czwartek, 24 czerwca 2010

nie rzucim ziemi

Było tak.


Jechałam, a właściwie stałam, ulicą Powstańców.
Bo i remont nawierzchni ze środków unijnych niesie ze sobą pewien pozytywny aspekt: człek, miast gnać, stoi.


Medytuje.


Zatem medytowałam ulicą Powstańców.


Patrzę uważnie wokół: secesyjne kamienice mienią się w gustownych beżach, firaneczki w oknach, kute balkoniczki.
To w górze.
W dole zaś wykwintne sklepiki ze zdrową żywnością typu eko, galeria młodej sztuki oraz dizajnu, księgarnia.
A jeszcze niżej różnorodna kostka brukowa, lampy uliczne stylizowane, ławeczki, gazony, w gazonach bratki…


Poczułam się, jakbym z nienacka znalazła się w Europie!


Mówię Wam, czad. Medytujcie!


Tylko szybko, bo po chwili na kuty balkoniczek wytruchtał najpierw tlusty, wyliniały, mały piesek ze świńskim ogonkiem, a za nim wyległ dostojnie pan w samych gaciach. Takich bieliźnianych. Też bez talii. Z koafiurą w nieładzie.
Stanął, chrząknął, splunął przez rokokową balustradkę i zajarał.


Alesz! Jedna jaskółka wiosny nie czyni, pomyślałam. Zapewne pozostali mieszkańcy kamienicy prezentują się zgoła inaczej wstępując na balkon wytworną konfekcją okryci, aby odświeżyć sobie Jejtsa w oryginale.


Na niewiele sie jednak zdały moje wewnętrzne perswazje, bowiem w tej samej chwili z bramy wyłoniła się para damsko-męska. Z wyglądu w konkubinacie.
Dama przyodziana była dość eklektycznie, acz obecna moda nie wyklucza łączenia deseni i faktur. Także perhydrolowy blond nie jest jakoś bardzo nie na czasie. Mamy postmodernizm, wszystkie chwyty stylistyczne są dozwolone. Nawet złote sandały na kwadratowym obcasie wdziane na skarpetki frotte wysunięte zawadiacko z przodu, nie czynią od razu z człowieka obywatela drugiej kategorii.
Tylko oko. Zalepione plastrem oko w zmęczonej twarzy pasowało znakomicie do pięści towarzyszącego jej labilnego dżentelmena…


Tak.


Myślę, że eurosceptycy póki co mogą spać spokojnie. Co prawda Europa nas zasysa, czai się ze swą wszystkożerną paszczą, aby nas pochłonąć, wyzuć z tożsamości, zunifikować, przeżuć na papkę i wypluć. Ale, ale!


Ha! Nie tak łatwo, gupia Unio!


My bowiem, sól tej ziemi czarnej, nie damy się tak łatwo przemalować na beżowo. Nie damy se w głowach tych bratków posadzić na gruzach swych myśli.


Jesteśmy bowiem w zachłannej europejskiej jamie gębowej niczym zepsuty ząb: ćmimy!
I ćmić będziemy, póki sił w płucach!
Na balkonach, ławkach i gazonach.


A nasze psy zasrają wasze skwery!


Tak nam dopomóż buk!




środa, 23 czerwca 2010

galaretka w prążki zarzewiem niejednej ciążki

Podobno ktoś tu widział ciążę. Skojarzono paski na galaretce z paskami na teście w cukrze.


Cóż, ciąża to z punktu widzenia pijaru to bardzo rozwojowy temat.
Zatem: nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam.


Na dowód list do H., ale czy bardzo aktualny…


Kochana H!


Bylam wczoraj u gina. Nie wiem dlaczego, ale zawsze po wizycie u niego czuje sie zdruzgotana, nawet w przypadku gdy, tak jak wczoraj, wcale nie kaze mi sciagac majtow. Moze to wynikac stad, ze nie czuje z nim wiezi psychicznej. Tak zreszta jak ze swoim dentysta, ale jemu przynajmniej ufam (choc K. twierdzi, ze on ma skleroze i dwukrotnie przeswietlil mu ten sam zab), a tego goscia traktuję podejrzliwie. Zwłaszcza odkąd widzialam go kiedys nad ranem pod akademikiem jak sie kiwal jak wanka-wstanka a jakies dziewczynki sie z niego smialy wolajac, cytuje: „F.! Ales sie najebal!”
Coz, powiedzmy, ze kamieniem w niego rzucac nie powinnam, niemniej jednak nie licuje mi to z powaga I dostojenstwem osoby, ktorej powierzam zdrowie I zycie swoje I swojego potomstwa.
Posiada on ponadto aparat usg pozwalajacy stwierdzic chyba jedynie, ze ciaza jest/ciazy nie ma. Jak mi wczoraj pokazal Waldusia (imie robocze) to go tam za bardzo nie widzialam, powiem szczerze. Ale I tak mnie ucieszyl jego mglisty widok. A I samo badanie USG jest w jego wydaniu takie bardziej pobiezne. Tak se jakos pokizia smig-smig I trzask prask I powiada, ze wszystko w porzadku. Gdyby nie pewne doswiadczenia w tym temacie pewnie dalabym sie nabrac, ale o ile pamietam badania takie trwaja dluzej, lekarz sie wpatruje jak sroka w gnat, cos tam mierzy, wazy, liczy I na koncu czlowiek dostaje do lapy wydruk z pamiatkowa fotografia opatrzoną wymiarami 90-60-90.
A tu nic, moze mu sie drukarka popsula?
W kazdym razie traktuje nie lubię skunksa. Ale nie mam specjalnego wyboru, bo jako jeden z nielicznych przyjmuje on w eleganckiej prywatnej przychodni w ramach umowy z kasa chorych (obecnie NFZ). Moglabym wprawdzie chodzic do gina do szpitala w ktorym zamierzam urodzic, ale juz tam kiedys bylam w przychodni I dziekuje: koziol pamietajacy czasy I wojny swiatowej, w poczekalni kolejka od metra (niby zapisuja na godziny, ale tak sie sklada, ze lekarz kawke saczyc woli na oddziale, wiec mu niespieszno do pacjentek, ktore sie klebia I zgrzytaja zebami).


Ale cóź. Znamy się z doktorem nie od dziś i nigdy nie udało mi się przyłapać go na niekompetencji. Całować się nie musimy. Pozostaje mi zatem miec wszysto w dupie I zalozyc, ze co ma byc to bedzie, I ze wszystko bedzie dobrze. Amen.
A, i on ma jeszcze takie poczucie humoru (niemieckie?) ktorego ja nie odwzajemniam bedac bez majtek. W majtkach chyba zreszta tez nie, ale wtedy jestem bardziej pewna siebie I moge wowczas sprobowac wykrzesac z siebie jakas riposte. I tak wczoraj paczy w monitor I pyta: „co pani ma w domu?” A ja na to resztka synaps: „Eee.. eee… w sensie plci?”. O on „Chi, chi, bo jak  zapytałem pacjentke czy dziecko duze to ona mi na to: duze, 20 lat, a ja pytałem czy dziecko duze bylo” Jaaasne.
Ale ja tez jestem enigmatyczna. On mi wczoraj na powitanie: „Co slychac?” A ja mu na to: „Nic, mam nadzieje…” I pauza. I tu go mam, bo zanim zaskoczył, ze tu ciąża, to sie zezloscil jakby lekko, ze po co w takim razie zdzira przylazi! Dupe pokazac?!
Nie wiem, nie kocham go, ale daleka jestem od wydawania kasy na jakiegoś prywatnego oszołoma, ktory sie eksta angazuje, kiwa głową za pieniądze, maca, wierci, swieci tym aparatem, skierowuje na wysokoplatne badania pod wzdłuż i wszerz (ten mi nie dal skierowania na obecnosc kretkow bladych, a co jesli mam?) a rezultat jest taki sam – co ma byc, to jest.
A ponadto majac w pamieci Twoje trudne doswiadczenia I wiedzac, ze ja bym oszalala, wole ufac, wiedziec mniej I cieszyc sie ze swojej ciazy, bo nawet gdyby mialo sie okazac, że cos jest nie halo, to nie potrafilabym Waldusia ukatrupic, zwlaszcza, ze mogloby sie okazac, ze calkiem niepotrzebnie. Tak, ze wlasciwie nie mam sie co czepiac tego goscia, ale wkurwia mnie po prostu.


W dodatku po wszystkim co napisze stawia kropki co wskazuje na jakas nerwice: Cisnienie. Kropka. Data. Kropka. Waga. Kropka.


A propos wagi to jest jeszcze nabzdyczona sekretarko-pielegniarka w tej przychodni. Wyznaje ona zasade, ze milczenie jest zlotem I nalezy wyrazac sie scisle. I nic ci nie powie! Nic! Tylko patrzy z nienawiscia. Moze jest zazdrosna o pana doktora? Zatem wczoraj postawila mnie na wadze I sobie poszla. Nie byl to pierwszy raz kiedy tak postapila, wiec nauczona doswiadczeniem, nie stalam tam jak kolek tylko zakonotowałam i zeszlam. Ona: ile? Ja: 60,2.
A potem pacze, a ta pizda mi 62 wpisala! Nosz! Dawno nikt mni tak nie zniewazyl!
Nie dosc, ze przekroczylam magiczny pulap 60 kilo, co oznacza, ze w ciagu miesiaca roztorbilo mnie o cale dwa kilo, to jeszcze taka podlosc mnie spotyka! I w dodatku mam brzuch, czego sie nie spodziewalam. To znaczy domyslalam sie, ze bedzie, ale liczylam, ze pozostanie w ukryciu jeszcze sprzez czas jakis. A tu jest.
I jeszcze mam meza na obczyźnie, ktory widzac mnie co 2 tygodnie sie mi dziwuje jak jakiejs osobliwosci przyrodniczej, czym mnie nie dowartosciowuje: czuje sie jak mastodont I pytam sama siebie: czy jesli teraz wygladam jak wieloryb majac w pasie 80 (obecnie pewnie z lekka gorka) a wazac przy tym ponad 60 kilosow, to jak bede wygladac w dziewiatym miesiacu? Jak Giewont?
Bardzo trudno jest byc w ciazy, bardzo trudno. Zwlaszcza jak nie jest sie esencja kobiecosci, dla której dzieci, ciaze, miesiaczki, migreny, laktacje, lozyska, pepowiny, rozstepy i inne kobiece przypadlosci sa zrodlem nieustajacej uciechy.


Tym gorzkim akcentem zakoncze dzisiejsze zwierzenia, bo nie moge dluzej na pytania wspolpracownikow „co robisz” odpowiadac „pisze list”, bo to ich w koncu moze zdenerwowac i mnie zadenuncjuja.
Twoja, zawsze oddana.


Żona


P.S. W ktoryms z rozowo-niebieskich poradnikow, stylistycznie osadzonych w estetyce swiadkow jehowy, przeczytalam ze rozstepy sa „medalem za macierzynstwo”. Chyba polece sie posmarowac. Nie chce, kurwa, zadnych medali ani innych odznaczen, np. wiszacych cyckow, nawet jesli mozna je smialo zrownac prawy z Virtuti Militari a lewy z Orderem Orla Bialego!




piątek, 18 czerwca 2010

podróże kulinarne

Zima będzie sroga i długa, bo żrę.


Żrę i przestać nie mogę.
Dziś zeżarłam co następuje:
Pieczywo baltonowskie typu baton z gomułą sera białego, śmietana 12%.
Dwa kawałki ciasta przed-weselnego z różową falbanką, gdyż koleżanka ze zakładu złośliwie wychodzi za mąż.
Ogórkową z ryżem…


etceteraetcetera


Obecnie żrę szynkę gotowaną z Lidla, nie patrzę na skład chemiczny, żrę.


Mruga do mnie z podłogi pasiasta galaretka w cukrze…



poniedziałek, 14 czerwca 2010

ta owłosiona małpa, z czarnym ryjem, to mam być ja?

Krecia spotkała na szkolnym festynie swoją dawną koleżankę, Aśkę Be.


Aśka Be. – Kobieta sukcesu finansowego, mąż rozwiedziony, jedno dziecko, powróciła po latach prosperity na łono rodziny. I choć życie prywatne posiada zwichnięte, to dzięki niejakim nakładom wygląda okazale: nienaganny włos, biały ząb, gładki botoks, sztuczne acz nienachalne paznokcie, stroje markowe, obuwie za dziewięćset, okulary dolczegabana, torba z jakiegoś bardzo młodego zwierzęcia.


Zatem Krecia do męża: I kiedy tak stałam obok tej wydżeksowanej Aśki Be., to czułam się przy niej jak ostatnie, zabiedzone czupiradło… I właśnie wtedy coś we mnie pękło. I postanowiłam sobie: Nigdy więcej!!!


Mąż: Nigdy więcej co?


Krecia: Nigdy więcej nie będę stała obok Aśki Be!!!



środa, 9 czerwca 2010

dzieje jednej nogi

Noga udała sie w dniu wczorajszym na komisję weryfikacyjną.


Została ona zawezwana celem oceny stanu nogi, gdyż właścicielka nogi stara się wyłudzić od ubezpieczyciela należne jej odszkodowanie za straty w nogach.
Zatem noga stawiła się w dniu, o godzinie, pod adresem.
Podjął nogę doktor, lecz się nie przedstawił. Doktor wiedział więc o właścicielce nogi wszystko, zaś właścicielka, a co za tym noga, nie wiedzą po dziś dzień nic o doktorze, poza tym że prawdopodobnie w poprzednim czy nawet obecnym życiu był on/jest zrzeszony w gestapo.
Wskazywały na to nienaganna postawa i zwięzła sylwetka doktora, nazwijmy go dla potrzeb narracji doktorem eM. Również nieznoszący sprzeciwu ton był tu niejaką wskazówką.
Doktor eM. rozkazał zatem włascicielce kończyny dolnej by wmaszerowała, zasalutowała, spoczęła i przedstawiła dokumenty upoważniające ją do posiadania nogi w stanie złym. Właścicielka naturalnie marzyła o tym, aby doktor eM uznał  stan nogi za opłakany, doktor eM z niejednego jednak pieca jadał, wiedział więc, że noga w satnie złym to jedynie całkowity brak nogi, zaś wszelkie przejawy jej występowania uznać należy za niepodważalny dobrostan.


Po zlustrowaniu szerokiej gamy fotografii nogi oraz jej historii doktor zarządził pozostanie w desusie przez podejrzaną, aby móc organoleptycznie ocenić nogę w całej krasie, a także jej siostrę-bliźniaczkę dla porównania. Stanąć przodem. Stanąć bokiem. Stanąć na palcach. Stanąć na piętach. Kucnąć – kucnąć raz jeszcze – aby stawy nie strzelały. (Tu wygłosił krótką pogadankę nt dobroczynnego wpływu ćwiczeń fizycznych na ograniczenie ilości emitowanych przez stawy dźwięków. Właścicielka nogi spłoniła się na to ze wstydu, gdyż doktor eM przejrzał nie tylko jej podłe zamiary, ale jej duszę ogólnie na wskroś i wyczytał z niej, że sportem się brzydzi, co nie tylko widać, ale także słychać).


Krótka musztra dała odpowiedzi na wszystkie pytania, których doktor eM był właściwie pewien, odkąd stwierdził, że noga jest.


Zatem była ona już właściwie na straconej pozycji, gdy wtem doktor eM wydawszy rozkaz padnij! wyjął z zanadrza niezbędne utensylia i jął nimi skrupulatnie mierzyć kończynę wzdłuż i wszerz.


I mars na jego czole jakby się zachwiał, zniepewniał, aby nie rzec: zgłupiał.


Otóż odkrył on pewną nieścisłość w symetrii obu badanych obiektów, pewien trop geometryczny, który zburzył jego dotychczasowy światopogląd, gdyż asymetria znalazła sie po nieprzewidzianej przez regulujące ją odnośne przepisy stronie.


Wlascicielkę wiadomość o swoistej niedoskonałości jej boskiego ciała również zbiła z pantałyku, gdyż co prawda wyznaje ona zasadę, że symetria jest estetyką głupców, ale niekoniecznie w odniesieniu do swoich kończyn dolnych.


I  tu morał: to jest kara. Kara za chciwość, za pożądanie żony oraz rzeczy, która PZU jest. Bylo siedzieć z nogą w domu i jej nie wychylać.


Od tamtej pory bowiem noga kuleje, jest podejrzana, a jej właścicielka (i nie ma w tym odrobiny zlośliwości) wszędzie, ale to wszędzie widzi kobiety z uschniętą nóżką.


Po wyjściu od doktora eM natychmiast spotkała na ulicy dwie.



czwartek, 3 czerwca 2010

król jest nagi!

Kto mi wytłumaczy, dlaczego we wczorajszym programie Jukendęs pani Rusin wystąpiła w przebraniu bułgarskiej gimnastyczki?


Ktoś wie?


Cały program czekałam z zapartym tchem nie tyle na wynik konkursu co na występ Kingi właśnie. Zastanawiałam się, wiercąc sie nerwowo w fotelu, czym to zaskoczy nas, widzów? Szalonym pląsem ze wstążką? Z hulahopem? Z tymi takimi kręglami, co to się nimi żongluje balansując w szpagacie na równoważni? A może połknie trochę ognia?


A tu nic.


Więc o co chodzi? Pokłóciły się z Joaśką? I Horodyńska zadała jej najpaskudniejszą kiecę świata, a do niej, niczym gwóźdź do trumny, naszyjnik z piór sępa?
Dobra, rozumiem dziewczyńskie draki, ale czy nie dało się zaprotestować? Wrzasnąć: Po moim trupie!
Widać nie ma śmiałości dziewczyna. Pewności siebie jej brak.
Proponuję zatem warsztaty z asertywności.


Cwiczenie pierwsze:


Wchodzi Horodyńska z trykotem w jednej dłoni, szyją sępa w drugiej, uśmiecha się wrednie.
Na to Kinga, taksując wzrokiem proponowaną krynolinę rzecze dobitnie:


- Joaśka! No chyba cię chuj boli!


I tak ćwiczymy. Można też do lustra. Pięć powtórzeń, trzy razy dziennie.
Koniecznie!!!



środa, 2 czerwca 2010

jak mnie kochasz, to mnie puść

Nie słuchają. Dziś bez zmian, mimo iż sądziłam, że będzie poprawa.


Zrewidowałam jednak pogląd i oto poznałam swoją prawdziwą intencję: po krótce nie chodzi mi o dobro ogółu, lecz zwyczajnie o ilość złamanych na fotelikach paznokci.

I o czas, a czas to pieniądz. 

I to przełożenie widać natychmiast, gdyż dzisiejsza mateczka, weźmy, przywiozła swą uroczą parkę kosztowną toyotą. Sama w dresie, czoło niskie, ale jasne, wypoczęta. W czasie zaoszczędzonym na zapasach z fotelikami w te i wewte, wykona manikjur zaoszczędzonych paznokci. I to ma sens.


A nie ciągła walka ze swoimi podczaszkowymi demonami-wiatrakami rodzącymi samospełniające sie przepowiednie.


Od dzisiaj zatem koniec lęków i depresji. Skupmy się na konkretach.

A wyglądają one tak:


Niebieski Silan z adnotacją nowość ma zapach taniej wody po goleniu wuja Bernholda. Nie polecam.

Jak samochód gwiżdże w prawo, trzeba jechać tylko w lewo.

Deszcz pada. Ciekawe co na to truskawki?

Pani B. szuka przepisu na babeczki odchudzajace. Będziem chude. Na dobry początek jednak nie popadajmy w histerię: kawa i drożdżówa z makiem.

Na zakłedzie trudno jest być szczupłym-wiotkim. (Chyba, że pan prezes). Co rusz jakiś terrorysta podkłada w kuchni bombę kaloryczną: a to serniczek, a to makowczyk, torcik, pączuś, kremóweczka.

A my, w ramach dywersji, podłożymy babeczki odchudzające! Będzie szok!


Oraz „wychowywać dzieci” znaczy „znajdywać je, kiedy sie pochowały. (Znajdować?, Znajdywać? Zjednywać? Nie wyspałam się).

Jest w tym głeboka filozofia, uważam.