piątek, 29 maja 2009

no i jak tu nie jechac?

Tak sie zresetowałam przeprzyjemnie, że teraz ręką nogą ruszyć nie umiem, piórem, myszką ni klawiszkiem. Niczym.


Co by tu?


Podróże kształcą.


Zatem udałam się w podróż, celem dokształcania, ponieważ jestem kompletną kretynką nieposiadającą gruntownej wiedzy w żadnym z kierunków.
Nie wiem, na przykład, nic o muzyce, o kluczach wiolinowych nic nie wiem, o pięcioliniach nic, poza tym, że jest ich pięć. Jak cięć.


Absolutną jestem muzyczną ignorantką.


Raz, przed laty, przez trzy dni usiłowałam uczyć się kilku chwytów gitarowych, ale rozbolały mnie paluszki i oddałam instrument narzeczonemu, gdyż wówczas chłopak z gitarą byłby dla mnie parą.


Całe szczęście nią nie został, bo teraz musiałabym się z nim rozwieść, jak moja przyjaciółka, która koniec konców została jego żoną.


Ergo: gitara to nie wszystko.


Takoż pieniądze, z tą różnicą, że jestem otwarta na pieniądze a na gitarę zamknięta.


W przeciwieństwie jednak do pieniędzy, posiadam gitarę, w sypialni, za drzwiami. Jest to była gitara mojego męża. Czyli jednak chłopak z gitarą byłby dla mnie parą, ale ani chłopak się nie zgadza ani gitara nie ta sama.


Co nie znaczy, że nie będzie rozwodu.


Czyli wszystko wraca i się zatacza, zapętla. Życie jest jednym wielkim loopem.
Fala jest morzem.
A ja kompletną kretynką. Ignorantką.
Nie wiem, na przykład, nic o muzyce…



środa, 20 maja 2009

saturday night fever

Oho!
Zaledwie zdążyłam rozplotkować całemu światu, że oto zrywam się z łańcucha i jest:
GORĄCZKA.


Dziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż?
Udaję zaskoczoną.


Może to od spacerowania w strugach deszczu?
Może to od chodzenia boso po mokrym piachu?
Może to od spania nocą przy otwartym oknie?


Może to być także efekt Dnia Ślimaka.


(MUSIELIŚMY ochrzcić i sfotografować WSZYSTKIE napotkane ślimaki, a to wykańcza)


Ponadto mereżka na dupie moich ulubionych dżinsów dopełniła się dzisiaj na placu zabaw. To stamtąd się wzięła: galoty przetarły mi się wskutek wysiadywania na krawędziach piaskownic.
A dziś poczułam nagle przeszywający chłód zjeżdżalni.
I to było TO.


Węszę tu jakiś spisek.



wtorek, 19 maja 2009

sanus per lux

Rozsądnie dozowane cierpienie wysmukla i uszlachetnia.


Skąd mi to przyszło do główki?


Otóż, uderzyło mnie, że małżonek Edyty Górniak, odkąd go żona postanowiła walnąć w rogi, jakoś lepiej wychodzi na zdjęciach.
Jakiś taki jest szczuplejszy, wyższy, mniej łysy a bardziej opalony.
A może to tabloidy, jako że teraz grają z nim w jednej drużynie, wybierają lepsze fotki?
A może to dlatego, że nie ma przy nim jego połowicy, więc nie jest, że się tak wyrażę, ujemnie skontrastowany?
W każdym razie na oko lekko mu się polepszyło.


A mnie się nie polepsza.


Od dwóch tygodni spaceruję z zapchanym alienami nosem i poddaję się światłoterapii.
Do niedawna z pomocą urządzenia firmy zepter, ale obecnie cisłam je w kąt i w weekend udaję się do Warszawy, do przyjaciółki swej od serca, aby tam poddawać się terapii światłem z lodówki.


Kupimy wino i się zobaczy.


Omówimy swoje depresje.
Facetów-chujów.
Będzie wesoło.


Cha-cha!



Nikt tak pięknie nie potrafi zatruć życia jak rodzone dzieciątka.


Moje dzieciątko ryczy tubalnie od rana i nic mu nie pasi.
Już nawet spędziłam godzinę w strugach deszczu aby nie zwariować.
Ale nie pomogło.
W sensie, na zwariowanie. Bo na wycie jak najbardziej.


Nic nie je i wyje.
Wyje i nic nie je.
Taki typ.


Z tym niejedzeniem to nic nowego.
Lodówkę mam wypchaną niezjedzonymi wiktuałami.
Wycie natomiast nasila się wprost proporcjonalnie do niemożności wypuszczenia na wybieg.


Potrzebuję zemsty. Rewanżu. Zadośćuczynienia. Ale jak tu się mścić na metrowym człowieku?


Raczej sobie palnę w łeb.
Raczej sie pogryzę po rękach.
Raczej wyjdę z domu i dotychczas nie powrócę.


Schowam się do tapczanu.
Nie wyjdę.
Niech mnie szukają.



sobota, 16 maja 2009

zielono mi jak w niedzielę

O, jak ja lubię.
Lubię czochrać się w rosochatej, cierpkiej zieleni dojrzałej wiosny.
I najlepiej, jeśli padało i ślimak ślimak pokaż rogi.


A jeszcze lepiej jeśli mam lekkiego kaca.
Lekki kac powoduje u mnie stupor kontemplacyjny. Chwilowe zamarcie pióra w dupie i ogólną niemożność.
Niemożność występująca w tandemie z piórem w dupie to mieszanka nieprzyjemna.
A niemoc z niemożnością to koktajl uspokajający, powodujący pełne rezygnacji wyciszenie.


I tak, na przykład dzisiaj, godzinę siedziałam z Buniem na schodach i jedliśmy żelki.
(Cekamy na tate!)


A potem spadł deszcz i ogumieni od stóp do głów poszliśmy buszować w bujnym listowiu.
I były kałuże, i żaby, ślimaki i lody, i gumisie i czipsy o smaku beczki soli.
Jedynym zgrzytem na zielonej tafli naszego spaceru była próba ogumienia Aramaja, który dygocząc wykłócał się, że nie założy kurtki, bo jest mu ciepło i w ogóle gorąco.


Obecnie zaczyna się jazda pt. wyglądam w tym idiotycznie.
Najidiotyczniej w sandałach.


Facet w sandałach…
Coś jest na rzeczy.



piątek, 15 maja 2009

in ron carta blanca veritas

W moim telefonie nie ma słowa „dupczom”.
Jak to się stało?


Walnąwszy dwa driny o smaku bacardi zapragnęłam podzielić się ze swiatem listą swoich rozczarowań.
Od czego by tu zacząć?
Nie wiem. Chyba lepiej nie zaczynać, gdyż mi się pamięć w komputerze skończy, a mam jej ogrom, nie pamiętam ile gigabajtów, około miliarda.


Nota bene mąż mi kupił.


(A znacie to, jak kolegę G. zakluczyli w izbie wytrzeźwień za kradzieź cytryn pod wpływem impulsu, jakim była impreza urodzinowa Szafranowej?
No więc go przyskrzynili, i rano jeden ze współosadzonych przypomniał sobie co zaszło w jego życiu i jął utyskiwać na żonę:

Co za kurwa, no co za kurwa! To ja jej  telefon kupiłem a ona na policję zadzwoniła!)


Myślę, że gdyby jeszcze dwa drinki to bym się wywnętrzyła, lecz tak się składa, że:


a) muszę wstać bladym świtem nawoływana przez cienkie głosiki
b) skończył mi się rum


To dobranoc.



równo trzy tysiące groszy

Dzwoni jakiś palant z banku i nawija od godziny.
Dlaczego nie umiem mu powiedzieć, iżby spadał?


Umiem, umiem.
Już.
Ale długo się bronił.


Swoją drogą, jak to możliwe, żeby jako naganiacz telefoniczny bankowy urzędował ktoś, kto mówi: piniondze?


Miałam mu to unaocznić, ale zapomniałam.
Chyba do niego zadzwonię.



czwartek, 14 maja 2009

życzeń i pragnień jak w kolędzie

Czy ktoś widział moje autko?


Wymagania mam niewielkie:


Toyota Yaris II.
Rocznik 2006 lub młodsza.
Bezwypadkowa.
Nieuszkodzona.
Wychuchana.
Wygarażowana.


Pierwszy właściciel.
Niepalący.
Bezdzietny.
Za to z flanelową ściereczką.


Serwisowana w ASO.
Myta bezdotykowo.
Odkurzana bezworkowo.
Nieduży przebieg.
Pięcioro drzwi.


I nie może być biała.
Ani czerwona.



Tyle.



środa, 13 maja 2009

nie zabieraj kołdry bo będę niedobry

Nienawidzę mieć burdlu w klamerkach.


Spinacze do bielizny powinny wisieć (wisieć, nie sterczeć!) w podobnej liczbie po prawej i lewej stronie suszarki, na pierwszym poprzecznym drucie, tak, aby nie trzeba było się za nimi rozglądać wśród gąszczu porozwieszanych części garderoby.


Ament.


Jeszcze raz mi ktoś zdejmie gacie, właściwie wyszarpie, bo trudno jest zdjąć majty nie zdejmując przy tym klamerki, i nie odwiesi jej potem na miejsce – zatłukę.


I mi prasuje.
(To znaczy, nie mi, gdzież by znowu, im.)
Jak im wyprasuje, to jakby mówiła:
O, PROSZĘ JAKIE NIEWYPRASOWANE BYŁO!


Za grosz wdzięczności.



jurysta per rectum

Jakaś taka spostponowana jestem.


Byłam dziś o bladym świcie w kancelarii notarialnej.
Hm.
Znajdowała się ona w secesyjnej, ultraluksusowej (oczywiście przed wojną, nie czarujmy się) kamienicy: wyszukane odrzwia, rozliczne płaskorzeźby na elewacji, marmurowa lamperia, granitowe schody, kute-gięte balustrady, szczerbate witraże i, o dziwo, nie wymienione (jeszcze) na blokowe osiemdziesiątki wieloskrzydłowe drzwi do mieszkań wysokie na 5 m.


We wnętrzu jednak nieco pobladłam.


Cała frymuśna stolarka pociągnięta na kancelaryjną zieleń (mat), w miejsce dębowych boazerii wstawiona szara wykładzina dywanowa, na podłogach zaś, ongi zapewne również urodziwych, niewybredne linoleumy imitujące pokracznie marmur Verde Guatemala.


W dawnej łazience siedziala za szybką pani sekretareczka i coś tam dziubała dwoma palcy na komputerku.


Psia mać.


Za takie coś powinno się wieszać za jaja, ale, ostatecznie, rozumiem, że nie można ludziom urządzać na chatach muzeów.
Ale żeby zielony mat! I szara wykładzina podłogowa!
Ratunku.


Potem się okazało, że mnie nie ma na liście petentów.
Acha.
Oraz że nie ma pana rejenta.
Acha.


Zadwoniłam do męża, aby mu się zwierzyć z sytuacji i niecnie wykorzystał to pewien gołowąs, co to się przysiadł z teczką i w garniturku komunijnym i, gdy tylko się pan rejent był pojawił z połów szelestem, wbił sie bez ceregieli do jego gabinetu i tkwił tam długie pół godziny.


W odwecie wyobrażałam sobie z lubością, jak to pan rejent posuwa aplikanta na dębowym biurku (zielony mat) trącając jego główką złote watermany i marmurowe przyciski i gdy aplikant wyszedł, obdarzyłam go, miast nienawistnym spojrzeniem, rozbawionym zezikiem, który sugerował, że wiem o wszystkim, co się tam działo.


Następnie wtarabaniłam sie panu rejentowi (na biurko) do gabinetu i zarządałam usług notarialnych.


W ten oto prosty sposób pan rejent zarobił w pół minuty 25 złotych.
A to jest nic, gyż przyszłam z duperelą.


Jeśli pomnożymy zatem tę przykładową kwotę razy dwukrotną ilość minut w godzinie a następnie razy liczbę godzin na dobę razy ilość dób w miesiącu, to w osiągniemy imponującą kwotę przychodów pana rejenta i zaraz wszyscy pobiegniemy zdawać egzaminy wstępne na zaoczne studia magisterskie na kierunku prawo i administracja.


Mimo, iż środowisko jest hermetyczne.


Czego i Państwu życzę.



wtorek, 12 maja 2009

i łzy dziewczyny i wielkie łzy

Nosz fak!


Muszę zalepić, o ile nie wyrwać, okładkę czasopisma Zwierciadło, gdyż w bieżącym numerze figuruje nań Halina Mlynkowa nie mylić z Halinką Mlynkową.
I, o ile osobiście nic nie mam do tej kobiety, o tyle widok jej fizjonomii otwiera w mojej glowie niebezpieczne spusty i zaraz się wylewają znienawidzone dźwięki czerwonych korali lub, co jeszcze straszniejsze, w kinie w lublinie kochaj mnie i grają mi pod czaszką całodobowo w formie nerwicy natręctw.


A ja przecież wolę tembr głosu Elli Fitzgerald.


Droga Redakcjo!



silver screen

Oskulati nie uiścił i net zamknęli.


Nic nie wskazuje, że odemkną kiedykolwiek, więc się dopchałam do telewizora.
Dżetiksy wek. Bachory won. Matka teraz paczom.


A tam! Skarby świata całego!


Takie ogólne wrażenie mnie opadło. Tyle pamiętam, bo zapomniałam. Poza tym, ileż dóbr wizualnych można przyswoić w pół godziny?
Ubolewam, iż niewiele, ale i tak wystarczy.


Zatem, dawali tok szoł amerykański, gdzie Jedna Pani usiłowała Jednemu Panu wydrapać oczy, a służby ochronne dzielnie walczyły, żeby nie.
Ten Jeden Pan, spowity w strzępki koszuli flanelowej, bohatersko wykrzykiwał zza pleców ochroniarzy pod adresem Jednej Pani, że jest ona gruba i obrzydliwa.
W odpowiedzi na takie dictum pani usiłowała rozbić związek tego pana z Inną Kobietą obecną na sali, wrzeszcząc, że nie dalej jak wczoraj odbyła z Jednym Panem stosunek płciowy, czym nieco zmąciła tryumfalny wyraz twarzy Innej Kobiety.
Ale zaraz gloryja zabłysła na powrót na jej obliczu, kiedy Jeden Pan oświadczył, że to są pomówienia i wiedziony przez kordon bodyguardów rzucił się do francuskiego pocałunku, którym w dowód miłości spenetrował przełyk Innej Kobiety.


Jedna Pani jednak nie dawała za wygraną i oświadczyła, że jak to, że przecież po odbytym zbliżeniu seksualnym zadzwonił on do Innej Kobiety, i powiedział jej, że oto właśnie skończyli się kochać…


Potem, inna pani, na innym kanale, wysiedlona z okolic Bełzu w inne okolice, kupiła działkę z cerkwią.
I radzili jej, powiada, się nie przyznawać.
Nie, no, jasne, mogła cerkiew nakryć chusteczką do nosa i zataić stan posiadania.
Ale pękła i się wydało.


Oraz jeszcze widziałam (orła) cień cienia cienia obwodu dupy węża, czyli Szymon Majewski Show z Dodą po raz trzeci i Kupichą.


Czułam się okropnie zażenowana i bardzo chciało mi sie płakać:
nad Szymonem,
nad Dodom,
nad Kupichom, a
nad sobą
nad e wszystko.


I takie tam, pracować muszę.




piątek, 8 maja 2009

nie ma netu nie ma net!

Oto szósty krąg piekieł: nadaję z komórki. Nie wiem gdzie tu jest enter i nie wiem, czy wspominałam, ze faceci są zakałą ludzkości. Oraz wiem, kto jeszcze we wszystkim wyglada jak Hajdi: Kinga Rusin.



poniedziałek, 4 maja 2009

całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę

Nie tęsknię do żadnego z tamtych żyć.


Trochę, czasami, do okna na Mariackiej,
do pelargonii i chłodu mieszkania.
Do tamtej lampy nad stołem i kościstego psa.


Ale nie dzisiaj.


Dawniej się bałam, że te światy, bieżące,
kiedyś się skończą
i tego, co będzie potem.


Teraz jest potem.


Teraz, kiedy mam za sobą kilka końców świata, nie tęsknię.


Szkoda mi tylko tej jednej fotografii. To wszystko.



nienasycenie

Sobotnie popołudnie. K u m u l a c j a. Wyprawa po złote runo.


Mąż: Wszyscy gotowi? No, to ruszamy po dwadzieścia jeden milionow!
Buniozyl: I bume!


(buma – guma do żucia. przyp.tł)