Nadszedl czas na pozegnanie, gdyz niechybnie lada dzien ktorys z sasiadow zadzwoni na blekitna linie i mnie przyskrzynia.
Nareszcie.
Male dziecko jest juz tak na wskros zapetlone w swoim buncie, ze samo nie wie o co mu chodzi.
Dzis po poludniu, obudziwszy sie z drzemki, ryczalo bite dwadziescia minut wygiete w luk wsteczny o rajtuzy, ze mu zalozylam a ono nie wyrazilo jednoznacznej aprobaty.
Inna rzecz, ze moze powinnam uprzejmie zapytac, pozwolic wybrac z szerokiego wachlarza wzorow i kolorow, a w przypadku negatywnego rozpatrzenia mojego podania, dac dzieciatku czas na ponowne zastanowienie.
A ja mu je wdzialam bez dania racji. Choc walczyl do konca.
Latwiej by bylo wielblada w rajtuzy a potem przez ucho igielne.
Targaja mna dylematy wychowawcze.
Nie wiem. Nie wiem, lamac ten kregoslup moralny czy nie lamac? Jesli tak, to na ile?
A moze nie lamac, tylko wmontowac sobie na stale wenflon z kroplowka z melisy?
A moze wykluczyc rajtuzy jako punkt zapalny w relacjach matka – syn?
Ale jesli nie rajty, to co?
Ineksprimable na 86?
—
Spia. Pachna snem.
Po wyczerpujacym skakaniu po kanapie padli bez sil.
Jak tu cicho.
Nie umiem sobie znalezc miejsca.
Obejrze sobie Piroga zeby mi za fajnie nie bylo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz