poniedziałek, 24 września 2012

inwentaryzacja

Piszę do szuflady.

Tu jest taka fajna szuflada, że do niej piszę. Piszę sobie, piszę. Zapisuję. Nie publikuję, bo nie muszę. Tam, skąd przychodzę, jak się człowiek nie zdecydował na natychmiastową ekspozycję, to mu zaraz przeważnie fchuj notkę zjadło i dobranoc. A tu można wrócić później. Później, czyli nigdy.

Ale, ale! Nowe możliwości starej platformy odsłoniły przy okazji takie właśnie szkielety niedonoszonych notek.

Co my tam mamy?

dyhotomija

Zła matka, zła, zła, zła. W sobotę jeszcze jako tako. W niedzielę wniebogłosy.
Ojezu, lezie - myśli zła matka, zła, zła, zła, usiadłszy skawuniom po wykonaniu stu dań à la carte i przekopaniu się przez skutkiem tego kuchenne gruzowisko. W ogóle usiadłszy, co nie przystoi i nie licuje. 

Nie było spocznij. Baczność! Czuwaj!

masz do skrzydeł przywiązaną jakąś rybę

Dziękuję. Wszystko świetnie. Mam tylko ochotę wczołgać się przed życiem pod łóżko. Mogłabym być Żydem w szafie. Serio serio. Mam wzmożoną potrzebę macicy, czegoś, co mnie ściśnie, kaftanu bezpieczeństwa, żebym nie rozpadła się na granulki jak ryba głębinowa wyjęta dna rowu. Lub odwrotnie - jak latająca ryba wepchnięta w rów.

bez tytułu

Ja chyba jednak zwariuję.
Wezmę i postradam zmysły, to wiele uprości, bo usiłując zgadnąć rzeczywistość doznaję jedynie jeszcze większego zapętlenia.
Nic tu nie działa tak, jak powinno. Nie daje się nagiąć

Weźmy syn - NIE ROZUMIEM TOKU.

fajno żeś jest z ryja 

Wiosna in spe.
Jak co roku należy gruntownie przemyśleć zmiany.
Coś bym zmieniła, gdyż jestem zmęczona stanem istniejącym. Patrzę i patrzę i zastanawiam się - co mnie nudzi we mnie, jakie zmiany powinnam przedsięwziąć, aby pozyskać świeży i bezpretensjonalny, wiosenny look.
I gdy tak przyglądam się sobie badawczo, dochodzę do przykrego wniosku - to co mnie najbardziej mierzi we mnie samej to mój, pardon le mot, ale ryj. Ten sam od lat, w dodatku coraz mniej promienny, stale trwa przy mnie i mnie już nudzi.


W dodatku jest na nim wypisana informacja. Czy raczej garść informacji.

Jedna z nich brzmi FAK JU i sprawia, że nie mam tabunów narzeczonych. W odróżnieniu od T., która, odkąd znów jest panienką, ma, jak sama mówi, CHYBA WYPISANE FAK MI. I narzeczonych. Ale to mnie nawet tak nie trapi, gdyż nie tęsknię do love affairs. Już się natęskniłam. Całe długie dnie i noce siedziałyśmy z koleżanką Dzieduszycką u niej na parapecie i wzdychałyśmy rzewnie
"Ja chcę mieć narzeczonego!". I po co nam to było?

Jest jednak inna wiadomość widniejąca na mym czółku, która głosi: 

NIE, W OGÓLE NIE MUSICIE MI PAŃSTWO PŁACIĆ, PO CO?

Pojęcia nie mam, kiedy mi to urosło, kto mi to tam wypalił rozżarzonym żelazem, ani jak się tego pozbyć. Pudrowanie nic nie daje, ani opalanie. Chyba tylko można włożyć twarz do wrzątku. Aua.

Czyli sprawa jest poważna, bo o ile zmiana uczesania, choć czasami niekorzystna na przestrzeni lat jest poniekąd odwracalna, a wymiana garderoby to już w ogóle jest banał, to wymiana twarzy jest  znacznie bardziej skomplikowana i kosztowna. Choć zdarzają się przeszczepy, to jednak są ciągle w fazie pionierskiej. I nie są dostępne na życzenie jak cesarki...



i C.D.N
(chyba)

1 komentarz: