No to jechałam dziś tą drogą na południe, tą, którą równo trzy lata temu zmierzałam na pierwsze spotkanie z buninym serduszkiem oko w oko.
Pogoda była dokładnie ta sama, słońce odbijało się od wilgotnego asfaltu i prawie czułam tę okrutną zmułę, która mnie w onczas nie opuszczała na krok i która powodowała zwłaszcza nienawiść do moich ulubionych perfum.
Zatem dotarłam i tam był Bunio we własnej osobie, a właściwie fasoli, a teraz proszę.
Ciągle nadziwić się nie mogę, skąd on się wziął?
Taki cielesny, z brzuszkiem, w rajtuzkach.
Przecież go tu nie było.
Pytam go o to czasami, ale tylko uśmiecha się zagadkowo i mówi, dając mi do powąchania swój kocyk ratunkowy: Cieś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz