środa, 6 kwietnia 2011

new thinking. new possibilities.

Ach! Przygody, bale, podróże, romanse, lukratywne koincydencje!


Po pierwsze – umyłam samochód plugawy. Co prawda zwykłam jeździć brudnym, barrrdzo brrrudnym, gdyż, uważam, taki odzwierciedla moją duszę. Ale, ale – pomyślałam – aż tak, to nie.


Zatem umyłam, odszarzyłam szyby, odlepiłam włochate landryny od tapicerki, odkurzyłam gruz gabaryty herbatniki, przewietrzyłam plechę w bagażniku i wydostałam spod siedzenia pasażera parę skarpet męskich czarnych zmiętych.


W tym samym czasie Buniozyl zabawiał się w policję nanosząc plechy, landrynek, herbatników, błocka i tłustych paluchów, kręcąc niemiłosiernie lusterkami, jeżdżąc szybami i uruchamiając wszystkie guziki, trąbki i katapulty (kocham ten stan, gdy po uruchomieniu silnika wypadaja na mnie wszystkie farfocle z nawiewów nastawionych na full i dziesięć w skali boforta burzy mi misterną koafiurę).


I gdy tak wypucowałam nadwozie, nawoskowałam spoilery, sidolux położyłam na zardzewiałą z lekka po zimie alufelgę, zinwentaryzowałam bagażnik, ziarno od plew i bezpieczniki od klocków oddzieliłam misternie, poczerniłam ogumienie, odchuchałam zderzaki, nablyszczyłam szkła,  powiesiłam nową choinkę o zapachu wanilii, usiadłam w poczuciu niedosytu i pomyślałam: co by tu jeszcze?
Wiem! Pod maskę zajrzę, tam jeszcze nie myłam. Coś sobie nabłyszczę, jakieś świece czy inne zawory, cylindry, odmy, cewki, pasek klinowy sprawdzę, na której jest dziurce…


Roztwarłam i ciekawie sprawdziłam poziom oleju.
Jeszcze raz – nie mniej ciekawie.
I jeszcze…



Nie stwierdzono.



Sięgnęłam pamięcią. Przypomniałam sobie.
W sierpniu. W połowie sierpnia. Konkretnie – w drugiej połowie.


W Małkini.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz