piątek, 27 lutego 2009

żułan don

Wiem kto to był. Ta narzeczona mojego syna.
Znam. Chodzi z nim do klasy.


N a w e t  ładna.


Wpadła z wizytą po łyżwach. Posiedzieli, wypili colę, zjedli delicje.
Zaproponowała mu kocięta i żólwięta z własnych hodowli.
Że niby ma kotkę i żółwicę w ciążach.


Poszła.


Zapytałam następnie podprogowo:
Nie było ci głupio przyprowadzać koleżanki do tego bałaganu?


Odparł z niezmąconym spokojem wytrawnego łamacza serc niewieścich:


Uprzedzałem ją, ale  n a l e g a ł a.




czwartek, 26 lutego 2009

nie śmiej się dziadku z czyjegoś przypadku

Dzwoni Kot. Mówi:


Nie uwierzysz co się stało: Aramaj przyprowadził ze szkoły  k o l e ż a n k ę !


I tak, po raz pierwszy w życiu, zostałam  t e ś c i o w ą .


CARRAMBA!



środa, 25 lutego 2009

hodowla węża na piersi – szukaj w google

Niestety.


Wszyscy faceci są tacy sami.
PODLI.
Od stadium moruli blastuli po godzinę śmierci naszej. Ament.


Jest lektura o tytule „Zdradzony przez ojca”. Dlaczego, zapytuję wobec tego, nie ma „Zdradzona przez syna”? Widzę tu lukę w rynku.


Mój jedenastoletni syn okazał się być wrażym oportunistą. Podejrzewam, że w tym wieku wszyscy nimi jestesmy. Ale.
Ale ten jest typem podłym wyjątkowo.


Jak juz wspominałam ma on babkę – moją teściową.
Mimo całej gamy rozmaitych niechęci jakimi ją darzę z głębi trzewi, staram się aby dziatki nie były piłką w tej grze w zbijanego.
Zatem, gdy nadszedł Dzień Babci, rozpoczęłam proces piłowania syna, aby wypełnił swój wnuczkowski obowiązek i obdzwonił wszystkie protoplastki celem złożenia życzeń.


Z moją mamą poszło gładko.
Z teściową się nie udało. Nie zadzwonił.


Wszyscy mamy kłopot z babką.


Wszyscy uciekamy przed nią gdzie pieprz rośnie, ci, których kocha i ci, których nienawidzi.
Znienawidzeni ze względów oczywistych.
Kochani z obawy, że ich swoją zaborczą miłością zadusi.
Gdyż jest to miłość dręczaco krytyczna. Miłość odpytująca. Miłość z pretensją. Miłość nie znosząca sprzeciwu. Miłość wciskająca do dziobków duże tłuste niesmaczne mielone a do kieszeni chusteczki, miłość dusząca szalikiem, oślepiajaca czapką, kupująca za małe kapcie, ale za to dwie pary.
Miłość totalna.
Miłość jak walec drogowy.
Jak wnętrze betoniarki.
Żywcem peklująca.
Miłość metodą plastynacji na śmierć.


No i nie zadzwonił. Nie dał rady. Wiem dlaczego. Rozumiem.


Ale.


Ale potem, PRZEZ NIKOGO NIE PYTANY, zwierzył się babuni przymilnie (z własnej inicjatywy), że nie zadzwonił, ponieważ MAMA MU NIC NIE POWIEDZIAŁA, A ON NA ŚMIERĆ ZAPOMNIAŁ. Mrug, mrug, mrug.
A że antenatka jest biegła w paranojach, zatem szybko przejrzała moją intencję, choć nic nie rzekła (A-CHA! WIĘC TO TAK!).
I mimochodem napomknął przy okazji, że nie dostaje kieszonkowego.


Taki z niego gad.


Od dawna podejrzewałam go o dwulicowość. O to, że gra na dwa fronty.
Ale przysięgał, że tak nie jest (niepytany mrug, mrug, mrug). Że mnie broni jak lew gdy babka oskarża mnie (zaocznie) o potworną zbrodnię nie dawania dziecku drugiego śniadania do szkoły. O perwersyjną próbę zagłodzenia potomka na śmierć, widomą w formie kościotrupiej niedowagi, którą zdiagnozowała bystrze wespół ze światowej sławy autorytetem naukowym koleżanką lekarką z trzeciego i razem nad tym faktem kiwały z oburzeniem głowami.
Że w ramach walki o godność matki pokazywał babce siatki centylowe w książeczce zdrowia. Że udowadniał (daremnie), że plasuje się w dolnych stanach średnich i że zdrów jest jak koń.


Już mu nigdy nie zawierzę.
Jak powie, że idzie bawić się klockami z kolegą, będę go śledzić w męskim przebraniu z dolepionymi wąsami.


Mówię wam. Nie warto.



poniedziałek, 23 lutego 2009

ostatnio

Buniozyl tak:
Po pierwsze primo dorósł (już zresztą w zeszłym tygodniu) do klamki i klamkuje.


Po drugie primo powiedział co następuje w następujących okolicznościach:
Matka jego, zatarłszy sobie oko kremem (pod oczy) pobiegła do łazienki trąc i łzawiąc.
Gdy wróciła, zapytał z troską w głosiku: Juś? Działa oko?


A Aramaj miał wczoraj bal urodzinowy z bitwą na balony i obecnie jestem w fazie odbudowywania zasobów energetycznych, gdyż zostałam odessana niczym Odessa.
Nie mam sił.



Dzisiaj sześćdziesiąte ziemskie urodziny Taty.
I pierwsze pozaziemskie.


Wszystkiego najlepszego gdziekolwiek jesteś.



poniedziałek, 16 lutego 2009

czy nie powinna już przenikać do pieśni inna tematyka

Mam taki dar, mały darek, czy przekleństwo czasem, że mimochodem włażą mi do głowy słowa piosenek.
Kolekcjonuję co bardziej apetyczne frazy.
Moja zdecydowanie najulubieńsza to:


Na plaży został odcisk stopy tamtych dni


Z ciężkim sercem dzielę się swoją zdobyczą. Dotychczas tylko ja pieściłam ją w myślach, muskając każde słowo niczym drogocenny diament.


Ostatnio zwraca jednak moją baczną uwagę czynność twórcza Kupichy Piotra, lidera zespołu młodzieżowego o nazwie Feel.
Jest tu bowiem nieźle, a tuszę, że będzie coraz lepiej.


Oceńcie sami:


„Już pod koniec dnia,

Widzę obraz Twój,

Widzę usta, w których

Nieraz swój topiłem ból.



A nie mówiłam? Jest zarzewie.



nie oglądaj się teraz!

Porządek, porządek.


Wszędzie czystość i higiena.
Lustra nieopalcowane, kurze wytarte, podłogi lśniące, sprzęty poukładane, muszle wyszorowane, kafle wypucowane, buty w rządku na półce (na buty), przyprawy poukładane alfabetycznie, szkła wg wzrostu w serwantce, bielizna kolorami w bieliźniarce.


No.


Tyle utopii.
Realia kształtują się nieco odmiennie.
Kontrastują.


„Jaką jesteś gospodynią?”


Na podobnie sformułowane pytanie poradnika domowego, gdyby takowe padło pod moim adresem, odpowiedziałabym, że świetną. W życiu nikomu bym się nie przyznała, że jestem BEZNADZIEJNĄ panią domu.


Że nie nadążam za rozbieganą własnością, że kurz mi odrasta w kwadrans, podłogi nie trzymają błysku, zlewy śniedzieją, dywany… nie mam dywanów, gary się piętrzą, papiery toaletowe rozwijają, wanny zarastają mchem, rośliny schną, okna tracą przezroczystość, lodówka knuje, śmieci się rozmnażają, bakterie pęcznieją a pająki przędą.


I zabawki.


SĄ WSZĘDZIE! Mają mnie! Autka atakują ze wszystkich stron, puzzle wyjmuję spod poduszki, pluszaki wchodzą mi nocami do butów, zamiast paców mam kredki, pod wanną pianinko, na prześcieradle babki z piasku, w kieszeniach klocki a w glowie cudną melodię: jak anioła głooos…


A jednocześnie nie mogę przestać sprzątać (albo tak tylko mi się zdaje).
Za mną jednak ciągnie mała armia i niweluje.
Wylewa, wysypuje, wywleka, wywala,
Nie, nie żeby złośliwie.
Po prostu się bawi. A bawiąc się uczy.


Czasami się buntuję. Czasem mowię sobie, że skoro czy się dwoję czy troję to i tak jest bałagan, to ja to pas. Więcej palcem nie kiwnę. Od dziś tylko czytam w klozecie.


I wtedy dzieje się coś fascynującego. Wówczas, w krótkim czasie, powstaje niepostrzeżenie MEGA STRASZLIWIE POTWORNY SUPERBURDEL JAKBY CAŁY WSZCHŚWIAT WZIĄŁ I SIĘ WZIĄŁ ZATRZĄSŁ.


Ale mnie to już nie robi różnicy. Zabierzcie tylko tego anioła.



piątek, 13 lutego 2009

postrzyżyny

Matka Nastoletniego: Masz wąsa czy to tylko z nieumycia?
Nastoletni (lekko przerażony, macając się po twarzy): Mam nadzieję, że nie…



Pal sześć kryzys wieku średniego, ale niech mi ktoś powie, jak wziąć na klatę sytuację, kiedy rozkoszne maleństwo, które jeszcze wczoraj, tuż po swoich narodzinach, spojrzało z wyrzutem jakby mówiło: „dlaczego mi to zrobiłaś”, w sensie, że w brzuchu bardzo fajnie mu było i po co było ten dobrostan psuć, zatem to maleństwo zaczyna się niebezpiecznie przepoczwarzać?


Na razie niby nic.
Jeszcze jest małe, chude i niepozorne.
Jeszcze drugorzędne cechy płciowe czają się w uśpieniu, gładka twarz i noga, głos do nadal jaki był.
Ale już coś wisi w powietrzu.
Coś jakby zapaszek ledwo narządem lemieszowym namacalny.
Jakiś pomruk rewolucji, zły błysk w oku, zgrzytanie w stosunkach.


Jeszcze czytamy wieczorem książeczki.
Jeszcze baraszkuje na golasa w wannie.
Jeszcze bawi się godzinami klockami.


Ale już ma swoje ponure tajemnice. Zna wszystkie brzydkie wyrazy. I kategoryczni żąda abym opuściła jego pokój, kiedy się przebiera.


I stąd chciałabym wiedzieć, bo nie wiem, jak uchronić go przed ogólnodostępną brutalną pornografią.
Przed opadami złotego deszczu, shemale’ami, amerykańskim bukkake, penetracją wlotów cielesnych z użyciem nogi, otwartego parasola czy wreszcie wiertarki udarowej, spotkań intymnych kobiety z koniem i mężczyzny z Murzynem.


Chciałabym mieć przynajmniej pomysł jak to dawkować.
Homeopatycznie.
Normalnie sie tym gryzę.



Matka Nastoletniego: A są już jakieś wąsy w waszej klasie?
Nastoletni: Na razie nie ma.


N a   r a z i e.



środa, 11 lutego 2009

ała

Udało mi się nie zwariować (o tyle o ile) ale mam zbombardowany mózg.
W trakcie tyraliery zdałam sobie sprawę, że niekorzystnie rozplanowałam macierzyństwo.
Ledwo duże dziecko wyrosło z upierdliwości, płynnie na tym stanowisku uplasowało się małe.


Z drugiej strony nie chcę wiedzieć jak to jest, kiedy ujada symultanicznie dwójka drobiazgu nie w sosie.
Powyżej tej liczby moja wyobraźnia przestaje działać.


Tak jak z kosmosem. Że niby nie ma końca.
Nie wiem i nie chcę wiedzieć.



Balladyna utrzymuje, że w holistycznych zagranicznych klinikach homeopatycznych zalecają w upierdliwego bachora rzucać butem.
Że była, rzucała i teraz jej dziecko samo się myje (oczy).
But ma być trochę miękki a trochę twardy. Żeby dokuczyć, ale nie zabić.
Taki pluszowy pantofelek z pomponikiem, ale z tyłu solidny obcasik.


Lecę do obuwniczego.



wtorek, 10 lutego 2009

im mniej rozumu tym więcej godności

Hasło to przyświecać będzie dzisiejszej rozprawce zatytułowanej:


„Komunikacja w rodzinie jako klucz uniwersalny do harmonii i w ogóle”


Rzecz, jak się Państwo zapewne już domyślają, będzie o teściowej.
A zatem.
Z teściową mą porozumiewamy sie głównie pozawerbalnie. Transcendentalnie nieomal.
Wszelkie próby przemawiania głosem ludzkim nie powiodły się zgodnie z amerykańską zasadą, że wszystko co powiesz może zostać wykorzystane przeciwko tobie.
Jeśli zachodzi koneczność uściślenia konkretów, posyłamy sobie grypsy przez mediatora: adekwatna strona dzwoni do męża/syna niepotrzebne skreślić, a ten współrzędne przekazuje na pozycje wroga.


Teściowa prezentuje ponadto bukiet behawioralny, wart odnotowania w annałach ze względu na swoją unikatowość.


Wyróżniamy następujące formy wyrazu:


1. Drzwi wejściowe. Drzwiami wyraża całkowitą dezaprobatę i stąd szkody górnicze na cichym zazwyczaj, eleganckim osiedlu.
2. Gapienie się tępo w ścianę z oczami w słup: w skrócie oznacza ono, że oto niniejszym przechodzi ludzkie pojęcię.
3. Szastanie się: coś odbywa się stanowczo nie po bożemu, przygana.
4. Lekki zez z zamachem głową: troska o życie jedynego wnuka w sytuacji zagrożenia basenem.
5. Nieprzenikniony wyraz twarzy wyrażający mieszaninę godności i pogardy: konstans.


Nie wierzycie, co?
Ja, przyznam, też nie dowierzam.
Ciągle nie mieści mi się w głowie.
Takie coś.



poniedziałek, 9 lutego 2009

pójdę jeść robaki

O tym, jak wszyscy mają mnie biedną, zakatarzoną, chorą matkę samotnie wchowującą na własne życzenie* w dupie, moglabym rozmawiać z napotkanymi przechodniami godzinami.


Skoro wpadliście to wam opowiem.


W dupie potwornie mają mnie kolejno:


Mąż: warszawiak i w dodatku facet**
Matka: w przelocie
Ojciec: nieobecny usprawiedliwiony
Siostra: w robocie
Żona: na saksach
Przyjaciółka: na zakręcie
Brat: facet i w dodatku obcy człowiek


Tak mi robią. O!


* Cytat z teściowej. Nie uwzględniona w powyższych statystykach.
** Czynnik obciążający.



niedziela, 8 lutego 2009

da capo

Państwo pozwolą, że się pożegnam.


Idę położyć na tory swój zakatarzony łeb. Po tym fakcie może mnie nie być jakiś czas, ale nie mam już sił dłużej celebrować nieżytu.
Od dwóch tygodni trzyma mnie w kleszczach jakieś imadło. Nie mogę się pochylić, gdyż natychmiast czuję się jak ta pani przed startem w maratonie. Chociaż ja to bardziej w mamrotaniu.


Co wieczór o tej samej porze włącza mi się temperatura 37,5. Nie wiem, może jestem piecem akumulacyjnym.
Gdy kaszlę, trzeszczą mi szwy czaszkowe i czuję wyraźnie rozwieranie się ciemienia.
Nie mam skóry na nosie. Ani chybi będzie potrzebny przeszczep, najpewniej z pośladka.
W papier T jaki zużyłam można by śmiało okręcić cała dynastię Tutenchamona z przyległościami.
O kolorach nie będę dyskutować. I o gustach.


I to wszystko na stojąco. Gdyż za dnia nie zaznaję spoczynku.


Nocne czynności ziołolecznicze też nie odnoszą skutku. Wieczorem wypijam lipy kwiat, mleko z czosnkiem, miodem, cebulą i zagryzam aspiryną.
Zakładam trzy polary, skarpety z góralskiego swetra i sześć par barchanowych majtów.
Nakrywam się pierzyną i… nic.


Wstaję z łóżeczka suchutka jak staruszek.


„Cha! Cha!”


Za to kiedy MUSZĘ wyjść z dzieckiem na spacer, ubrać, namotać, wytaszczyć, przydźwigać to wtedy
proszę bardzo.


Jedyny dostrzegalny łut poprawy to fakt, że po dwunastu dniach ABSOLUTNIE bez smaków i zapachów odzyskałam szczątkowo węch.
I natychmiast, niczym dobrą wróżbę na nową drogę życia, poczułam awarię w toalecie.


Wobec powyższego podjęłam męską decyzję.
Koniec z półśrodkami.
Kuracja radykalna.


Dzwonię po tramwaj.



piątek, 6 lutego 2009

pms part two

Na pytanie „co mnie wkurwia” odpowiedź jest prosta: wszystko.


Przeszłam od etapu dojmującego żalu i rozpaczy nad światem, do relaksującego przegryzania tętnic szyjnych.
Na pierwszy ogień pójdą właściciele uroczych czworonogów srających na środku chodnika.
Następni będą ci, których pupile zatruwają kupą wszystko co dalej, kazdy skrawek zieleni, każdy krawężnik, studzienkę ściekową, ścieżkę na skrót.
I, żeby nie było niedomówień – nie mam nic przeciwko samym psom.
Nienawidzę tylko z całego serca ich właścicieli.


Oni mogą w zamian znienawidzić mnie. Proszę bardzo.
To nawet lepiej, to podjudzi mnie do walki na śmierć i życie.


Albowiem najbardziej ze wszystkiego na świecie denerwują mnie wszechobecne psie gówna. Natenczas mamy bowiem żniwa. Śniegi stopniały – kupy obrodziły.
Produkt polski. Typowo. Nie na eksport, niestety.


Są wszędzie.


Człowiek dorosły i skupiony ma szansę przebrnąć suchą stopą. Najstraszniej cierpią dziatki.
Spacer z malym dzieckiem polega na ciaglym wykrzykiwaniu: Uwazaj, KUPA!!!


Dziś, dajmy na to, mi się niewiniątko na trawniku wywaliło.
Upadło twarzą dwa centymetry od czegoś, co było niewątpliwie stolcem.
Przerażającym. Ogromnym.
Gdyby się w nim unurzało, zmuszona byłabym chyba oddać je do adopcji.
OCZYWIŚCIE Z CIĘŻKIM SERCEM.


Stąd postanowiłam, że widząc srającego psa będę się straszliwie czepiać.
Że będę orędowniczką, nawiedzoną, zaślepioną, zboczoną, fanatyczną.
I porwę za sobą tłumy.


Wchodzicie w to?



Proszę także właścicieli psów srających o ewentualne argumenty za pozostawianiem odchodów. Jeśli takowe istnieją.
Jestem osobą elastyczną, niewykluczone, że dam się przekonać także i do tej idei.



środa, 4 lutego 2009

premenstrual coś tam coś tam

Posiadam dziś taki nastrój, że mnie wszystko zabija.
Leżę zabita, pod stertą niegodziwości jakie dzieją się na świecie.


Pod chorobami.
Kataklizmami.
Wojnami.
Głodami.
Śmierciami.


I ta pogoda, niech ją szlag.
I ten zielony alien w glowie.
Wychodzi mi już nosem.


Gdyby ktoś żywił jakąś nadzieję, i miał jej, powiedzmy, za dużo, to poproszę o krztę.
Nich mi tu ukruszy.


O tu.



wtorek, 3 lutego 2009

ręce do góry!

Mam czasem takie chwile słabości, że mnie moje dzieciątka wzruszają.
Zwłaszcza to mniejsze.
Wówczas przyglądam mu się z wezbraną czułością i myślę jakie jest cudne.
Jakie kształtne, miłe w dotyku, rozkosznie brzmiące i mile pachnące.


Zaraz potem dla równowagi okazuje się, że pobazgrało ono abażur permanentnym markerem lub wgniotło szminkę w nasadkę.
Ale co tam.


Wróćmy do moich brwi.
Czy ktoś widział moją pinceretę?
Przetrząsnęłam już wszystkie zakamarki i nic. Jak tak dalej pójdzie nie będę miała odwagi pytać zwierciadełka „Kto jest najpiękniejszy w świecie?”


W ogóle spoglądanie w lustereczka nie przynosi mi ostatnio spodziewanej satysfakcji.
Zwierzyłam się nawet z tej rozterki mojej koleżance, mówiąc, że z każdego lustra w przymierzalni patrzy na mnie jakiś pomarszczony potwór z przekrwionymi oczami.
Usłyszawszy to, jej czteroletnia córeczka wykrzyknęła przerażona: JAKI POTWÓR?!


Zatem przystąpiłyśmy obie do tłumaczenia dziecku, że to była taka hiperbola.


Dziewczynka wysłuchała uważnie do końca naszych dywagacji po czym zapytała przerażona: ALE JAKI POTWÓR?!


Właśnie: JAKI?!



z powodu karambola obsunął mi się strój

Kot z Hilarym idą na siłkę.
Taki mają plan na nadciągający kryzys i wieku średniego.
Ja bym też mogła, bo obecnie nie mam węchu. Z reguły jednak mam i to dość wybujały. To z reguły bym nie mogła.


Oraz nie pomaga myśl, że nie będzie kolejki.
Kot, jako mistrz wszelakich afirmacji, każe mi myśleć w drodze na pocztę, że nie będzie kolejki.
Dzisiaj poszedł i wrócił bo była.
Ja również, idąc tym tropem, postanowiłam skorzystać z drzemki małego dziecka i położyłam się myśląć, że nie będzie kolejki.
Była.


Najpierw zadzwonili ze zakładu, że kolor się nie zgadza i że mnie spalą na stosie.
Jak będą palić.
Potem przyszło dziecko z podwórka.
Za dzieckiem przyszedł kolega. Kolega jest konsekwentny i zawsze puka do skutku.


Do dupy z taką drzemką.



poniedziałek, 2 lutego 2009

portret rodzinny we wnętrzach

Aramaj skończył nagle jedenaście lat i jest od tej pory oficjalnie pryszczatym nastolatkiem.
Na razie bez pryszczy.


Matka do Nastoletniego Syna: Skoro zostałeś nastolatkiem, to teraz pewnie zaczniesz się interesować seksem, co nie?
Nastoletni Syn do Matki: Nie zacznę.
Matka do Nastoletniego Syna: Jak to?
Nastoletni Syn do Matki: Nie zacznę, bo już zacząłęm.



Żona Kota (spod breżniewowskich brwi) do Męża: Nie widziałeś przypadkiem mojej pęsetki?
Kot (z wyższością) do Żony: Powinnaś wszystko trzymać w jednym miejscu.
Żona do Kota (kąśliwie): Nie ma to, jak otrzymać bezcenną radę od człowieka, który  m a  wszystko w jednym miejscu: w dupie.



Bunio nie ogarnia zaimków. Wygląda to tak:


Bunio się garnie. Wyciąga łapki i woła: Ja, ja, ja!
Mama się upewnia: Ty?
Bunio potakuje gorliwie: Ty!