Z przygód jedna. Erotyczna.
Czyli jednak wiosna, mimo pozornego braku objawów zewnętrznych.
Niby nic, ale nieuchronnie nadchodzi, gdyż faceci się gapią. Dziś w markecie tak mnie przewiercali, że sądziłam nawet w swej skromności, iż się posmarkałam jakoś strasznie, zanim wpadłam na trop wiosny.
Nie popadam jednak w przesadny autoerotyzm, gdyż zainteresowanie moją osobą żywili wyłącznie starsi panowie. Trzej.
Dobre wszakże i to.
Wiosna zatem pęcznieje, nabrzmiewa, a tymczasem ZUS wystosował do mnie pismo ponaglające do zgonu. Przedstawił mi mianowicie ultimatum… – wrrróć! – … prognozowaną wysokość przysługującego mi świadczenia emerytalnego, którą odebrałam bezbłędnie jako zachętę do szybkiego skończenia ze sobą, ZANIM BĘDZIE ZA PÓŹNO i nie będzie mnie stać na ciepłą wodę do wanny.
Mój nieoceniony małżonek pocieszył mnie jednak, że nie będzie tak źle, gdyż on na pewno umrze pierwszy i wówczas otrzymam emeryturę po nim.
Tym podniósł mnie mocno na duchu.
Ale, ale. Czy na mężach w ogóle można polegać? Ożeni się taki podstępnie z kimś na mieście i cała radość z jego zejścia przypadnie młodszej i szczuplejszej.
Ten filar, nazwijmy go czwartym, wydaje mi się jednak nieco chybotliwy.
Nic. Idę rewidować swą ścieżkę kariery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz