wtorek, 25 sierpnia 2009

bo we mnie jest seks

Będąc nienajmłodszą już kobietą, jak co dzień obudziły mję ze snu o Tobie promienie słońca muskające me rozłożyste biodro przyobleczone w czarny, koronkowy peniuar. Przeciągnęłam zmysłowo między udami boem ze strusich piór i zważyłam w dłoniach bliźniacze wgórza swych postlaktacyjnych piersi. Następnie wsunęłam wypielęgnowane pumeksem, stopy w zdobne laczki i lekkim krokiem udałam się pod prysznic. Namydlałam powoli wszystkie miejsca intymne, myślami będąc przy Tobie. Wytarłszy swe ciało ręcznikiem z miękkiej bawełny frotte, jęłam je nacierać specjalnie dla Ciebie wonnymi balsamami do cery dojrzałej. Jak co wtorek włożyłam do pracy swoją najseksowniejszą sukienkę z głębokim dekoltem i kryształkami svarowskiego w miejscu sutków, w nadziei, że spotkam Ciebie. Naciągając kocim ruchem jedwabne pończoszki, pomyślałam o Tobie, piękny nieznajomy, który czytasz z wypiekami na twarzy moje codzienne zwierzenia, gdyż…

Byliśmy z Mężem u teścia i jego małżonki. Od słowa do słowa Mąż nagle wyzdradził, że jego żona prowadzi bloga. I że go czytają.


Niedowierzanie. Konsternacja.


- Taaak? A o czym tam piszesz?
- Takie tam. O niczym…


Słysząc o podobnych rzeczach, teść popadł w stupor i trwał w nim dłuższą chwilę, z miną obrazującą usilną próbę rozwikłania zadanego kuriozum. Gdy tylko udało mu się własnymi siłami poukładać to sobie w głowie, rozchmurzył się ślicznie i zaraz nam wyjaśnił:


- Nie, no, bo są  t a c y, których interesują takie… panie z dwójką dzieci.


Zboczeńców nie brakuje. Wiadomo.



poniedziałek, 24 sierpnia 2009

aaareklamę przyjmę

To co ukazało się Państwa oczom powyżej, to prawdziwe oblicze Kocicy: chciwe, straszliwe świńskie ryło ze złotymi dolarówkami w miejsce oczu, zaklęte pod postacią gustownej rameczki na reklamę. Sama ukułam chwytliwe hasło. Lep na reklamodawców. Proszę docenić kunszt copywritera.


Jeśli także czujecie zew, zapraszam do zamieszczania zwięzłych dwuwierszy w komentarzach. Obiecuję opublikować je w rameczce. Podpisane.


Przejdźmy jednak do spraw bieżących.


Boli mnie głowa.
Z powodu rumu, a rum z powodu sąsiadki, a sąsiadka z powodu wakacji.
Miałyśmy jechać razem, lecz sąsiadka preferuje wersję lux z klozetem w złotogłowiu, a ja programowo mam w dupie tego typu frykasy.
(Matko, raz byłam na wakacjach w pensjonacie ze wspólnym kibelkiem, a na sedesie różowe futro na mocz i u stóp. DO DZISIAJ ŚNI MI SIĘ TO FUTRO PO NOCACH!)


I nie możemy się porozumieć.


Jej się marzy takie coś. Ja jednak wolałabym nic nie musieć.
Nie imponują mi wykłady z zakresu pielęgnacji cery na lewym pośladku kosmetykami rozświetlającymi .
Ani to, że w czasie kiedy ja będę odbywała wizytę w SPA, pani przedszkolanka będzie woziła moje dziecko na trójkołowym rowerku po korcie ceglastym.


SPA – jak najbardziej, ale nie wiem czy koniecznie w trakcie urlopu Z DZIECKIEM. Myślę raczej o wizycie w fokarium.


Ja lubię spokój – ona ruch.
Ja lubię uczucie taniości w pensjonacie, w którym, z racji posiadania małoletniego dziecka z chowu wolnowybiegowego i tak nie zabawię ani minuty – ona lubi wysokie standardy, marmury i baseny.
Ale jak ma sobie kupić korale za 12 na wyprzedaży, to jej za drogo.
Wiem, jestem  j e s z c z e  b a r d z i e j  popierdolona niż ty – mówi otwarcie o sobie. Cóż, każdy ma swoje meandry. Należy to uszanować.


Miałyśmy zatem spotkanie na rondzie kompromisu z towarzyszeniem bacardi i nieszczęście gotowe.


Jakby tego było mało, zepsuła mi sie lodówka i mantruje godzinami. Rzężąc bez wytchnienia wpada w ultradźwięki i doprowadza mnie do niejakiego szału. Wczorajszej nocy już-już miałam ją wy… ekspediować za okno, ale resztką sił powstrzymałam instynkt.


Taka młoda, pomyślałam, taka młoda, raptem sześć wiosen a już niedomaga.


Czy w dzisiejszych, nowych czasach w ogóle się naprawia sprzęt AGD, czy nabywa się konecznie nowy, generując elektrośmieci?
Zważywszy na fakt, iż ostatnio pożegnaliśmy telewizor, chmurzy mi sie od tego czółko.


Zatem, sami Państwo widzicie, są uzasadnione potrzeby.


Dysponuję jeszcze wolną powierzchnią reklamową na lewym obcasie, zero pięćset dziewięć…



czwartek, 20 sierpnia 2009

bez tytułu

Dzisiejszą notkę-burleskę zatytułowaną:”Bo we mnie jest seks” miały sponsorować literki K i L, ale notka nie powstanie, ponieważ autor/ka natknął/ęła się na parkingu na samochód swojego ojca, co lekko go/ją rozpierdoliło i rozmyśla obecnie nad frazą: Jesteśmy tylko krótkim epizodem w życiu naszych mebli.



poniedziałek, 17 sierpnia 2009

szarpię życie

Czasami bywam bardzo nie-zen.


W zasadzie, z małymi wyjątkami, ulotnymi zachwytami, bez przerwy jestem nie-zen, ale walczę.
Biję się po pysku i syczę: zobacz  m o t y l e k, ty głupia krowo, patrz i ucz się, ty sfrustrowana klępo, popatrz, kropla rosy, żdźbło trawy, spójrz jaki polny jest ten konik, przestań stękać MASZ WSZYSTKO.


I zwykle ten pruski dryl odnosi jako taki skutek. Zamykam oko i wytężam czucie. Dopuszczam do siebie fale radości, otwieram tamy z ale, ale, ale.


Ciężka to praca.


Tamy wciąż rosną, fale umykają, pocę się, wiję, lecz nie przestaję. Napinam percepcję, łowię to piórko na dłoni. Nie daję się. Walczę. Czasem udaje mi sie wygrać.


Ale bywa taki dzień, gdy nagle staję w krzyżowym ogniu, kiedy raptownie zderzają się we mnie czołowo fatalny nastrój, PMS, menopauza, cellulit, kryzys wieku średniego oraz fakt, że nie mam co na siebie włożyć.
Skutkiem tego karambolu doznaję ataku paniki, że oto życie mija a ja w czarnej dupie.


Bezzwłocznie wszczynam śledztwo w sprawie bezpowrotnie zmarnowanego życia i po byskawicznym dochodzeniu ustalam winnego: małżonka.


Skoro tylko udaje mi się bezbłędnie zlokalizować winowajcę, rozpoczynam proces w sprawie. Wywlekam na wokandę okoliczności obciążające, dowody rzeczowe, odciski palców, zeznania naocznych świadków i krwią naznaczone narzędzia zbrodni.
W mowie oskarżycielskiej punktuję wszelke zaniedbania, zaniechania, grzechy i afronty, jakich oskarżony dopuścił się pod adresem ofiary w przeciągu.


W efekcie zapada wyrok: zazwyczaj skazuję go na śmierć.


W ostatnim słowie skazany zwraca się do Wysokiego Sądu:


SKOŃCZ PIERDOLIĆ!!!


I znowu jest prawie-zen.




piątek, 14 sierpnia 2009

z psem

Buniozyl chodzi i snuje opowieści.
Teraz dopiero naprawdę fajnie mieć Buniozyla, gdyż można poznać jego myśli, intencje i zamiary.


Sytuacja.


Buniozyl rysuje.
Matka cała w pląsach: - Ach, och, jak ty pięknie rysujesz! Co narysowałeś?
Buniozyl, lekko skonfundowany, patrzy to na kartkę to na matkę i rzecze: – Nie wiem.



Cięcie!
Brlllblblbllllble.
Cofamy taśmę.


Po całym dniu bycia matką idealną, matką wspierającą w rozwoju, matką czułą i wyrozumiałą, odporną na roszczeniowe wycie Matką Teresą z Kalkuty, nachodzi mnie nagły hals i wygląda mi jak dupa z pokrzywy pysk zły i obrzydliwy.


Dzieje sie to najczęściej w trakcie powrotu z rajdu po piaskownicach, gdzie nie ma bachorów.
Właśnie, nie ma bachorów. Nie wiadomo gdzie są. Czy są na wsiach spokojnych, asystując w żniwach podkładają koniczyny pod snopowiązałki?
Tu ich w każdym razie nie ma i asystentem zabaw w piasku muszę być JA.
Z początku nawet mnie to trochę bawi, lecz po całej dniówce egoistyczna, większa połowa mojego „ja” mówi niespodziewanie dość i wszyscy won. Teraz „ja”.


I nagle przypomiam sobie, że jestem zziębnięta do kości, głodna i znurzona jak po wielogodzinnej akademii na cześć.
Że od dwustu lat nie rozmawiałam z nikim, kto by mówił ludzkim głosem.
Że quasiprzeintelektualizowane czasopismo piaskownicowe mam otwarte od czterech dni na tej samej stronie.
Że gdybym tyle razy powtórzyła „chodź, proszę” do gór niewzruszonych, to by mi tu Kordyliery przyszły dawno w komplecie. Lub Czomolungma przybiegła.


Nagle mam ochotę odgryźć komuś głowę. Komuś małemu i niepoczytalnemu, kto wrzeszczy wniebogłosy i wypuszcza kisiel z nozdrzy. Kto mknąc na hulajndze z uporem maniaka zakłada sobie czapkę na twarz ryzykując zdrowiem i urodą. Kogo ściąga z trasy kotek, piesek, liść, dmuchawiec, kupa, ślimak. Kto przy całym swym uroku, wdzięku, bezbronności, naiwności i miłym zapachu jest bezwzględną maszyną do egzekwowania praw natury. Potworem przyobleczonym w białe pukle baranka. Krwawą pijawką, która wysysa pod płaszczykiem. Wampirem, nietoperzem, gackiem, plackiem i pankrackiem.


Wtedy się mszczę. Mówię dziko: Nie wezmę cię na rączki, buhahahaha! Nic mnie nie obchodzi, że jesteś zmęczony. JA jestem zmęczoniejsza!
Zrzędzę: mnie też bolą nogi od chodzenia, ręce od noszenia, gardło od mówienia, dupa od siedzenia a nade wszystko włosy od stawania.
Ja też chcę na rączki, chcę na rąąączkiii, weź mnie na rąąąączkiii!!!


Wyjemy natenczas kto kogo.


Brlllblblllblllble.



Plac zabaw. Dziewczynka do dziewczynki, dobitnie:


- Ja muszę iść do piaskownicy, bo mam tam umówienie się. Z psem.



wtorek, 11 sierpnia 2009

sunshine reggae

Nie wiem jak Wy, ale ja to bym ze sobą na wakacje nie jechała.


Nie żebym mówiła co krok: co za koszmar i chciała do domu.
Wręcz przeciwnie. Chodzę i się napawam. Napawam się upałem, gdzy inni rzężą, że gorąco. Tarzam się w piachu gdy marudzą, że brudzi. Pluskam się w morzu gdy oponują, że za słone.


Mam natomiast inne wady: nie toleruję, jak ktoś stęka. Nie mam wyrozumiałości dla księżniczek na ziarnku grochu i rycerzy w bakaliach chowanych.
Mam ochotę zabić, kiedy odliczają dni do powrotu, kiedy tęsknią za domem skradam się ze struną od fortepianu, gdy nie smakuje im wikt mam ochotę zatrutą gdzieś wpuścić im myszkę, a kiedy hotelik ma za mało gwiazdek to już w ogóle wychodzę i nigdy nie wracam.


Nie rozumiem rozterek, nie pojmuję niepokojów, nie przyjmuję do wiadomości zażaleń, reklamacji nie uwzględniam.
Nie ma we mnie empatii względem niestrawności, ukąszeń, pokrzywek słonecznych i otarć naskórka.


Tylko alergia oczna mnie wzrusza, bo mam.


Wypowiadam sie nonszalancko na temat autorytetów.
O mężczyznach powiadam, że mają cycuszki.
O bluzeczkach, że są ciotkowate.


Jestem apodyktyczna i jako jedyna mam rację. Wszyscy mają się radować i napawać. Kto ma wątpliwości czy jest czym lub z czego, ma u mnie w ryja.


Mówię Wam, nie jedźcie nigdy ze mną na wakacje.




sobota, 8 sierpnia 2009

zmiana klimatu

Zatem spałam trzy dni tak, że mi Balladyna o mały włos ręki nie wyrwała. Uratowało mnie dziecko, bo się jęło wiercić, a B. źle znosi jak się dziecko wierci w jej obecności.
Przestała zatem rwać i sobie poszła.
Ostały mi się po niej jeno jogurty.


Najsampierw sądziłam, że mam schorzenie, bo się, walcząc z narkolepsją, podpierałam nosem o sprzęty w pragnieniu śmierci.


A następnie podejrzałam, że to może być skutkiem wypoczynku na rivierze, który opiewał na 5 (słownie pięć) godzin snu na dobę razy dwanaście dóp.


No to się uspokoiłam, a nawet, awansem, przestałam zadręczać. Czem się strułeś tem się lecz. Przedsięwzięłam kroki zaradcze.


Zdrowa matka – zdrowe dziecko, tak?


Idąc tym tropem rzuciłam warzenie kompotów i poszłam spać. Czasem tylko nasypałam dziatkom suchego do miski. I bęc.
O szóstej rano, za radą homeopatów niemieckich, ciskałam butem w skowyczące maleństwo i, zaproponowawszy mu szeroki wachlarz telewizji kablowych, odpadałam.
Starałam się śnić o muskularnych brunetach, mówili oni jednak zazwyczaj głosem świnki peppy.
Że to ich braciszek dżordż.


Powstałam z martwych dnia trzeciego.
ZROBIŁAM OBIAD. Kurczak, frytki, surówka.
Nie popałakałam się ni razu nad żadnym ze składników.
Nie złamał mnie nawet fakt, że się solniczka zatkała.


Ergo: jestem uleczona. Chyba.
Ale nie uprzedzajmy faktów.




piątek, 7 sierpnia 2009

kurza dupa, świńska grypa

Ot, co.


Przychodzi mi na myśl Julka nad półmiskiem frutti di mare:
- Proszę pani, a to jest żywe czy  d o k ł a d n i e  zabite?


Zupełnie jak ja.



wtorek, 4 sierpnia 2009

jak piesek, co wypadł z sań

Jestem.


Taka, jestem taka zmęczona.
Śniło mi się, że za oknem balkonowym rozciąga się TA plaża.
Obudziłam się. Patrzę. Nie rozciąga się.


Zjadłam kompulsywnie dwie bułki z poczuciem winy. Niedobrze mi.