piątek, 15 lutego 2008

la vie incroyable de la kluska śląska

Nawrzeszczałam na rodzoną swą matkę i teraz mi gupio. Na matkę ze skręconą w kolanie nogą, którą to matka siedzi właśnie na peronie gdyż uciekł jej pociąg.


Niewiele mam.


Mam rozbudowaną kolekcję herbat. Nie mogę się oprzeć herbatom tak jak inne damy nie mogą się oprzeć butom czy torebkom.
I herbaty te mieszkają w dużej liczbie u mnie w kuchni w kredensie.


A moja mama uwielbia wytwarzac kluski. Trzeba w pośpiechu wyrzucać ugotowane kartofelki bo jest pewnym, że jak przyjdzie i je zoczy to natychmiast przetworzy je na kluski. Ślaskie.
I byloby cudownie, gdyby nie fakt, ze kluski śląskie lubią być wyprodukowane ze swieżo ugotowanych ziemniaków. W przypadku gdy główną ingrediencję stanowi ziemniaczek z przedwczoraj zahibernowany w lodówce, kluseczki maja slaby walor i nikt ich nie chce jeść.
Niestety, przymus przetwórczy jest silniejszy od niej. Tak jak ode mnie silniejszy jest pociąg do zakupu herbaty.


I tu np. w dniu wczorajszym mama proszona o ugotowanie jakiejs ciepłej (choc niekoniecznie jadalnej) strawy nie zdążyła albowiem kręciła kuski. I w ten sposób przybywszy do domu zastałam kluski w duzej liczbie w PIEKARNIKU (zimnym, dodam gwoli wyjasnienia osobom, które chciałyby na podstawie tej notki machnąć kluski: ukręcone kluski wkładami do nienagrzanego do temperatury 21 stopni piekarnika. Nie wiem po co.) i otrzymalam zalecenie abym pamietała wyjąć je z piekarnika i włożyć do zamrażalnika.


Oczywiście nie pamietałam.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że mama też nie pamietała.


I tu sie splatają losy moich herbat z losami bytujących obecnie na śmietniku klusek.


Bo gdy dziś rano zajrzałam do piekarnika to znalazlam tam, owszem, kluski, lekko wyschnięte o popękanej nawierzchni. To mnie jednak nie zdziwiło. Podejrzewałam, że noc w piekarniku nie zrobi im dobrze. Uwagę moją przykuł inny szczegół. Kluseczki bowiem umiejscowione na tekturce. Na tekturce z herbaty. Z herbaty grejfrutowej!


Rzucilam się zatem do kredensu aby zobaczyć co zaszło i oczom mym ukazał sie widok straszny. Herbaty, moja duma i chluba, pomieszane, zmiksowane, pozbawione opakowań i tożsamosci leżały w zbiorowej mogile torebki papierowej. Zarówno te wspomniane grejfrutowe jak i świąteczne typu magic moments a pośród nich błąkały sie bezimienne, które już na zawsze pozostaną niezidentyfikowane. I ja nie chcę tu nikogo straszyć, ale te bezimienne moga okazać sie brzemienne. W skutkach.
Wcale bowiem nie jest powiedziane, że nie są to znane ze swych właściwosci przeczyszczających, wysmuklające herbatki figura jeden.


Zapraszam.
Może herbaty?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz