czwartek, 5 czerwca 2014

rosemary's nephew

Mój maleńki siostrzeńczyk w fazie pingwina serdecznie mnie nienawidzi.

Czym mu się naraziłam? Nie bardzo wiadomo. Może tym, że się pojawiłam, na co on zacisnął mocno powieki, a gdy otworzył po chwili oczy - nadal byłam.

Błąd.

Odtąd krzywi się z niesmakiem, patrzy bykiem oraz rzęzi growlem gdy mnie widzi. A najgorzej kiedy ja go widzę - nie wolno mi patrzeć. Jest zakaz. Zabronione. Mam bana na spojrzenia. Looking prohibited - ma wypisane na twarzy. Sroży brwi, odwraca głowę i zaciekle prasuje autkami, gdy tylko okazuje się, że złamałam jedenaste przykazanie, które mówi, że nie będę się przyglądać jemu, ani żadnej rzeczy, która jego jest.

Wobec tego nie patrzę, strzepuję z twarzy piach, którym zostałam obsypana na znak dezaprobaty i nie chowam urazy - ja byłam taka sama.

Również byłam trudnym dzieckiem, które szczerze nienawidziło cióć. W zasadzie nienawidziło wszystkich, poza własnymi rodzicami. A były takie ciócie, które będąc nienawidzonymi pragnęły za wszelką cenę brzydkie to uczucie siłą wyplenić, złamać opór i oblać me czarne od nienawiści serduszko różowym lukrem miłości do cioci. Potrafiła taka ciocia gnieść, miesić, całować i łaskotać na śmierć. Do utraty tchu, do bólu trzewi, do granicy mózgowego porażenia dziecięcego. 

Będziesz mnie tu lubić, gówniaro uprzykrzona, nawet gdybym miała cię udusić gołymi rękami!

Nie ze mną te numery,  c i o c i u.

Pewnego razu, gdy byłam gwałcona przez ciocię, której ambicją było wycisnąć ze mnie uczucia wyższe metodą wyżymania, zaczęłam wyć i wyłam póty, póki RTG ręki nie wykazało, że nic mi nie jest, na co spocona ciocia sobie poszła.

I do dziś gdy czasem ją spotykam mam wrażenie, że ciągle ją dziwi, iż mówię ludzkim głosem, choć minęło już pół wieku od tamtych wydarzeń.