czwartek, 23 lutego 2012

może w lecie jakiś komar adidasa sprzedał mi?

MAMO! MAMO! JEST POPIELC! – wrzasnął nagle Bunio sprzed teleekspressu – MUSIMY IŚĆ DO KOŚCIOŁA!!!


Czy ja wiem? Osobiście raczej nie potrzebuję, zwłaszcza na przednówku – w dobie wszechobecnego w przyrodzie syfu i zgnilizny – napomnienia, że z prochu powstałam i w proch się obrócę. Memento mori mam wyciśnięte głeboko w miękkim ołowiu moich czarnych myśli.


Więc sorry, popielc, ale w tym roku znów cię nie odwiedzę.



poniedziałek, 20 lutego 2012

dywaginacje

Bosz! Tak długo mnie nie było, że w międzyczasie Katarzyna W. zdążyła urodzić dziecko i upuścić dziecko.


I stać się synoniomem ZŁEJ MATKI, dzięki czemu ja osobiście spadłam na pozycję drugą, co mnie bardzo podniosło na upadłym duchu. Teraz pijąc z koleżankami wino o 23.45, podczas gdy porzucona latorośl w sąsiedniej izbie tłucze bajki/żre czipsy, nie myślę o sobie najgorzej. Myślę o sobie nienajgorzej.


Odtąd jestem GOOD ENOUGH. I tego się trzymam pazurami, obcasami. Choć i tak mam w głowie tygiel, aniołek szepce BAD, BAD, diabełek syczy GOOD, GOOD, a ja wino piję i pomyślę o tym jutro, o wszystkim jutro pomyślę, nie dziś, jutro. Jutro i tak będzie mnie bolała głowa. Po winie. Głowa boli mnie po wszystkim, po życiu i po nie-życiu, zwłaszcza jednak po spożyciu. I bez.


I zazdroszczę. Zazdroszczę ludziom. Kobietom zazdroszczę ich planów na jutro. Że wstaną, że pójdą, że zrobią, że kupią.


Że nie widzą braku sensu. Bezsensu nie dostrzegają. Nonsensu.


A może widzą, ale mówią it’s just the way it is baby i zasuwają z zakupami, szmatą, miotłą, garem, dzieciarami, piorą, piorą, piorą. Prasują. Gniotą.
Jedzą, śpią, wstają. Myją się, ondulują. Rwą brwi. Brwią rwi. Do krwi.
Pięknieją od tego. Brzydną. Tyją – chudną. Buty czyszczą, zęby, fugi. Jakoś leci.
Obiad zjedzony – dzień zaliczony.
To ja też. Też tak chcę. Żyć, pożyć. Nie myśleć, nie ważyć, nie dzielić włosa na czworo.
Wstać, umyć się, ubrać, zjeść.
Uporać się.


Zasnąć.