czwartek, 27 września 2012

ach, co to był za ślub!

Wincentego Kadłubka fotorelacja z Dworu:

No to wydali my wreszcie za mąż tę Księżniczkę!

Kamień z serca. Najwyższa była pora, bo jeszcze chwil kilka, a już ząb czasu swem ostrzem bezwzględenem jąłby lada chwila rysować na tem podobraziu nieskazitelnem swe podstępne esy-floresy.

A tak to zdążyli my i oblubienica wyglądała zjawiskowo, niestety, choć zawistni ludzie mówią podobno, że ją Zła Królowa przyćmiła stylem, bątonem i tą szykowną beretką co to jej Księżna z Kosmatych Przeczesana całą noc rzeźbiła mańjakalnie i się nie wyspała. Podła. W sensie Królowa. Coś takiego zrobić jedynemu dziecku! To wstrętne. Ale w rodzinie nic nie ginie i na pewno Księżniczka zemści się jeszcze straszliwie na wyrodnej swej matce, czy to rzucając ją na pożarcie Smoku lub Gajowemu (i tu dałbym linka do Gajowego, ale obawiam się procesu).

Natomiast Książę na Białym Serze (Ach! Państwo wybaczą - czynność pomyłkowa) na Białym Koniu wyglądał nieskazitelnie w swem stroju kobaltowem. Oj, frywolny Krawiec Nadworny wyraźnie nam tu się zainspirował świeżym lookiem małoletnich adonisów z Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących Nr 2 i dalejże forsować swą skłonność u Dworu. Dzięki temu zabiegowi jednak Książę na Białym Koniu zyskał oraz nie stracił. Piękny, młody, zdolny acz również majętny, wymagałby jedynie lekkiej korekty breżniewowskiej swej brwi, co by mu nadało wygląd osoby nieco mniej jakby zaskoczonej zaistniałą sytuacją. Ale może był zdumiony - bądź co bądź chłopak z ludu, a tu wtem spotyka go taka przygoda!

Ja bym, nieskromnie, był na jego miejscu. Gdybym to ja szedł do ołtarza w powyższych okolicznościach przyrody w jakich jemu przyszło, to, nie ukrywam, kołatałaby mi się po głowie myśl: JA PIERDOLĘ - ALE JAJA! Tu milijonery brzęczą rytmicznie sakwami, tam oligarcha z kałachem pod kożuchem, farmaceuta z plikiem recept pełnopłatnych 100 % w prezencie, aktor z obiecaną rolą, ksiądz ze stułą, Król, Królowa, Małpa, Sowa - a na to wszystko wchodzę ja - cały na biało!

Naprawdę piękna, piękna ceremonija. Oraz wzruszająca. Zwłaszcza, żem znał przed laty Księcia. Był on wonczas jeszcze prostym Jankiem Muzykantem, grał śpiewał wesoło na fujarce oraz fortepianie, nosił niezwykle awangardową siateczkową czapeczkę z kordonka oraz skrywał młyńskie koło tylżyckiego w szafie w akademiku. Serdeczna moja Dzieduszycka naonczas brała nóż i bezceremonialnie odcinała sobie sześć kilo.

Ach, to były piękne czasy! Były, ale się skończyły.

Addio, żółte sery, addio utracone! Przez długie złe miesiące wasz zapach będziem czuć.

wtorek, 25 września 2012

juuutro - odnajdę siebie samą, juuutro - na pewno wyjdę za mąż

Kiedy ostatnio mieliście wrażenie Pełni?

Ja swoje datuję na sześć lat temu nazad. Pamiętam dokładnie, był październikowy, słoneczny dzień, słońce wpadało szeroką ławą przez okno sypialni skrząc drobinami kurzu. Cicho. Ciepło. Jasno. Stary w robocie, Młody w szkole, ja w piernatach, a obok mnie śpi świeżuteńkie Zawiniątko.

I to było to, jako rzecze coca-cola.

I zjawiło się, choć, jak zwykle, nic nie było tak jak powinno - rachunki były niepopłacone, gary nieumyte, śmieci niewyniesione, włosy nierozczesane, orzech nierozgryziony, a ja byłam gruba.

(J e s t e m  gruba - sprostował z naciskiem Umysł. Lubię go!).

słowa, słowa, jak pasztetowa

Pracuję nad sobą.

Zmieniam się. Czytam, jak wygonić z głowy surowego krytyka, gadacza, gęś gęgawą. Gęgawę.
Nie wiem tylko, co będzie, jeśli uda mi się pomyślnie przejść przeobrażenie. Czy słówka napędzane dotąd żółcią, jadem i prostracją nadal będą chciały wartko czmychać spod klawiszków? Czy ostry sierpek ironii wraz z młoteczkiem złośliwości wciąż siec będą i tłuc żwawo, gdy, jak mówi ono pismo, zamienię się w jedną, wielką radość istnienia?

Kim wtedy będę? Tylko radością? No, nie wiem... nie wiem, czy to jest znowu takie fajne...
Radość-sradość.

(To mówił on: mój umysł. Ja go tylko obserwuję.)

poniedziałek, 24 września 2012

inwentaryzacja

Piszę do szuflady.

Tu jest taka fajna szuflada, że do niej piszę. Piszę sobie, piszę. Zapisuję. Nie publikuję, bo nie muszę. Tam, skąd przychodzę, jak się człowiek nie zdecydował na natychmiastową ekspozycję, to mu zaraz przeważnie fchuj notkę zjadło i dobranoc. A tu można wrócić później. Później, czyli nigdy.

Ale, ale! Nowe możliwości starej platformy odsłoniły przy okazji takie właśnie szkielety niedonoszonych notek.

Co my tam mamy?

dyhotomija

Zła matka, zła, zła, zła. W sobotę jeszcze jako tako. W niedzielę wniebogłosy.
Ojezu, lezie - myśli zła matka, zła, zła, zła, usiadłszy skawuniom po wykonaniu stu dań à la carte i przekopaniu się przez skutkiem tego kuchenne gruzowisko. W ogóle usiadłszy, co nie przystoi i nie licuje. 

Nie było spocznij. Baczność! Czuwaj!

masz do skrzydeł przywiązaną jakąś rybę

Dziękuję. Wszystko świetnie. Mam tylko ochotę wczołgać się przed życiem pod łóżko. Mogłabym być Żydem w szafie. Serio serio. Mam wzmożoną potrzebę macicy, czegoś, co mnie ściśnie, kaftanu bezpieczeństwa, żebym nie rozpadła się na granulki jak ryba głębinowa wyjęta dna rowu. Lub odwrotnie - jak latająca ryba wepchnięta w rów.

bez tytułu

Ja chyba jednak zwariuję.
Wezmę i postradam zmysły, to wiele uprości, bo usiłując zgadnąć rzeczywistość doznaję jedynie jeszcze większego zapętlenia.
Nic tu nie działa tak, jak powinno. Nie daje się nagiąć

Weźmy syn - NIE ROZUMIEM TOKU.

fajno żeś jest z ryja 

Wiosna in spe.
Jak co roku należy gruntownie przemyśleć zmiany.
Coś bym zmieniła, gdyż jestem zmęczona stanem istniejącym. Patrzę i patrzę i zastanawiam się - co mnie nudzi we mnie, jakie zmiany powinnam przedsięwziąć, aby pozyskać świeży i bezpretensjonalny, wiosenny look.
I gdy tak przyglądam się sobie badawczo, dochodzę do przykrego wniosku - to co mnie najbardziej mierzi we mnie samej to mój, pardon le mot, ale ryj. Ten sam od lat, w dodatku coraz mniej promienny, stale trwa przy mnie i mnie już nudzi.


W dodatku jest na nim wypisana informacja. Czy raczej garść informacji.

Jedna z nich brzmi FAK JU i sprawia, że nie mam tabunów narzeczonych. W odróżnieniu od T., która, odkąd znów jest panienką, ma, jak sama mówi, CHYBA WYPISANE FAK MI. I narzeczonych. Ale to mnie nawet tak nie trapi, gdyż nie tęsknię do love affairs. Już się natęskniłam. Całe długie dnie i noce siedziałyśmy z koleżanką Dzieduszycką u niej na parapecie i wzdychałyśmy rzewnie
"Ja chcę mieć narzeczonego!". I po co nam to było?

Jest jednak inna wiadomość widniejąca na mym czółku, która głosi: 

NIE, W OGÓLE NIE MUSICIE MI PAŃSTWO PŁACIĆ, PO CO?

Pojęcia nie mam, kiedy mi to urosło, kto mi to tam wypalił rozżarzonym żelazem, ani jak się tego pozbyć. Pudrowanie nic nie daje, ani opalanie. Chyba tylko można włożyć twarz do wrzątku. Aua.

Czyli sprawa jest poważna, bo o ile zmiana uczesania, choć czasami niekorzystna na przestrzeni lat jest poniekąd odwracalna, a wymiana garderoby to już w ogóle jest banał, to wymiana twarzy jest  znacznie bardziej skomplikowana i kosztowna. Choć zdarzają się przeszczepy, to jednak są ciągle w fazie pionierskiej. I nie są dostępne na życzenie jak cesarki...



i C.D.N
(chyba)

wtorek, 18 września 2012

napij się jeszcze herbaty, alicjo

Doszły mnie słuchy, że spakowałam manatki i uciekłam cichaczem nie zostawiwszy nowego adresu.
Otóż usilnie pragnę tę pogłoskę zdementować: nieprawdą jest jakoby.
Ale gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, to istnieje droga na skróty – trzeba iść za białym królikiem. Albo czarnym kotem. Zresztą, w nocy wszystkie koty są czarne.


Podążajcie zatem za mną…



poniedziałek, 17 września 2012

metoda wodna

Zastanawiam się, czy mam właściwie jeszcze coś do dodania.

Cały czas drepcę w miejscu, warzę się powoli w tygielku swojego własnego wkurwienia, ale po co się dzielić tym trującym oparem? Po co to komu wdychać? Nie wiem.

Nic mnie niczego nie naucza, żaden przykład, żadna sytuacja. Jestem niereformowalna, jedynym ratunkiem jest lobotomia, ale to jest jednak ostateczność i niesie ze sobą pewne skutki uboczne. Mój mózg cały czas truje mi dupę, czasem daję się zmanipulować i wtedy wpadam w drżączkę, innym razem przyłapuję go na tym i wyszydzam go szkaradnie - Jasne, jasne: śmierć, choroba, wypadek, trumna. Of kors, ty durny narządzie. Odpierdol się!!!

I przez chwilę jest, powiedzmy, trochę lepiej, mózg milknie zawstydzony, ale kto ma oczy do patrzenia i nos do dłubania, ten wie, że z mózg jest jakkolwiek do myślenia i że jeszcze nikt z nim na tym polu nie wygrał, no chyba, że jogin jaki, medytator nauczony dusić myśl w zarodku, coby się w nim nie kołatała.

Więc przymykam tu oczy, dziecię, weźmy, samopas puszczając na rozszalały ocean samodzielności. I generuję te schizoidalne obrazy, scenariusze rodem z faktu superekspresu, w czym się również niczym nie różnię od swojej teściowej, której nienawidzę, ergo nienawidzę siebie, z tą różnicą, że mnie mąż nie chce rzucić, nie rozumiem dlaczego, a może chce, może już mnie rzucił, ale nic nie powiedział, no bo przecież z takim potworem, którym rządzi mózg z hormonami jeszcze nikt nigdy by nie wytrzymał.

A więc rzucił mnie mąż - wiedziałam! Mój mózg mi to podpowiadał, czy raczej ja to wmówiłam mózgowi, bo jeśli ja powiem mózgowi, że on mnie rzuci, to mnie to nie obejdzie, jeśli faktycznie rzuci, albo już sama nie wiem, o co w tym chodzi, ten mózg nie daje się objąć rozumem, niszczy mi życie i jest podobno taki poradnik - jak żyć z mózgiem i nie zwariować, ale nie ufam poradnikom - przeczytałam kilka jak nie zatłuc nastolatka, a i tak nie dalej jak wczoraj znowu było mordobicie. Bo on ma swoje hormony, a ja swoje i doskonale wiem, jak to jest, kiedy one zalewają oczy wraz z krwią i pozbawiają człowieka zdolności trzeźwego myślenia. Więc szamoczemy się po omacku i nikt tu nie jest mądrzejszy i nie jest matką, synem, oboje mamy atak mózgojeba i gramy w moje na wierzchu. Oczywiście nikt nie wygrywa i jest gorzej i gorzej i mnie boli piącha, a jego ryj i tylko czekać, kiedy będzie odwrotnie.

A przecież obiektywnie rzecz ujmując jesteśmy oboje fajnymi ludźmi i do niedawna nasze stosunki układały się zgoła inaczej. Czego nie można powiedzieć o mojej koleżance, która, będąc matką trzy i pięciolatka pragnie usilnie ich zderzyć główkami, w momencie gdy obaj rzucając w nią butem plują i krzyczą, że jest głupia, a przecież znam dziewczynę i wiem, że głupia nie jest, że nie mają racji. Ale nie wiem, i ona nie wie, gdzie wystąpił błąd. Chciałyśmy dobrze, nadal chcemy, a wychodzi jak zwykle, choć istnieje wola, by zło dobrem zwyciężać, to jednak gdy żyłka pęka nie ma już odwrotu i wszyscy oni są hardzi i idą na czoło i rozbijamy się o siebie tworząc malownicze rozbryzgi, ranimy się, choć kochamy się nad życie i tylko nie mówcie mi o psychologu, bo już raz byłam, kazał sięgać, gdzie wzrok nie sięga, ale ja jestem za słaba, żeby tam spojrzeć, bo to by była tylko woda na młyn mojego mózgu. Dalejże mógłby napierdalać ile wlezie.

Że wszystko źle. I że a nie mówiłem.

czwartek, 13 września 2012

Ach, to Ty :)))

- Wejdź, taka jestem...
(Tu rozchylam poły szlafroczka)
- Mam angielską wódkę na myszach, napijesz się?

U mnie na razie wszystko w kartonach, jak to po przeprowadzce. Ściany jeszcze gołe, ale jest wolność, wolność i swoboda, zabawa i dziewczyna (ciągle, jeszcze) młoda.
Nikt mi nie narzuca, jakiego koloru mają być tapety w moim mieszkaniu, nikt w nim nie wiesza swoich lukratywnych obrazów.

KRÓLOWA JEST TYLKO JEDNA

To co? Po jednym?

poniedziałek, 10 września 2012

Cum szajse

To już.
Szkoda słów. Może chociaż da się wyłączyć tę reklamę, najczęściej opla, co tam straszy u góry?
Przetrząsnęłam cały kokpit i nic nie znalazłam, chyba odrąbię siekierą górę monitora.
Jeeezu!


naciśnij klawisz escape

Strasznie się boję.
Obawiam się, że któregoś dnia, który już tuż, wejdę na blogusia i wtem ujrzę go w „ulepszonej” oprawie.
I nic już nie będzie takie samo.
Mój wypielęgnowany hateemelową krwią i blizną szablonik, wyjałowiony, wybielony, wyprany i wyprasowany w kancik przestanie istnieć, a na jego miejscu pojawi się ten w atrakcyjnej, nowoczesnej formie, z dużą ilością podkreśleń, guzików, wykrzykników, ramek, sramek i wszelakiego szajsu. Z, laboga, flaszową reklamą mrygającą z góry.
Moją świątynię dumania chuj strzeli, a w jej miejscu zbudowany zostanie szkaradny lunapar. Teoretycznie mogłabym zapłacić pieniądze i mieć czego dusza zapragnie, ale jestem sknerowata i wolałabym przenieść swe złote myśli gdzie indziej, co z kolei okazuje się być niemożliwe, gdyż źli ludzie ukradli guzik „export” z panelu wordpressa!
Nooo, gdy to ujrzałam, oko mi zadrżało w dwójnasób i teraz jestem OBRAŻONA. Nie lubię, kiedy się mnie traktuje w ten sposób. Rozumiem, że nie było można eksportować treści z blog.pl – starogracka platforma nie dawała takiej możliwości. Ale żeby zabrać wordpressowy guzik i celowo go schować?
Oj, onecie, twoja mama będzie mi to prała!
I teraz dyszę chęcią zemsty i knuję, jak się wymotać z zachłannych macek grupy onet.
Ktoś wie?

Cum szajse

To już.
Szkoda słów. Może chociaż da się wyłączyć tę reklamę, najczęściej opla, co tam straszy u góry?
Przetrząsnęłam cały kokpit i nic nie znalazłam, chyba odrąbię siekierą górę monitora.
Jeeezu!



naciśnij klawisz escape

Strasznie się boję.


Obawiam się, że któregoś dnia, który już tuż, wejdę na blogusia i wtem ujrzę go w „ulepszonej” oprawie.
I nic już nie będzie takie samo.


Mój wypielęgnowany hateemelową krwią i blizną szablonik, wyjałowiony, wybielony, wyprany i wyprasowany w kancik przestanie istnieć, a na jego miejscu pojawi się ten w atrakcyjnej, nowoczesnej formie, z dużą ilością podkreśleń, guzików, wykrzykników, ramek, sramek i wszelakiego szajsu. Z, laboga, flaszową reklamą mrygającą z góry.
Moją świątynię dumania chuj strzeli, a w jej miejscu zbudowany zostanie szkaradny lunapar. Teoretycznie mogłabym zapłacić pieniądze i mieć czego dusza zapragnie, ale jestem sknerowata i wolałabym przenieść swe złote myśli gdzie indziej, co z kolei okazuje się być niemożliwe, gdyż źli ludzie ukradli guzik „export” z panelu wordpressa!


Nooo, gdy to ujrzałam, oko mi zadrżało w dwójnasób i teraz jestem OBRAŻONA. Nie lubię, kiedy się mnie traktuje w ten sposób. Rozumiem, że nie było można eksportować treści z blog.pl – starogracka platforma nie dawała takiej możliwości. Ale żeby zabrać wordpressowy guzik i celowo go schować?


Oj, onecie, twoja mama będzie mi to prała!


I teraz dyszę chęcią zemsty i knuję, jak się wymotać z zachłannych macek grupy onet.
Ktoś wie?



piątek, 7 września 2012

how fucking fascinating! come closer and tell me more.

No więc aparat okazał się być nie komifo i ostało mi się tylko osiemset zdjęć, głównie konceptualnych – śmieci na podłodze, czyjaś lewa stopa, nic z glamuru, molo i pozowania z wciągniętymi plecami. Tak, tak, plecami, mam grube plecy, czuję to, gdy wzruszam ramionami podchodzą mi pod uszy, powyżej uszu, ale co się dziwić – dieta typowo nadmorska: kebab ze świńskich ogonów, flądra w betonie z paniery, zapiekanka xxl na bazie polimerów okraszona keczupem no tomato z farbki plakatowej, pizza niesmaczna jak żart, jak podłożone na papierową tackę gumowe rzygi, fabrycznie czerstwe pieczywo, spulchniacze i polepszcze uformowane w gofrownicy. Woń frytury i waniliny. Festiwal glutaminianu i podrabianych ziemniaków. Koślawa świątynia wypoczynku w aureoli szarych, brzęczących świetlówek. Kraina paździeżu, oszczanej kostki typu bauma, obowiązkowych lampionów szczęścia (zapluć, zatrzeć, zapalić), eremefu maxxx i niemuzykalnych zespołów densingowych o szerokim spektrum. Dla każdego coś miłego. Wyprzedaż świata. Lukratywna oferta: wszystko za pięćdziesiąt złotych. Dają, to brać. Biorę…



how fucking fascinating! come closer and tell me more

No więc aparat okazał się być nie komifo i ostało mi się tylko osiemset zdjęć, głównie konceptualnych – śmieci na podłodze, czyjaś lewa stopa, nic z glamuru, molo i pozowania z wciągniętymi plecami. Tak, tak, plecami, mam grube plecy, czuję to, gdy wzruszam ramionami podchodzą mi pod uszy, powyżej uszu, ale co się dziwić – dieta typowo nadmorska: kebab ze świńskich ogonów, flądra w betonie z paniery, zapiekanka xxl na bazie polimerów okraszona keczupem no tomato z farbki plakatowej, pizza niesmaczna jak żart, jak podłożone na papierową tackę gumowe rzygi, fabrycznie czerstwe pieczywo, spulchniacze i polepszcze uformowane w gofrownicy. Woń frytury i waniliny. Festiwal glutaminianu i podrabianych ziemniaków. Koślawa świątynia wypoczynku w aureoli szarych, brzęczących świetlówek. Kraina paździeżu, oszczanej kostki typu bauma, obowiązkowych lampionów szczęścia (zapluć, zatrzeć, zapalić), eremefu maxxx i niemuzykalnych zespołów densingowych o szerokim spektrum. Dla każdego coś miłego. Wyprzedaż świata. Lukratywna oferta: wszystko za pięćdziesiąt złotych. Dają, to brać. Biorę…