Te lodowe mitochondria, którymi obrośnięty jest co rano samochód od spodu mnie wykończą. Dziś jechałam do pracy w przekonaniu, że oto odpada mi układ wydechowy lub korbowód (what, the fuck, is korbowód?), w najlepszym razie koło.
Na dziesiatym kilometrze chroboty i grzechotania umilkły.
Czyli jednak nie korbowód.
Natomiast ogrzewanie pojazdu pozostawia wiele do życzenia. Może to ono odpadło? Odmroziłam sobie skutkiem tego palec serdeczny lewej ręki – muszę go obecnie trzymać stale w ciepłym miejscu.
A tymczasem na całej połaci śnieg, oraz na środku salonu. Duży bachor przychodzi ze szkoły i jeb ośnieżonymi buciorami, gdzie rozpuszczają się w malowniczą, szaroburą kałużę. Zmęczony jest. Życie go męczy. Nauka.
Kiedy pomyślę, że to dopiero początek nastoletnich stanów zmęczenia mam ochotę wybiec w ośnieżony step i nie wracać dziesięć lat.
Patataj.
Patataj.
Patataj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz