poniedziałek, 28 marca 2011

howling

Śni mi się koszmar.


Kiepsko się czuję, angina rulez, mam mnóstwo niecierpiącychzwłokizadań, którym nie mogę powiedzieć fakof, chce mi się rzygać po nowym modelu antybiotyku (mogą być sensacje żoładkowe, ale niech się pani nastawi pozytywnie) oraz mój słodki synek spuścił mi niechcący na niczego nie podejrzewającą stopę stutonowe wieko przedszkolnej półki na buty zaopatrzone w gałę. Właśnie tą gałą trafił mnie w wiąz elementów składowych śródstopia, jakieś kości, gnaty, druty, ścięgna i zdruzgotał mi narząd.
Ruchu. No dobra, tylko troszkę. Ale jestem z siebie bardzo dumna, bo krzyknęłam tylko falsetem: Aua! Buniozylu! Co ty mi zrobiłeś?!
A miałam na myśli coś zupełnie innego. Pełna polityczna poprawność.


Za to w domu już nie. W domu wrzeszczałam już całkiem serio. Za to na kogś innego. Na słodkiego synka, owszem. Ale takiego z wąsiorami. Zwanego Małyszem. Wielkie Pyskate Dziecko. W skrócie WPD. Czasami chamskie. Wówczas ChWPD. No i właśnie dziś.
Kazałam się pakować albo przyznać, że to ja jestem królową tego zakładu i, jako taka, mam prawo rozkazać, że oto ma zostać posprzątane w trybie nagłym, a wszelkie przejawy niesubordynacji karane będą ścięciem. Czy tak jakoś.
Trzeba ogromnej elastyczności, żeby wytrzymać z WPD. Ja jej nie posiadam. Mam krótki lont, a WPD ma dużo zapałeczek. Patrzy krnąbrnie i nie milczy. Stąd nieporozumienia.
Czy coś.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz