poniedziałek, 13 września 2010

smutny deszczyk

Ależ. Nic mnie tak nie rozedrguje wewnętrznie jak postponownie świętości.


Znów wczoraj szargali, w telewizji, wycierali sobie krzywe pyski, tępe ryje o przenajświętsze relikwie.

Biłabym, zabiła. Butem, knutem.

Albo raczej siekierą, motyką, piłką, szklanką.

Za debilne interpretacje, za niepamiętanie tekstu, za szmatławą dykcję.

Za nierozumienie treści.


Za ogólny brak pojęcia. Że zamiast siedzieć w mysiej dziurze i szlochać nad swoją mizerotą, wyłażą na scenę i wyją.


A już przy wykonie jakiegoś pofarbowanego na różowo palanta, co to wycharczał: Wespół w zespół, wespół w zespół by rządz moc móc WZMÓC



DOZNAŁAM WYLEWU KRWI DO MÓZGU!


Tylko Grzeszczyk się nadawał, ale nie od dziś wiadomo, że się kocham w artyście, więc się nie liczy.


Nie wie, co czują obrońcy krzyża, kto nie zaznał ich pięknych emocji!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz