środa, 16 stycznia 2008

Gdy dzwoneczek się odezwie, biegniemy do szkółki

Wyznam w sekrecie: jadę.
Nie wiem jak przeżyję rozłąkę z Buniozylem.
Najpewniej umrę.
Czasem, gdy uda mi sie wyrwać na krótkie wychodne, to około trzeciej godziny błąkania się po centrum handlowym zaczynam nerwowo truchtać i szlochać na widok niemowląt w wózkach. Nie wiem skąd to mam: jak jestem trzy godziny z Buniozylem oko w oko to też zaczynam szlochać.
Moze to taka łzawa osobowość?
Moja koleżanka z zerówki do dziś wspomina z satysfakcją jak to zawsze przychodziłam do przedszkola OSTATNIA.
I zawsze rozdzierająco płakałam w szatni i zasmarkaną musiała mnie pani wychowawczyni eskortować do sali.
Tylko, że ona myśli, ze ja płakałam bo chciałam do mamy.
A ja umierałam z upokorzenia, że jestem OSTATNIA.
I to nie byle jak, bo ojciec podnosił sie z poscieli około godziny, mniemam, 11, następnie z wielbłądzim spokojem przeżuwał grzaną kiełbasę, pił kawę, wypalał papierosa a następnie wiózł mnie do przedszkola.


ZADANIE Z KANGURKIEM
O której mogłam docierać na miejsce? Kto policzy?


No, ale co nas nie zabije to nas wzmocni.
Nie mogę powiedzieć, że to doswiadczenie z całą pewnością mnie nie zabiło ale na pewno brzydką chęć spóźniania się zdusiło we mnie w zarodku.
Tak, że tam dokad jadę nie spóźnię się z całą pewnością.
Chyba.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz