Wiesna, co?
Poznaję po tym, że sie we mnie zakochało dwóch.
Jeden kiwał sie po przeciwnej stronie przejścia dla pieszych, gdzie stałam. Mi machał zalotnie i mrugał zapluszczonymi oczkami. Szczęśliwie wiało w odwrotnym kierunku, gdyż feromon jaki przy tym wypuszczał, był, jak sądzę, dość niewyszukany. Lub nadinterpretuję jego wytłuszczone, podarte odzienie w kolorach ziemi, a w rzeczywistości był to król w łachmanach. Szejk arabski szukał żony, co to nie poleci na jego niebotyczny szyb wiertniczy, lecz na osobowość.
Trudno, przepadło.
Drugi łapał mnie na dziecko. Wnosząc z outfitu prawdopodobnie również koronowana głowa, jednak mniej bezkompromisowo poszukująca prawdziwej miłości, bo jakby czystsza. Pewnie żonata. Też, na nieszczęście, podzieliła nas rwąca rzeka pojazdów. Wołał jednak i gestykulował: Chłopiec czy dziewczynka? Chłopiec. Mogę mu coś pokazać? Nie.
Trudno, przepadło. Znowu.
Niemniej rozsmakowałam się.
No i w związku z tą wiesną rzuciłam na usta karminowę szminkę i poszłam się lansować do plazy czy innego city center. I gdy tak się przechadzałam popatrując czy szejk może na zakupach u Pierra Cartiera, z przykrością odkryłam, że mnie od tej szminki strzyka w krzyżu.
Jak to możliwe? To proste.
Kiedy się ma karminowe usta, nie wypada, no się nie da, przemykać chyłkiem z wzrokiem wbitym w ziemię. Nawet z papuciami w pająki w reklamówce CCC. Normalnie coś takiego wstępuje w człowieka, duch Palomy Picasso czy inna zaraza, że się automatycznie zaczyna zadzierać nosa. I nieprzyzwyczajony do czerwonego kręgosłup natychmiast zaczyna skrzypieć i chrobotać. Prawdą jest, że organ nieużywany zanika. Lub przynajmniej wyrodnieje.
Wróciłam do domu zgięta w pół. Przytachałam z TESCO cztery siaty i ani jednego szejka.
Proza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz