poniedziałek, 29 sierpnia 2011

otomoto

Witam!


Mam do kupienia samochód i ciężką chorobę psychiczna na tym tle!
Nie jem i nie spię.
Nie stoje na przystanku.
Poluję. Wytężam wzrok. Upatruję. Wiercę.
Na zakładzie żaden z obowiązkowych obowiązków nie jest w stanie zmącić mojego uporczywego wpatrywania się w ogłoszenia oferujące same fajne auta nicanicniekręcone.
Wyrzucą mnie z pracy, z domu i z życia.
Z życia sama się wyrzucę, ponieważ życie bez samochodu i tak nie ma żadnego sensu: dziś rano, po wycieczce teoretycznie klimatyzowanym autobusem o nieuchylnych oknach strasznie zachciało mi się rzygać. Z całego serca. Ledwo zdusiłam w sobie tę chęć, a już czas było wsiadać w powrotny. Jestem struta i ogarnięta obsesją. Bielmem błyskam, pianę toczę.


Jest niedobrze.



poniedziałek, 22 sierpnia 2011

czarna czarna trumna

Marność, marność nad marnościami, wszystko marność.


Czcigodna ciotka Marianna leży na marach, a myśli Kreci kręcą się wokół jej własnego tyłka. Czy grubo, czy chudo.


Miał być upał. Poprzedniego dnia, kiedy Krecia montowała szykowny pogrzebowy outfit, żar lał się z nieba. Specjalnie na tę okoliczność kupiła w galerii handlowej przy supermarkecie niebagatelnie przecenioną krynolinę i ta teraz oddawała skumulowane we włóknach półroczne zasoby aromatyczne zaczerpnięte z pobliskiej smażalni kurczaków ekspresowych. Trudno. Cena nie grała roli. Zatem Krecia nabyła strój, skomponowała niezbędne dodatki, przywdziała czarne, czarne okulary i uśmiechnęła się do siebie najsmutniejszym ze swoich uśmiechów dziokondy. Czy anakondy? W każdym razie refleksyjnie. Gotowa na wszystko. Na plus dwadzieścia siedem.



(Ale czy na szesnaście? Czy szesnaście w sierpniu to jest jeszcze plus?)


Tymczasem nocą spadł rzęsisty deszcz i ostudził atmosferę do tego stopnia, że gdy rano Krecia wyszła na taras, miast konstatacji, że dobrze jest Jutrzenki blask duszkiem pić, zaklęła szpetnie i jęła w szafach i komodach poszukiwać adekwatnego szala. Znalazła coś czarnego z frędzlem, okręciła imponujący dekold V, który zgodnie z doktryną Goka wyciąga i wysmukla i miast seksownego pinupa ujrzała w lustrze… Hajdii.


- Japierdole! – pomyślała w duchu, ale było już za późno na zestaw ćwiczeń wysmuklających i herbatkę z senesem. Krecia musiała wziąć na klatę fakt, że wygląda jak stara Ormianka w drodze na targ. Brakowało jej tylko gomułki owczego sera, osiołka niebogiego i wełnianych pończoch.
- Apage! – wrzasnęła Krecia do babiny w lustrze i stłumiwszy woń drobiu z rożna grzybem atomowym perfum wyszła.


Jakkolwiek całą podniosłą ceremonię przyćmiła Kreci myśl o nikczemnym wyglądzie, to jednak starała się ona nie poddawać obsesji biorąc ją za dobrą monetę, czyli za obsesję właśnie. Paradowała z dumnie podniesionym czołem w procesjach i konduktach z uśmiechem czarnym i z natrętną myślą, że jest dobrze. Jest bardzo dobrze. Jest bardzo świetnie. Gites!
I w zasadzie już nawet udało się jej siebie sobie do tej myśli przekonać. Już byłaby w nią uwierzyła. W to, że tam, wtedy, w lustrze ujrzała Dittę von Teese, gdyby nie babcia.
Babcia, która rzekła:


- Bardzo ładnie się ubrałaś na pogrzeb. Ładnie wyglądałaś.
Jak  k r a k o w i a n k a.