wtorek, 30 listopada 2010

wtorek, 23 listopada 2010

seksi mama

Tak.
Usiłuję sobie przypomnieć ten koncept, co to go miałam, gdy wtem mnie zbiło z pantałyku wtedy.
Coś o macierzyństwie (Mój ulubiony kolor!) I o moim się do niego nienadawaniu (Mój ulubiony rozmiar!), gdyż bystry czytelnik z pewnością się już połapał, iż snobuję się na matkę podłą.
I myślałam nieskromnie, że oto jestem na świecie sama jedna, co to prowadza dziecko w piątek 12-go listopada do przedszkola, a potem czmycha ukradkiem pomimo, że jej zrozpaczoną brakiem kolegów Karola i Wiktora latorośl wykręca straszliwy paroksyzm szlochu. A potem leży, leży, leży (to matka) a dziecko wyje, wyje, wyje.
(Owszem, miałam wyrzuty sumienia, kupiłam nawet zestaw do lepienia dinozaurów z oczami za 30,- i cały wieczór lepiłam, lepiłam, lepiłam – brontozaury, triceratopsy, praptaki, psiamać z plasteliny).
Zatem z niejaką dumą nosiłam na sobie brzemię matki karmiącej (parówką), gdy wtem, okazało się, że jest nas więcej. Zaczajone jesteśmy, oczywiście, w Wysokich Obcasach, siedlisku porubstwa i ruji wszelakiej. I piszemy obrazoburcze książki.
Tzn, nie my, tylko one. Konkretnie Rachel Cusk.
Zatem pani Rachel Cusk napisała powyższą kiążkę, pełną plugawych oszczerstw oraz wysnuła śmiałą koncepcję, iż stając się matkami, umieramy.


Czy ja wiem?


Ja widzę to nieco inaczej, nie jako śmierć, a raczej stan żywcem zapeklowania. W sensie, że nas, mateczki, najpierw w solankę, potem w słoik i teraz pacz, jak życie jest gdzie indziej.
Najchętniej w telewizórze, gdzie Cichopek Katarzyna we wianuszku z wenusów z willendorfu gdnie wymodelowaną kibić, przekonując grono o wysokim pociążowym BMI, że gdy tylko kupi ono jej wydawnictwo, natychmiast zrzuci skórę dinozaura (z oczami) i kicając kurcgalopkiem w objęciach Hakiela Marcina odjedzie dynią z karocy w bajkowy świat, gdzie ona i Ibisz Krzysztof nigdy nie mają łupierzu, a walory finansowe sypią się z kuchennych szafek wprost na blat.


Srrruuu!





wtorek, 16 listopada 2010

ile waży ząb mądrości?

Siedzę i chlipię.


Wzruszyłam się bardzo. Powzięłam właśnie z czasopisma kieszonkową deklarację zgody na pobranie mych bezcennych narządów w razie ewentualnej śmierci mózgowej.
Wypełniłam.
Włożyłam w pugilares na eksponowane miejsce, między kartę oszą a lekle. I zapłakałam.
Chlip, jestem fantastyczna. Dobra kobiecina. Nie skąpię. Chlip.
Chlip, Niemniej TUSZĘ, że deklaracja nie będzie zachętą dla fatum. Chlip.


Wyobraźnie podsycona pożywką jęła pracować:
Oto me trzewia spacerują w obcym ciele. Chlip. Rogówka generuje lisi wzrok, sfatygowana burzliwą młodością nerka filtruje, lodowate serce pompuje, schładza krew.


Na zdrowie!


Mam już zresztą pewną praktykę: przeszłam ostatnio wstępną defragmentację – odjęto mi ząb numer osiem. Było tak sobie, trzeszczała mi czaszka, niemniej męska siła stomatologa uwolniła mnie w końcu od mnie samej, co się jadłam. Zjadałam się od policzka. Istaniało ryzyko, że się zeżrę do końca i nie będzie co przeszczepiać. Na szczęście ekstrakcja zahamowała w porę ten proces i teraz jestem do dyspozycji.


Tadam!


Teraz mam zęba w garści i gorączkowo poszukuję dziury w ścianie. Albo będę nim dręczyć dzieci. Bardzo chcą go zobaczyć, więc robią wszystko, co rozkażę.


Baczność, spocznij, w dwuszeregu zbiórka!



poniedziałek, 15 listopada 2010

*eufemizm

Powiem tak: w tych warunkach nie da się pracować.
Napisałam tam list, że co to ma być tu. Odpowiedzi brak.
Już, już miałam pomysł na obrazoburcza notkę obnażającą moje głęboko skrywane perwersyjne preferencje seksualne, ale jak tu zaszłam i zobaczyłam to, co tu znowu widać, to mi opadł i już nie wstał.


Jestem lekko poddenerwowana*


Wasza a-kocica-nerwica.



czwartek, 4 listopada 2010

jak wam się podoba?

Jaki hateemelowa kretynka mam teraz nie lada zagwozdkę usiłując pozamiatać po tornadzie, co tu wpadło i mi podmieniło szablon.
Wierzcie mi: poruszanie się po omacku w mrokach hateemela jest sztuką niełatwą.

Przypomina trochę, jak sądzę, próby porozumiewania się z zatwardziałymi mieszkańcami innych planet.

Uśmiechasz się, powiedzmy, sympatycznie i podajesz dłoń, a oni ci zakładają nelsona. Kiwasz przecząco głową: oni kucają. Smarkasz: cieszą się i biją brawo. Poprawiasz krawat: rozpoczynają niezwłocznie jesienne wykopki. I tak dalej.



Nic tu nie działa, tak jak powinno, co jest kolejnym dowodem na tezę, iż informatycy nie są stąd. Są agentami obcych układów planetarnych i wcale nie próbują tego ukryć. Przeciwnie.



No, ale się nie dałam i przewalczyłam gustowny szablon o nazwie Plain orange by Saikko (swoją drogą, Saikko, bój się b[l]oga!) metodą wielu niespodzianek, wliczając w to raptowne wykopki, doszłam do stanu obecnego.

Są jeszcze wielorakie niedociągnięcia, nierówności, dysproporcje i inne lapsusy, które mój ultrasymetryczny mózg przyprawiają o krwawienie dziąseł, ale może gdy znowu mi będzie wolno wołać „kurwa” (gdyż pulę na 2010 wyczerpałam przy tej okazji), to siędę i wypoprawiam.



Albo nie.





środa, 3 listopada 2010

ŁOJEZUSMARIA!

KTO MI POPSUŁ LEJAŁT?!!!!



cinderella

„Jutro ci kupię nowe buty do balu” – obiecał Bunio.


Liczę, że dotrzyma słowa. Wlał w moje serce otuchę i nadzieję, że ktoś gdzieś kiedyś BĘDZIE MNIE ROZPIESZCZAŁ. Nareszcie.

Czekam.

Będą buty, to i bal się znajdzie.


Jest dobrze.