Ja cie!
Kolezanka podrzucila mi swoje rozkoszne coreczki.
Na godzine.
I znikla.
To byla bardzo dluga godzina.
Ciekawe, jak to robia te sprytne panie przedszkolanki, ze po 60 minutach pracy, czyli
okolo 7 rano, nie wisza w ubikacji na rajtuzkach w muchomorki?
Nie wiem. Ale sie dowiem.
(Podobno dobrze jest krzyczec: SZNELA!)
Nie posiadam za grosz owego tajemniczego autorytetu sluzacego poskramianiu lwow i dzieci do lat siedmiu. Powyzej siedmiu tez nie wiem czy mam, raczej
niekoniecznie.
No i nie znam niemieckiego.
Zatem przyszly. Przez pierwsze piec minut bylo bardzo fajnie.
Okej, mysle sobie, niezle mi idzie.
Po pieciu minutach lekko sie znudzily pobiezna ocena sytuacji i
zazadaly wydania pozostalych niewydanych dotychczas zabawek i wykonania domku z mebli oraz
narzuty.
Zbudowalam. Weszli, posiedzieli, kawka, herbatka.
Pierwszy kryzys nastapil, kiedy sie okazalo, ze w domku sa tylko dwie pacynki a trzy zapotrzebowania.
Zaowocowalo to gwaltownym konfliktem na tle pacynkowym, wyrazonym pod postacia glosnej wymiany pogladow, wyrywania sobie wlosow i bawitek w systemie gdzie dwoje posiada (zabawki) a trzecie ryczy (rekompensujac sobie strate garscia klakow z czupryny wybranego losowo przeciwnika)
Mieszaly sie naprzemiennie okrzyki tryumfu tryumfatora z donosnymi odglosami kleski dobywajacymi sie z cwiczonych
pluc pokonanego.
Potem byla zmiana i pierwsi byli ostatnimi i ryczeli a tryumfatorzy tryumfowali a wlosy fruwaly w powietrzu i bylo bosko.
Troche przypominalo to zabawe w krzesla ale bez krzesel.
Czyli bardzo fajnie, bo mozna sie w to bawic np. w pociagu.
Na to wszystko wkroczylam JA i egalitarnie wyrwalam posiadaczom pacynki a wtedy ryczeli juz
wszyscy zgodnym chorem, ale przynajmniej nikt nikogo nie pozbawial
uwlosienia. Zdusilam w zarodku konflikt interesow. Wszyscy oni jednomyslnie w tej chwili marzyli, zeby mnie dopasc, lecz nie umieli doskoczyc.
Nikt tak nie potrafi popsuc szampanskiej zabawy jak matka.
W ramach ugody zaproponowalam lekture.
Chwile posiedzieli i posluchali, ale po trzech minutach ktos kogos
uszczypnal, ktos kogos oplul a ktos kogos kopnal w kostke i zasadniczo
idea wspolnej lektury umarla smiercia naturalna.
Nastepnie oglosilam rozpoczecie akcji RYSUJEMY CHOINKE DLA MAMY.
Zatem rysowalismy, ale glownie rajtuzy czy co kto tam mial na sobie, a mala mniejsza zjadla podobrazie i w ogole wpadla w szal i zgniotla wszytko w cholere.
A dalej nie pamietam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz