwornie, że uczucia starczy dla nas dwojga, a kto wie, czy i tej nagabywanej na seks koleżance czasem też coś nie skapnie z naszego szczęściem nakrytego stołu.


Zatem szał uniesień przeplatany łkaniem dziatek. Może czasem jego Stara do nas wpadnie, czymś pogrozi, czymś obleje, drzwi podpali (to zapewne zależy od tego, jak bardzo sama ma go dość), ale to tylko podsyci nasze gorejące serca i scali nas w monolit po wieki wieków ament. Nic tak bowiem nie cementuje uczucia, jak niezgoda rodziny na związek dwojga zakochanych (vide: Romeo i Julia).


Kiedy już minie faza endorfinowa (a nie minie nigdy, o tym jestem przekonana) będziemy żyli długo i szczęśliwie. Ja będę wycierać smarki jego bachorom, on będzie wycierał smarki moim bachorom, moje bachory będą wycierać smarki o jego garnitur, a jego bachory będą wycierać smarki o moje garsonki. Jego żona będzie nam podpalać drzwi, mój mąż będzie podpalał drzwi jego żonie, ja podpalę drzwi mojemu mężowi, a mąż żony mojego narzeczonego, czyli on sam we własnej osobie, podpali drzwi sobie. Z rozpędu. I narysuje sobie scyzorykiem membrum virile na masce samochodu. Kiedy się zorientuje, co się stało, będzie już za późno, ale cóż, prawdziwa miłość niełatwa wymaga ofiar. Więc uda się, jak niepyszny, do lakiernika, tam się wypcha i pomaluje na zielono.


Więc teraz wiem. Mogę teraz z całą pewnością powiedzieć: Tak!
Przepraszam, że to tak długo trwało, ale
TAK, NAJDROŻSZY! NARESZCIE JESTEM GOTOWA ZMIENIĆ SWOJE ŻYCIE!!!


Pójdź w me ramiona!


Wyślij.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz