Nie ogarniam, nie ogarniam.
Bolą mnie włosy.
I głowa.
Wiem na pewno, po kim nie umiem żyć.
Czuję się nisko, jak Kozidrak Beata.
Nie ogarniam, nie zdanżam.
Niby jestem transporterem opancerzonym, a sama sie dziwię, jak niezmiernie łatwo mnie zbić z tropu pantałyku.
Odessać bez użycia ssawki, werbalnie, bezdotykowo.
Przydepnąć mi rąbek spódnicy. Zagasić mi peta w domniemanym deserze.
Cha! Cha! Dżem i suchary! Weź sie nie wygłupiaj!
Prawdziwe desery są u nas w Londyn-Paryż-Rzym. A nie, powiedzmy sobie szczerze, tu, o!
Przyjedź, wpadnij. Co prawda wyjeżdżamy.
Popilnujesz nam butów w przedpokoju.
Pozbawić snu, przemeblować, poprzestawiać, zgasić.
Posadzić na dupie, powiedzieć: siedź.
Siedze.
Nie wiem co dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz