piątek, 26 lutego 2010

bo gdy się milczy, milczy, milczy

to apetyt rośnie wilczy.


Nie żeby zaraz na poezję, co być może.
Nie.


Stygnę. Powracam z peregrynacji towarzyskiej. Zbieram myśli oraz ciecz nieniutonowską z kuchni.


Ekskjuzmi.



wtorek, 16 lutego 2010

kitekat

(Dawajcie tę wiosnę, bo mam w głowie błoto pośniegowe. Już bardzo chcę, żeby mi tam [TAM] zakwitł przebiśnieg).


Aramaj wczoraj przeszedł przyspieszony kurs pedikiru. Uprzednio mi zarzucił, iż to MOJA WINA, że nie potrafi sobie obciąć paznokci u stóp. Wzięłam. Przeszkoliłam.


Teraz żałuję.


Obciął bowiem szpon okrutny i wpakował go sobie do ust.
Na mój okrzyk trwogi zerwał się Bunio znad kolorowanki (markerem, na czarno) i pyta:


Bunio (z ciekawością) – Co on zjat?
Ja (z dreszczem obrzydzenia) - Pazur!
Bunio (z podziwem)ŁAAAŁ!


Kurtyna.



poniedziałek, 15 lutego 2010

kto się odezwie, będzie nim

Najważniejsze to mieć cel w życiu. Coś, co nada mu sens, napędzi egzystencję.


Ja mam. Dwa.


Po drugie wstać rano, pójść po bułki i tymi bułkami pozatykać ziejące dziury w duszy.
Zwlec się z tapczanu, umyć twarz. Prawy but na prawą nogę. Koniecznie.


Bułki. Bułki i mleko.
Pięć bułek. Mleko trzy i dwa.
Proszę, dziękuję, sześć czterdzieści.


Nie zejść z kursu, nie zmylić dróżki. Nie usiąść na śniegu, nie rozpłakać się. Najważniejsze to dobrze się rozpędzić i bez zatrzymywania dotoczyć się do wieczora nie grzęznąc w zaspie, czy to śnieżnej czy emocjonalnej.


Oraz cel pierwszy (nadrzędny): zdążyć przed pługiem.


W przeciwnym razie gratulacje. Znów będzie palma w konkursie kto piękniej i na dłużej zatarasuje parking swym pojazdem silnikowym wbitym malowniczo w śniegową pryzmę. Mamy tu bowiem szalonego operatora pługokoparki. Jego pojawienie się zwiastuje wesoły warkot silnika, a potem już niewiele widać, gdyż szary wiruje pył. Po chwili opada, lecz nie należy jeszcze wstępować na dukt. Raczej pierzchać, gdyż po chwili z lasu dochodzi radosny chrobot łamanego drzewostanu, wyłania się z tamtąd rozpędzony sprzęt ciężki i z wesołym klekotem pługa zasypuje po zamki pojazdy znajdujące się vis-a-vis tych uprzednio zasypanych. Piękny to widok, zaprawdę powiadam wam. Coś jakby atak Godżilii Kontragigant. Młodzian w kabinie rozebrany jest do desusa, spod którego piętrzą się naoliwione jego muskle. Jestem prawie pewna, że w marzeniach jest kierowcą mocno tuningowanego beemwu i wiezie właśnie swoją blaszkę, zrobią piwo, lub ona jemu zrobi, więc jest po co żyć. Stąd wiraże i zapierająca dech w piersiach ekwilibrystyka śniegowa oponą o wysokim współczynniku er.


No i wczoraj, weźmy, nie zdążyliśmy.


A to niedobrze, gdyż jechaliśmy na bal i zawisło nad nami ryzyko, iż będziemy zmuszeni łączyć się przez tele most.


Już wywikłakliśmy się z domu, rozkicaną progeniturę udało się ubrać, obuć, nie zwariować, pozbierać niezbędne akcesoria, zrzucić pólmetrową górę z samochodu, rozlokować się tłumnie na miejscach siedzących, zapiąć pasy (ten, kto wymyślił pasy w foteliku chicco ma u mnie w ryja, serio), odpalić silnik, gdy wtem okazało się, że, teoretycznie jadąc, nie poruszamy się, a wręcz przeciwnie. Przy czym koła się obracają.


Sytuacja, sami Państwo widzicie, wymagała, aby kogoś zelżyć.


Pierwszy zaśmiał się Aramaj.



czwartek, 11 lutego 2010

jak uszczypnie, będzie znak

Temat seksmisji nie padł, jak widzę, na podatny grunt.


Cóż, widocznie historia zniewieściałego Karolka z grupy trzylatków nikogo nie bierze.
To spróbujmy może w drugie mańkie – Grażyna Kulczyk z grupy sześćdziesięciolatek: nie śpi, nie je, nie płacze, no chyba, że „do wewnątrz”, cokolwiek to oznacza.


Łeb mam obecnie napakowany mądrościami rodem z Twojego Stylu. Jako, że poprzysięgłam sobie nie kupować onego czasopisma, gdyż mnie wkurza, przyrzeczenie solenne wypełniam. Ale. Nie kupuję, tylko chytrze gromadzę. Pod pozorem kolekcjonowania prasy kolorowej dla nieodżałowanej emigrantki Balladyny naciągam koleżanki i znajome na składowanie u mnie swoich przebrzmiałych roczników.
I stąd urzekające historie pięknych i bogatych zaludniają ostatnio moją jaźń.
Pani Kulczyk, co to się łzom nie kłania.
Pani Dereszowska co to ujrzała Znak w tym, że jej córeczka urodziła sie w dniu rocznicy śmierci jej matki. Że też jej się nie rozwiał skutkiem tego, iż córeczka przyszła na świat drogą planowanego zabiegu cesarskiego cięcia? Tak ma. Czucie i wiara widać więcej mówią do niej.


Też znam Znaki. Były. Są. Koją.
Ale, jako że jestem sceptyczna, to mi sie rozwiewają. To źle. Jak widać da się żyć z nierozwianymi.


Po śmierci Taty wyszłam od niego i wtedy Znak pogłaskał mnie po głowie. Poczułam wielką ulgę. Nie powinnam tylko była spoglądać mędrca okiem co to było,  c z y m  Znak się posłużył, aby dać mi Znak.


Lepiej nie mówić.



wtorek, 9 lutego 2010

seksmisja u biedronek

(Dziwnie dzisiaj jeżdżą. Trzeba trąbić).


Zaprowadziłam z rana do przedszkola dziecko bardzo nie ten teges, nafaszerowane syropem przeciwkaszlowym. Telefon mam w pozycji stand-by, gdyż niechybnie będą dzwonić po odbiór. Sprawa wygląda dość poważnie, to nie jakiś tam katarek. Katarek nie jest żadną przeszkodą, ignoruję go,
poznaję, że wystąpił po tym, iż dziecię drugi tydzień z rzędu ma zagadkowo usmarkane oba rękawy po ramiona.


Nie to co babcia kolegi z przedszkola, sąsiada z „szafni”, mówiąca do swego wnusia, pi pi pi: Ooo, Karolku, jutro zrobimy sobie wolne, bo zaczynasz mieć katarek.


Karolek jest dorodny, wygląda na lat sześć, główkę ma wielkości piłki
lekarskiej. Mamusia, tatuś są u niego, wymuskani. Przychodzi z akuratną swą babunią jako ostatni, odbierany jest jako pierwszy. Codziennie pyta, dlaczego musi chodzić do przedszkola (żebyś się, Karolku, nauczył bawić z dziećmi), czy babcia o nim nie zapomni (nie, Karolku, nigdy o tobie nie zapomnę), czy go kocha najbardziej na świecie (tak, Karolku, kocham cię najbardziej na świecie)…


Nooo, TAKICH FACETÓW NAM TRZEBA, a obędzie się bez przymusowych naturalizacji.


Niestety, osobiście u mnie w domu skarpety męskie nadal stoją dziarsko w pewnym nieładzie koło kanapy. Moja wina, bo nie zmiękczam, zarówno facetów jak i dzianiny.


A więc, Siostry, jeszcze wiele pracy przed nami.
Ale jest zarzewie.
Czu-waj!


A babcię do odznaczenia.



poniedziałek, 8 lutego 2010

ogon merda psem

Bob Budowniczy wyruszył rano na bal.


Skutkiem słynnej we wszechświecie Bobowej niestałości emocjonalnej nie śmiałam go prosić wieczorem o próbę kostiumową ze zdjęciami plus autograf.
Przygotowałam kostiumy zaocznie: żółty kask, okulary ochronne, pomarańczowa koszula męska, spodnie ogrodniczki, pas z narzędziami, wiertarka. I wielką garść komplementów, że wygląda bosko.


Proszę sobie zatem zwizualizować.


Czy Państwo także obawiacie się swoich dzieciątek? Ja boję się ich odmowy. Lękam się protestu. Drżę przed niezadowoleniem manifestowanym długofalowym rykiem o wysokiej częstotliwości.


Takie mam dzieciąteczka.


Chociaż nie, Aramaj był upierdliwy inaczej. Był dzieckiem pogodnym, spolegliwym acz pląsająco-gadającym, drżącym, trzęsącym korpusikiem, stukającym nóżką, hałaśliwym, natrętnym, filozofującym, małoletnią niszczarką z ogromną kolekcją skarambolowanych samochodzików bez kółek i drzwiczek.
Obecnie pogoda ducha i spolegliwość przygasły nieco, a prym wiodą znechęcenie i kiełkujący nihilizm. Cała reszta cech b.z., może tylko resoraki zostały wyparte przez poharatane i zmięte gry o simsach na sto sposobów.


Buniozyl jest natomiast typem rozdartym wewnętrznie. Szloch jest jego najstraszliwszą bronią masowej zagłady, której nie waha się nadużywać, by gładzić.



(Ostatnio sąsiadka dała mi delikatnie do zrozumienia, że SŁYSZY, wie o wszystkim, obserwuje i obym tylko nie przesadziła).

Obym.


Wydziera się zatem nasze słodkie maleństwo średnio pięćdziesiąt razy dziennie na tematy drobne, takie jak: słomka nie taka, kakało za ciepłe, skarpetek nie chce, daj mi to, oraz trzy do sześciu razy na tematy fundamentalne, typu: weź mnie na rączki, ja nie wysiadam, kup mi gume, nie idę do domu, nie chę spać.


Więc ja na takie dictum, że idę sobie oto, a ty tu sobie wyj, aż się odwodnisz.
I idę.


Skutkiem mojego krótkowzrocznego postępowania słodkie maleństwo nękane jest lękiem separacyjnym w następstwie.



Droga redakcjo, czy jestem potworem?





Aaa, i jeszcze cecha najważniejsza: Aramaj jest mistrzem świata w odwracaniu kota ogonem.


Weźmy to.


Bawik. A. zbudował sobie bawika z pokaźniej gumki do wycierania na długim sznurku i miotał nią wokół siejąc spustoszenie, powodując szkody w ludziach, sprzętach, a nade wszystko drażniąc tą czynnością swoją matkę.


Matka wyartykułowała szereg ostrzeżeń pod adresem bawika.
Nie odnosiły one skutku, bądź krótkotrwały.


Matka, w desperacji, ostrzegła, że oto wywali zaraz bawika przez okno i, po kolejnym ciosie bawikiem w talerz z kolacją, obietnicę wypełniła.
Gumka spoczęła w głębokim śniegu w ogródku sąsiadów.


I odtąd bawik ściele się długim cieniem na relacji matka-syn, gdyż syn NIE ROZUMIE, DLACZEGO matka wywaliła mu zabawkę przez okno?


Co było przyczyną?
Jak mogła, tak bez ostrzeżenia?
Co z nią jest nie tak?
Czy jest chora psychicznie?
Czy syn ma jej też coś wywalić, cienie do powiek, żeby poczuła to, co on?


Tak długo dopytywał się DLACZEGO?, że matka, po wielogodzinnych zawiłych tłumaczeniach, sama nie jest już pewna. Się waha.


Podzielił się żalem ze swą babką, jednocześnie ulubioną teściową matki. Stali razem na balkonie, i spozierali w czeluść (zostawili ślady obuwia na śniegu). Rozmawiali o tym, co się stało, nie mogli pojąć. Babka zapytywała jego, zbulwersowana, kręcąc głową z niedowierzaniem:


- Ale dlaczego ONA wyrzuciła ci gumkę przez okno?



Droga redakcjo, czy ONA jest potworem?