czwartek, 17 grudnia 2009

dzieła wszystkie

MAKULATURA.


Huuu! Huuu!


Czy już wszyscy przerażeni?


Gromadziłeś surowiec jako uczeń? Gromadzisz jako ojciec/matka? Będziesz gromadził jako dziad/pradziad, bowiem walka na polu surowców wtórnych nigdy się nie kończy. Niedobrowolna działalność proekologiczna jest wpisana w życie ludzkie, niczym narodziny, zaślubiny, śmierć. Pomiędzy poszczególne składowe wplata się papier, plastik, szkło kolorowe oraz bateria. Ba! Najnowsze badania antropologiczne dowiodły, iż Ewa usłyszała z ust zagniewanego Jahwe, że będzie oto w bólach rodziła swe dzieci, a mąż będzie nad nią panował w trudzie i znoju. A oboje będą się odtąd czaić na surowiec. Ament. Kto wie, czy to nie najstraszniejszy aspekt wygnania z raju, gdzie, jak wiemy, o makulaturze mowy być nie mogło, albowiem jest to niewątpliwie wynalazek szatana.


Zatem, aby wypełnić obywatelski obowiązek zgromadzenia wysokiej liczby kilogramów makulatury, należy przede wszystkim dać się urodzić. I gromadzić. Kolekcjonować. Zbierać.
Następnie pieczołowicie magazynowane przez lata gazety (lub czasopisma) dostarczać do punktu zbiórki, znajdującego się w szkole podstawowej, w sali numer, we środy, kwadrans przed ósmą, zważone i podpisane.


Wyniki notowane sa na tablicy, np. Kowalski 300% normy,  a Zaleska sie opiernicza.


Korzyści z tej szlachetnej akcji są niezmierne. Dzięki niej pacholęta nie tylko uczą się jak zadbać o klimat planety, ale także jak kraść, kłamać oraz mataczyć. Dzięki tym właśnie praktycznym umiejętnościom w zeszłym roku udało nam się zająć trzecie miejsce w personalnej klasyfikacji ogólnoszkolnej. Najprawdopodobniej ukradliśmy baterie z pojemnika w instytucji publicznej. Zakradliśmy się. Młody stal na czatach, a ja sruuu, przesypałam do reklamówki. I w długą.


Makulatura jest też kością niezgody między mną a resztą personelu zakładowego posiadającego potomstwo w wieku szkolnym. Zwyczajowo wyrywamy sobie gazety (lub czasopisma). Cały zakład z wypiekami na twarzach obserwuje kto kogo przechytrzy, kto kogo ubiegnie i poniesie w glorii chwały cały zapas prasy tygodniowej.
Ale to nie koniec dewiacji. Otóż, zawsze mijałam dość obojętnie dystrybutorów darmowej prasy. Teraz mam chrapy chrapliwe, oko mi się pali. Mam ochotę napaść na niebogę sterczącego z dziennikiem Metro na skrzyżowaniu i go złupić do szczętu. W myślach przeliczam jego torbę na kilogramy.
Co rano, krążę jak upiór po mieście i wyciągam wszystkie ręce w kierunku podaży.


Biorę dla mamy i siostry, koleżanki, brata męża, córki szwagra, babci dziadka…


Daj!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz