poniedziałek, 14 kwietnia 2014

kury i myśliwi

Buniozyl żyje szeroko.

Jak ma kasę - wydaje. Jest w stanie upłynnić każdą gotówkę w szkolnym automacie. Jeśli sam już nie wchłania - stawia całej świetlicy i przyległym instytucjom.

Ma gest i zapotrzebowanie. List do zajączka/świętego Mikołaja w wykonaniu Buniozyla opiewa na pięć stron A4 i zawiera pół miliona pozycji.

Nie gromadzi, nie chomikuje - wydaje.

Dziś na przykład był na wycieczce w Krakowie. Przywiózł z tamtąd gorejące kryształowe dewocjonalium na soli oraz dwie metalowe zawieszki Manchester United pięć złotych sztuka. Identyczne. Na pytanie dlaczego dwie takie same odpowiedział: "Bo chciałem mieć". Acha.

Co zabawniejsze była to wycieczka do centrum sztuki japońskiej. Skąd w Mandze mikrotabernakulum z tworzywa imitującego kruszec?

Dla porównania Aramaj z takiej samej wycieczki przywiózł darmową karteczkę w krzaczki na czerwonym sznurku. Bardzo gustowną, długo wisiała u niego na lampie. Do czasu, aż pewnego dnia miał zły humor i musiał ją podrzeć. Lampę zresztą też.

Dziwne są te dzieci - każde inne, człowiek nigdy nie wie, co mu się wykluje.

Tak samo jest z kotami.

Kot wchodzi/wychodzi przeciąg robi. Jego status zmienił się diametralnie - obecnie jest to kot rezydent. To już nie jest kocie dziecko, które można było sobie zagarnąć w przypływie uczucia z kanapy, wytarmosić i dać się pokąsać. Obecnie nie kąsa, gdyż jest w większości nieobecny, a co za tym idzie jego zęby. I pazury - dawno żadne z dzieci nie miało podrapanego ryja, gdyż kotecek jeśli drapie, to wyłącznie po oczach.

Z początku było nam trochę nieswojo, wieczorami wychodziliśmy wołać na taras. A małżonek jako nadpobudliwa matka latał wręcz po placu, nawoływał histerycznie i nie wracał, dopóki nie wytargał futra z chaszczy. Mnie również gorąco namawiał do tych zboczonych praktyk i na moje: Eee, tak w piżamie... wyrzucał mi, że jestem bez serca.

Obecnie nikt już nie zawraca sobie tym głowy. Matką wyjechała - kot ma spokój. Ociepliło się, okno uchylone, zwierzę pojawia się i znika kiedy chce.

I wyłania się z krzaczorów słysząc nasze kroki na chodniku! I to jest zupełnie tak, jak mówił lis! Wzruszające.

Lis mówił jeszcze, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Dam znać, jak przećwiczę tę frazę na kocie.

---

Bunio, jak był malutki mówił: Dziemy moku?

A teraz zastanawia się: Ciekawe, skąd ten ogień w smoku?
Może z gazowni? - psuję wszystko
Nieee - stwierdza z przekonaniem - my tam byliśmy bardzo blisko i tam nie było żadnej rury.

To pardon. Pozostaje realizm magiczny.
Zresztą mój ulubiony.



4 komentarze: