niedziela, 5 stycznia 2014

do niedzieli jakoś szło

Oj, ledwo-ledwo.

W zasadzie powinnam uprzedzić, że będą wyrazy, ale postanowiłam zadać sobie ćwiczenie z siły woli i spróbować określić sytuację bez użycia wulgaryzmów. O ile to możliwe.

Teoretycznie nie ma się do czego przyczepić - ot, pędzimy sobie rodzinne święta, konkretnie ich trzeci tydzień, w domowym zaciszu. Choć może wyraz "zacisze" nie jest do końca adekwatny, gdyż Aramaj siedzi trzeci tydzień w czołgu i krzyczy na kolegów usadowionych trzeci tydzień w czołgach.
Ciężka praca.

Ale poza tym nikt z nas nie pracuje, ani nie chodzi do szkoły, bo szkoła poszła po rozum do głowy i się obraziła, że nikt jej nie kocha i postanowiła dać wszystkim nauczkę i żeby żałowali, że jej nie kochali i żeby uschnęli z tęsknoty, żeby docenili co stracili i utonęli w morzu łez i żeby szlochali u jej zastawionych żelazną mastabą wrót: szkoło wróć! A ona ani drgnie i nie wróci, a potem, gdy już wszyscy skruszeją (ja już jestem krucha od mniej więcej dwóch tygodni) to się na moment otworzy, na jedno mgnienie, aby po 10 dniach lekcyjnych skwapliwie znów zamknąć swe podwoje.

Nie jestem pewna, czy wszystkie samotne matki pacholąt w wieku wczesnoszkolnym pracujące na dwa etaty są równie zadowolone ze stuletnich ferii świątecznych, jak ci, którzy są z nich zadowoleni, czyli bezdzietni nauczyciele. (Obiecałam sobie wobec tego, że w kolejnym życiu będę cudze dzieci uczył. Niech plują i nienawidzą, niech nawet koszem na śmieci skroń dumną mą stroją - za takie frykasy jak 17 dni leżenia przodem - warto).

Pocieszam się, że to jeszcze tylko jutro i znów będzie można stąd uciec, gdzie oczy poniosą, w sensie na zakład - tam pozbieram myśli i ustalę priorytety, gdyż dotychczas moim życiowym celem było karmienie.
Gdy jestem kobietą pracującą kwestię tuczu załatwiam niejako przy okazji. Ot, przesmażę coś pobieżnie na patelni i paszli mje won.
Gdy jestem pełnoetatową strażniczką domowego ogniska, cały boży dzionek drepcę w fartuszku i napycham żółte dzióbki, a jak mi się znudzi, to se miotłą pomacham. Dochodzę do gorzkiej konkluzji, że miotła jest obok patelni moją najlepszą przyjaciółką od serca, gdyż nie czyni tyle hałasu co odkurzacz i można z nią tańczyć nawet w nocy. A jest co tańczyć, jest ścisk na parkiecie i bez przerwy lecą nowe rokendrole.

Bardzo się staram. W zasadzie nie było w tym sezonie świąteczno-noworocznym większych nieporozumień na tle przeludnienia i klaustrofobii, raz tylko wykrzyczałam strasznym głosem, że mężczyźni powinni iść na wojnę i ginąć oraz rąbnęłam kubkiem o terakotę. Sprytnie wybrałam kubek, którego nie lubiłam, więc nie ma strat, poza moralnymi, a wręcz przeciwnie, uczyniłam tym nieco luzu w kredensie, bo mnie latoś wszyscy święci uszczęśliwili kubkami, nie rozumiem koincydencji, wobec czego mi się wsypują, więc śmiało mogę jeszcze nie raz dawać upust swej prostrancji bez widomych braków w zastawie stołowej.

Nie jestem ci ja stworzona do rodzinnego świętowania trwającego dłużej niż trzy dni. To maksimum, po którym doznaję ataku gnuchozy, mam duszności i muszę wybiec. Nudzę się. Wszystko mnie boli - szyja i włosy, nienawidzę świata i ludzi. Oraz kubków.

Drżyjcie, kubki!

10 komentarzy:

  1. jak Ci zbraknie kubków, to daj znać, podeślemy ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kubków ci u nas dostatek, ale i te przyjmiemy na znak :)

      Usuń
  2. Już za chwileczkę, już za momencik i drugi semetr zacznie się kręcić... Wyobraź sobie, że mnie mamusia wysłała na polonistykę, źebym miała dużo tego wolnego i w związku z tym dużo czas dla własnych dzieci. To mam, tadam! po uszy mam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też mamusia słała na polonistykę, ale się nie dałam. Nic to jednak nie pomogło - karma człowieka i tak dopadnie i sponiewiera - czasem w przebraniu wesołych świąt.

      Usuń
  3. "Niech plują i nienawidzą, niech nawet koszem na śmieci skroń dumną mą stroją - za takie frykasy jak 17 dni leżenia przodem - warto)"
    Z całym szacunkiem...nie wiesz, co piszesz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, zaraz nie wiem. Oczywiście, w niecałe trzy tygodnie nie da się zreperować nadszarpniętego zdrowia psychicznego.
      Ale już w dwa miesiące jest szansa.
      Poza tym proszę sobie nie brać zbyt głęboko do serca mojej pisaniny - tak naprawdę mam na następne wcielenie zupełnie inne plany.

      Usuń
  4. Ha ha ha 😀kocha, lubi, szanuje, a po powyzszym komentarzu jeszcze bardziej 😉 Tylko ze ja cialu pedagogicznemu nie zazdroszcze, nawet tych wakacji, bo ze mna w domu dzieje sie, co opisalas ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dość mocno zakręcony wpis! ciężko zrozumieć kubki ( -.-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam tak też, z wyjątkiem kubków. Kubki lubię. Trzymaj się! A.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń