piątek, 19 września 2014

koty i rowery

Czy wszyscy macie już koty i rowery?

Jeśli ktoś jeszcze nie ma roweru, to trudno, choć życie takiego człowieka jest puste i pozbawione rozmaitych podnietek. Takich jak ta na przykład, że jadąc przez park do zakładu spotykam co dzień grupki chłopaków rocznik 30. i wzbudzam ich niekłamany zachwyt, zgodnie z zasadą: tu biuścik, tam nóżka, nie ten wzrok. Nie wiem, skąd się te dość liczne grupki rekrutują, gdzie opodal znajduje się klub seniora, zrzeszenie kombatantów czy dom spokojnej starości, niemniej bardzo mnie ich obecność cieszy, bo zawsze to miło zostać boginią zaraz z rana. Robi mi to dzień, choć czasem coś go zburzy, gdyż już na przykład w oczach chłopaków rocznik 90. i więcej jestem najwyżej gadającym stojakiem na produkty impulsowe.

Serio.

Stałam kiedyś w kolejce do kasy w sklepie sieci odzieżowej. Kolejka typu jedna kolejka. I gdy nadeszła pora na mnie, stojąca za mną dwójka rocznik 90. i więcej bezpardonowo wbiła na kasę, na moje zaś głośne protesty, że teraz ja, jeden spojrzał na drugiego nic nierozumiejącym wzrokiem, w którym wyczytać można było bezmiar zdumienia faktem, że głos słychać, a nikogo nie widać.

Nie jest to bardzo przykre, choć symptomatyczne.

I tu się przydaje kot, do ćwiczeń. Można przetrenować bycie lekceważoną(nym), zanim pierwszy raz ktoś młody i bezkompromisowy wejdzie po naszych plecach do tramwaju, korzystając z faktu, że potknęliśmy się i upadliśmy na tory.

Kot bowiem olewa, i to jest jego wielką zaletą, choć niektórzy twierdzą, że wadą. Niektórzy się nie znają. A potem płacz, bo wszyscy mają mnie w dupie. A tak, to by była sucha zaprawa, trening na fantomie i człowiek wiedziałby jak się zachować.

Wracając zatem do pytania głównego: czy wszyscy macie już koty i rowery?
A jeśli nie macie jeszcze kota, to na co czekacie, hę?

środa, 17 września 2014

szare, białe, kolorowe

Wygląda na to, że tu będzie teraz księga skarg i wniosków, a ja zostanę małostkową piczą i czepialską, ale niech będzie, co ma być.

Bo wyruchali mnie na poczcie - mają oto teraz jakieś nowe metody na paczki i wtulają je bez dania racji zdezorientowanej w taryfach ludzkości, a tymczasem stara, dobra paczka pocztowa nadal istnieje i jest tańsza.

3,50 mi ukradli! GEWAŁT! Pani pocztowa, na moją prośbę o druczek na paczkę, podała mi jakiś afisz, płen kruczków, krzaczków i okienek, a następnie gnąc się w lansadach zaproponowała mi esemesik potwierdzający doręczenie (jak się później okazało - 0,50, również niedrogo, a jakże przyjemnie).

Wyszłam z urzędu na takich dziwnych nogach - takich nieśpiesznych, się zastanawiających. Myślałam, że całe to nieporozumienie i nadpłata skutkiem tego, iż buciory, które słałam okazały się cięższe, niż je na oko wyceniłam ręcznie.
Tymczasem wróciwszy do domu, powodowana niepokojem o stan swojej cnoty zerknęłam złym oczkiem do taryf i wszystko stało się jasne: trepki zważyłam bezbłędnie, cenę przesyłki ustaliłam bez pudła, po prostu pani pocztowa, na moją prośbę o druczek, miast cichaczem wrzepić mi druk opiewający na nową usługę, powinna była, być może, chociaż ja się nie znam, ale tak sobie myślę, zapewne nie mam racji, że zamiast mnie omotać tym papierzyskiem, a oczy jej w lewo uciekały, winna była napomknąć o nowej usłudze, że jest i czy mam na nią ochotę.

Nie mam, proszę panią!

Poczuwszy dław dysonansu znalazłam naprędkie wytłumaczenie zaistniałej sytuacji - ja walnęłam  w rogi ludność na allegro posługując się podstawionym licytanatem (licytatorem?), by nieco podgrzać atmosferkę na aukcji, bo czeguś szła niemrawo, a zaraz potem mnie dmuchnęły listonosze.
Natura nie znosi próżni :) Proste!

To tyle co się tyczy mnie osobiście, ale.

ALE jeśli w ten sam sposób udało się dzisiaj Poczcie Polskiej przelecieć 10000 osób (a udało się na pewno, bo przede mną też babę stuknęli tą samą metodą), to już są 35000 do przodu, a jeśli 100000
to tera ludzie zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie.

Nowym lambo.