Nareszcie mam prawdziwe dziecko!
Poprzedni w moim życiorysie przedszkolak w ogóle nie dawał oznak przywiązania do rodziny.
Wstąpił do placówki, na luzie, rozdał cukierki współpasażerom, usiadł po turecku, zatarł rączki i „no, to w co się bawimy?” zapytał.
Buniozyl dnia pierwszego (środa) nie wył.
No, może trochę, jak sie okazało, że mama z tatą gdzieś przepadli na zbyt długo.
Ale przy odbiorze konsumował żwawo kluseczki z miną pogodną. Pomachał ojcu znad talerza w krasnoludki.
Posypały się nagrody rzeczowe: 1 Marian i 1 Złomek do kolekcji.
Wieczorem, pytany, czy idzie jutro do przedszkola odpowiadał bez mrugnięcia okiem: Idę!
Lekko tym dotknięta zaryzykowałam przypuszczenie:
- Mąż, te dzieci nas w ogóle nie kochają!
Zbyt śmiałe, jak się okazało, ale nie uprzedzajmy faktów.
Drugiego dnia (czwartek), po przybyciu na miejsce, dopytywał się nerwowo podczas zakładania papuci, czy z nim zostanę.
Gdy sie okazało, że niezupełnie, rozdarł sie pięknie.
Po południu był jednak wesolutki i się nie posikał ani razu w trakcie zajęć dydaktycznych.
W ramach rekompensaty za straty moralne poszli z tatą na lody dla osłody.
Na pytanie czy w przedszkolu było fajnie odpowiadał:
- Fajnie!
- Są koledzy?
- Są!
- A jak się nazywają?
- Koledzy!
Logiczne.
Dziś jednak stracił bezpowrotnie nadzieję, że to się kiedykolwiek skończy. Te eskapady.
Przede wszystkim dowiedział się nagle rano, że ZNOWU IDZIE DO PRZEDSZKOLA!
To był cios!
Oświadczył, że nic z tych rzeczy, że już był, że dziękuje i że pragnie zostać w domu.
- Eee, tam – zbagatelizowała jego elementarne potrzeby matka – w domu jest nudno!
Wzięła go pod pachę i zaniosła do samochodu.
W przedszkolu ryk wywabił ciało pedagogiczne z zakamarków.
Zaopatrzony w obuwie zmienne i pocałowany siarczyście w czoło Buniozyl został wydany w ręce opresyjnego systemu edukacyjnego reprezentowanego przez grupę wróbelków.
- Ale pani się nie denerwuje? – zapytała z niepokojem pani wychowawczyni*.
- Nie, proszę pani – odrzekłam, nie bez dumy – ja jestem wyrodną matką!
Na to pani przedszkolanka, rozglądając się konspiracyjnie na boki:
- Ja też, hihihihi…
* Pani pytała nie bez kozery. Buniozyl dostał się do przedszkola z listy rezerwowej na miejsce dziewczynki, która straszliwie płakała, a wraz z nią szlochał… jej tatuś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz