Mam czasem takie chwile słabości, że mnie moje dzieciątka wzruszają.
Zwłaszcza to mniejsze.
Wówczas przyglądam mu się z wezbraną czułością i myślę jakie jest cudne.
Jakie kształtne, miłe w dotyku, rozkosznie brzmiące i mile pachnące.
Zaraz potem dla równowagi okazuje się, że pobazgrało ono abażur permanentnym markerem lub wgniotło szminkę w nasadkę.
Ale co tam.
Wróćmy do moich brwi.
Czy ktoś widział moją pinceretę?
Przetrząsnęłam już wszystkie zakamarki i nic. Jak tak dalej pójdzie nie będę miała odwagi pytać zwierciadełka „Kto jest najpiękniejszy w świecie?”
W ogóle spoglądanie w lustereczka nie przynosi mi ostatnio spodziewanej satysfakcji.
Zwierzyłam się nawet z tej rozterki mojej koleżance, mówiąc, że z każdego lustra w przymierzalni patrzy na mnie jakiś pomarszczony potwór z przekrwionymi oczami.
Usłyszawszy to, jej czteroletnia córeczka wykrzyknęła przerażona: JAKI POTWÓR?!
Zatem przystąpiłyśmy obie do tłumaczenia dziecku, że to była taka hiperbola.
Dziewczynka wysłuchała uważnie do końca naszych dywagacji po czym zapytała przerażona: ALE JAKI POTWÓR?!
Właśnie: JAKI?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz