czwartek, 27 kwietnia 2017

dyktatura sów. powieść kryminalna.

Czy słyszeli państwo o eksterminacji kotkiem?

O owym puszystym mobbingu, który krzewi się w wielu, jak mniemam, cichych z pozoru i nienotowanych dotąd gospodarstwach domowych?

O tupaniu kotkiem na kacu? Sikaniu kotkiem do butów? Kopaniu kotkiem w donicy?

O zbrodni doskonałej, do której nie potrzeba browninga ni sztyleciku, strychniny ani przypadkowego porażenia lokówką pod prysznicem.

Nieliczni bokserzy damscy wiedzą bowiem, że nie trzeba być wcale tępym knurem Piaseckim i brać się zaraz do lania butem oraz knutem, aby w krótkim czasie wykończyć swą umiłowaną, poślubioną przed Bogiem małżonkę, matkę swoich dziatek.

Wystarczy natomiast kotek lub dwa, ale za to użyte z pomysłem, by nasza żona w krótkim czasie zaczęła chodzić do tyłu - w kierunku sprytnie ulokowanej tam wcześniej przez nas przepaści.

Co zatem robimy?

Nic trudnego - po prostu przychylamy kotkom nieba, co jest o tyle niewdzięcznym zajęciem, że kotki mają to centralnie pod ogonkami. Ale co tam! Cel uświęca środki, a i można, wzorem świętego Franciszka, spełnić dobry uczynek wobec braci mniejszych. I włochatszych.

Bierzemy wobec tego danego kotka i nasłuchujemy w napięciu, co też mu w duszy gra. I teraz, jeśli kotek pragnie leżeć na miejscu, na którym wcześnie spoczęła nasza sterana życiem małżonka, to bezpardonowo przesuwamy jej kończyny fukając jednocześnie, że kotek nie ma gdzie się położyć. Jeśli w dodatku wybranka naszego serca przykryła się kocykiem NA KTÓRYM ZAWSZE ŚPI KOTEK, konfiskujemy go jej, czyniąc jednocześnie wymówkę, iż jest TO KOCYK KOTKA. Jeśli kotek miałby fantazję, aby ulokować się na fotelu komputerowym małżonki, zmuszamy ją, aby pracowała siedząc na odwróconym wiadrze. Gdyby w dodatku zapragnęła zjeść śniadanie na stole, na którym wypoczywa kotek... Nie, no dobra, niech żre. Zachowajmy pozory.

Za to nocą stajemy się szczególnie aktywni, mając w pamięci, że żona nasza ma sen lekki niczym zając pod miedzą. Namawiamy koty, by miauczały pod drzwiami drapiąc stolarkę, którą żona zakupiła za krwią i blizną zdobyty wysoko oprocentowany kredyt konsumpcyjny. By skakały ku górze, ku klamce drzwi wejściowych, niby przypadkiem wieszając się przy okazji na żoninych kurtkach/płaszczach wykonując w nich dziury pazurami.

Nocą też wzmagamy uległość względem kocich kaprysów. Jeśli tylko nasi pupile popatrzą w stronę drzwi, natychmiast rzucamy się ku wyjściu i wyprowadzamy je, a jeśli zmienią zdanie na korytarzu - wprowadzamy. Wchodzimy i wychodzimy. Trzaskamy przy tym drzwiami zrzucając winę na przeciąg. Oczywiście nie możemy nigdy wypuścić kotka nie zapalając przy tym światła w przedpokoju - dodatkowa iluminacja jest niezbędna, aby kotek nie potknął się o próg, a jednocześnie daje możliwość obudzenia naszej śpiącej królewny snopem światła rzuconym przez powiekę na siatkówkę oka. Dobrze działa też szuranie laczkami, gwizdanie czajnikiem i spuszczanie całej zawartości rezerwuaru na raz. To plan awaryjny na wypadek, gdyby kotki wcześniej wyszły i długo ich nie było.

Koniecznie należy też mówić do kotków. Gawędzić z nimi. Zadawać pytania. Mogą to być, a nawet powinny, pytania retoryczne, kotki bowiem z zasady nie udzielają żadnych odpowiedzi. Wskazane są też pytania otwarte - dają one dodatkowe korzyści - można samemu sobie na nie dowolnie odpowiadać w formie zdań wielokrotnie złożonych. A pamiętać należy, że im więcej i głośniej mówimy, tym większe prawdopodobieństwo, że obudzimy naszą miłą duszkę.

Aby dobrze wyzyskać czujność snu naszej oblubienicy wskazanym też jest wpuścić jej kotka do łóżka i zatrzasnąć drzwi sypialni. Daje nam to gwarancję, że kotek zrobi nad ranem drobny rumorek, chcąc coś przekąsić, bo wszak lubi.

Rano natomiast, gdy nasza wyczerpana bezsenną nocą małżonka zrobi sobie kawę, wchodzimy do kuchni i komentujemy głośno, że mleko kotkom wyżera. Możemy też ją ubiec i całe mleko rozlać gadzinie, jej samej zostawiając butelkę do wyniesienia na śmietnik. Kotki co prawda będą od tego miały głównie sraczkę, ale to część większego planu, który, niestety, nie może obejść się całkiem bez ofiar.

Można też spróbować działań na innym polu. Dzięki prostemu zabiegowi drapania kotkiem w drzwi ubikacji małżonka nabawi się nerwicy pęcherza. Postępująca dewastacja drzwi łazienki sprawi, że niechybnie się przeziębi wyskakując spod prysznica. Niewykluczone również, że poślizgnie się i pęknięcie czaszki gotowe. Kto to wie?

I tak, rozpieszczając mile kotki, przyczyniamy się powolutku do rozstroju zdrowotnego naszej połowicy. Następnie wyjeżdżamy zostawiając ją z rozwydrzoną kocią czeladką i czekamy, co się wydarzy.

A dzieje się tak, że wytresowany przez nas kotek-zabójca łapie bulwersa, ŻE OTO CHCE WYJŚĆ, a nikt go nie wypuszcza i w akcie zemsty wskakuje na komodę w sypialni. Zrzuca stamtąd na podłogę lustro urodowe małżonki, gwarantując jej w ten sposób siedem długich lat pecha, który (UWAGA! PROMOCJA!) startuje właśnie teraz, gdyż w tej samej chwili na ziemi ląduje torba z aparatem fotograficznym marki Pentax (na marginesie - chętnie przyjmę drobną kwotę za lokowanie produktu od wzmiankowanej firmy) wraz z dodatkowym obiektywem w bonusie.

I to właściwie byłoby na tyle, gdyż żona ujrzawszy skalę zniszczeń doznaje kolejno rozległych: udaru i zawału. Pada. Zjadają ją koty.

Mąż w tym czasie bawi w swej stołecznej garsonierze, na którą to okoliczność posiada żelazne alibi.

Po roku ustawowej żałoby żeni się, za radą swego ojca, z kobietą młodszą od siebie o dwadzieścia lat. (O dziesięć się nie opłaca - sprawdzone info).

Żyją długo i szczęśliwie do dnia, w którym postanawiają przygarnąć...

KOTKA!