poniedziałek, 28 marca 2011

brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś

Jeśli założyć, że dół to coś głębokiego, ale jednak okrągłego w swej formie, to nawet największy kiedyś się kończy.
Wówczas trzeba uznać, że ja nie mam doła.
Mam rowa.
Może i wąski, ale za to ciągnie się kilometrami.


Doszłam oto do wniosku (rów plus gardło, głowa, noga, jajnik, cośtamcośtam), że moim jedynym przyjacielem jest rzygotwórczy antybiotyk. Co prawda katuje mi wątrobę i trzebi florę, perforuje żołądek (muszę bez przerwy żreć), ale jednak jest moim sprzymierzeńcem w walce z niedomogą.


Innych sekundantów brak.
Zapewne sama sobie jestem winna. Siłaczka-sraczka. Powinnam leżeć z globusem kompresem na otomanie i oddychać ciężko oraz wywracać gałami. A ja łażę, niańczę, smażę co jest wyraźnym sygnałem dla okolicznej ludności, że nic mi nie ma. I żeby się nie przejmować. Coś co łazi, zdrowe być musi jak koń.


A koniowi, proszę państwa, nikt szklanki herbaty nie poda. Raczej wyżre. Z zatrutej szklanki. A potem narzeka, że go gardło boli. Oczywiście bardziej.


Mąż.


Oczywiście hipotetyczny. Statystyczny. Ależ żaden konkretny nienienie.


Ostatnim razem gdy byłam chora, a było to dawno dawno temu, konkretnie ósmego dnia marca, rozmyślałam w swej samotni o mężu rycerzu na białym koniu, co to utuli w żalu, opatrzy i zaopatrzy.
Opatuliwszy pulchne migdałki na wańkę-wstańkę brnęłam co rano przez śniegi z małym dzieciątkiem do przedszkola i marzyłam o męskim ramieniu.


Przypadkiem się napatoczył tym razem. Czy utulił, opatrzył i zaopatrzył? Nichuja.


Istnieje taki dogmat, autorstwa hipotetycznego męża, że musi się on wyspać. Rzecz jest nie do obalenia. Nie wiadomo skąd się wzięła, gdzie leży jej prapoczątek, ale tak być musi. Evrybody na paluszkach do trzynastej. (No dobra, wyrobił się przez lata: do jedenastej),
Zatem mąż wypoczywa chytrze w godzinach porannych i nawet mu śpiąca powieka nie zadrga.
I jeszcze się robi na dziecko we mgle. Nie wie co, gdzie, jak i nie umi.
Musi go wyręczyć ktoś, kto umi.
Znacie kogoś, poza waszym hipotetycznym mężem, kto nie potrafi upanierować kotleta?
1 jajko 2 mąka 3 bułka?
I uparcie twierdzi, że syf w wannie, to nie żaden syf, tylko osad z mydła.


Matka.


Prowadząc z koleżankami w podobnym przedziale wiekowym stosowne analizy ustaliłyśmy rzecz następującą:
OKOŁO 60 R.Ż. INSTYNKT MACIERZYŃSKI ZANIKA BEZPOWROTNIE.
W najlepszym razie zostaje przeniesiony na inny obiekt typu spasiony ryży spaniel.


Tak więc nie ma co liczyć na ratunek.
Trzeba żyć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz