wtorek, 6 października 2009

hm, hm

Nudno, zimno a w dodatku w telewizji podali pierwszy odcinek „Domu nad rozlewiskiem”.


Czy tylko ja poczułam zdumienie na widok?
I sie zmarszczyłam (ostatnio strasznie się marszczę na pysku) składając twarz w minę: WTF?
No dobra, powiedzmy, że nie obserwowałam bacznie, gdyż coś tam kleciłam, jakieś robótki ręczne, mereżki czy richelieu, ale ogólnie co spojrzałam, to zgubiłam oczko. I to WTF mi szpeciło rysy.


No dobra, nie czytałam książki, księgi, woluminu, czy księgozbioru raczej. Czyli gówno się znam.


Ale to, co ujrzałam na ekranie, minimalnie przeszło ludzkie pojęcie w mojej subiektywnej samoocenie.


Bo tak:
Najpierw pani Brodzik, co to jej się po dzieciach rysy twarzy wyostrzyły (też tak macie?) spaceruje skandalicznie wyondulowana.
POWTARZAM SKANDALICZNIE.
Rozumiem jednakowoż, że był to celowy chwyt stylistyczny, coby właściwie zaakcentować przemianę, która sie dokona w czterdziestejpiątej minucie pierwszego odcinka ekranizacji dzieła.


Ale nie uprzedzajmy faktów.


Zatem nasza piętrowo wyondulowana bohaterka Malgorzata, jest kobietą posiadajacą córkę, którą kocha i rozumie, podczas gdy tamta tak przepięknie śpiewa eposy o wybujałej treści filozoficzno-obyczajowej, iż wszyscy w klubie stoją oniemiali z zachwytu.
No i ma męża, w senie Brodzik, w sensie Malgorzata, tego starego od Dereszowskiej, co to pali przy nieślubnym dziecku, gnój, ale to w życiu prywatnem, gdyż  na wizji racza sie oni koniaczkiem ze Zofią Kucówną w czasie kiedy główna bohaterka zażywa maseczki starego litewskiego przepisu.
czemuż ach czemu, zapyta ktoś ciekawie.


Ano temu, że coś brałai i miała wizję, ale o tym później, gdyż muszę pilnie wyjść.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz