czwartek, 10 października 2013

dolce vita!

Powodowana genem cioci Jadzi... no dobra, nie mamy z ciocią Jadzią wspólnych genów. Zatem powodowana brakiem wspólnych genów z ciocią Jadzią jeżdżę do pracy na rowerze, z tą tylko różnicą, że ja jednak nie w stroju tradycyjnym - sześć spódnic plus wełniana chusta z frędzlem - tylko w byle jakim.

Nie jestem pewna, czy to aby na pewno jest zdrowo pchać się przez dział wodny Wisły i Odry, w sensie, że najpierw żyłować pod górę dorzeczem Odry wdychając spaliny po szczyty płuc, by potem mknąć z górki ku Wiśle chłodząc spocony dekolt. Jakoś tego nie widzę, ale zważywszy na to, że szeroko rozumiany sport - zwłaszcza zespołowy - szczerze mnie brzydzi, a do biegów przełajowych skutecznie zniechęca mnie skrzypiące kolanko, postanowiłam pogodzić przyjemne(?) z pożytecznym(?) i pociskać na pohybel mjętkiej tkance tłuszczowej. Sorry, tkanko, ale tylko tyle jestem w stanie dla ciebie zrobić.

To jadę.

Niby fajnie, ale to jednak jest upierdliwe przedzierać się przez miasto dwóch ścieżek rowerowych o łącznej długości 25 metrów, bo na tyle mniej więcej opiewa moja trasa dom-praca-dom. Po drodze napotykam bariery architektoniczne oraz komunikacyjne - liczne krawężniki, rondka, strome wiadukty (tory, tory, tory, tu i ówdzie węzeł autostrady) przejścia dla pieszych, przy których czai się w krzakach straż mięsna z bloczkiem w pogotowiu, kamery, których czujne oko na moich plecach uświadomił mi pewien miły emeryt, ostrzegając lojalnie, abym nie przejeżdżała brawurowo po zebrze, gdyż mnie mają. Ja mu na to, że oni może mają mnie, ale tablicy rejestracyjnej nie mam ja, przez co wszystkiego się wyprę. I jeszcze tylko kilka tłocznych przystanków, zaparkowane szczelnie chodniki, dzieci, młodzież, dorośli, starcy, parasole, pracownicy instytutu dziwnych kroków, osoby chodzące tyłem oraz halsujące, cztery zestawy świateł 5 minut sztuka i już z rozwianym włosem wjeżdżam na skwer, a tam czeka na mnie nagroda.

Trzydzieści sekund jadę płosząc gołębie po wielobarwnym dywanie z liści prosto ku tryskającej fontannie i jest jak we włoskim filmie - zaraz wskoczę do tej prowincjonalnej di Trevi, nadpłynie transatlantyk, a na dole będzie czekał na mnie piękny Romeo z ręcznikiem.

Lub - co bardziej prawdopodobne - szef z globusem.

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. TAGI: szesc spodnic, welniana chusta, sport, jesien, rower, dywan lisci, tryskajaca fontanna, wloski film, romeo.

      ja pierdole, ty to masz zycie!

      Usuń
    2. Zapomniałaś do transatlantyku :)

      Usuń
    3. a który rowerek został wybrany, bo jakoś mię ominęły wyniki plebiscytu?

      Usuń