wtorek, 27 kwietnia 2010

dream on

Co by tu?


Jakoś mi się odechciewa wszystkiego. Telewizji się boję jak wściekłego psa – Jarosław wystartował. Będzie trzeba prewencyjnie zażyć serię bolesnych zastrzyków dookoła pępka.


Zieleń osiąga masę krytyczną, w każdej chwili grozi eksplozją. Lada moment znów będę chciała zostać krową na widok łąk rosochatych, niepoczesanych.

Szafranowa na moje wyznanie, że chciałabym nią być (w sesnie krową) po brzuch zanurzoną w soczystej zeleni, zawyrokowała, że jestem głupia, bo krowy mają przejebane: całe życie są dojone elektrycznie w czterech ścianach a gdy już wyciśnie się z nich ostatnią kroplę mleka, to jadą na stół w sosie własnym, grzbiet ich zdobi tapicerkę mebli rokokoko, z wymion robi się parówki bobaski a z kopyt galaretkę owocową. 

Ale ona jest fundamentalistką (w sensie Szafranowa). Ja natomiast miałam na myśli krowę wolnowybiegową, taką z marzeń. 


Nie wolno?



czwartek, 22 kwietnia 2010

machniom?

W telewizórze telezakupy mango. Kotoscy wchłaniają reklamę.


Mąż do żony – Ooo, chyba cię zamienię na mango halogen ołwen.

Zona do męża - Phi! A ja ciebie na mango wibromaks.



Kurtyna.



czwartek, 15 kwietnia 2010

to lubię!


Ogromne pokłady cynizmu, które służą mi jako poduszka powietrzna w zderzeniach ze światem, nie są, niestety, niewyczerpane. Przejeżdżające długą kawalkadą karawany żłobią głebokie koleiny w moim umyśle.






Po obejrzeniu kolejnej trudnej uroczystości zbieram się, by przełączyć kanał w telewizorze.


- Nie, zostaw! – prostestuje Bunio – To może być.

- Biedne maleństwo - mówię – przyzwyczaiłeś się do widoku trumien…


- Taaak! Ja to lubię!



wtorek, 13 kwietnia 2010

Glowę mam pełną katastrofy. Mieszka u mnie pod powiekami.


Zasypiam z nią. Budzi mnie. Przewijam w głowie myśl jak to jest.
Być tam. Wtedy. Być tu. Teraz.


I co na obiad.



całkowicie przypadkowa zbieżność osób i sytuacji


Komu bajkę?




Dawno, dawno temu w pewnym Dalekim Kraju rządził Mały Król o Wielkim Ego.



Mały Król o Wielkim Ego bardzo nie lubił się z Wicekrólem i na wieść o tym, że to właśnie Wicekról zaproszony został przez Króla Sąsiedniego Państwa na pewną Bardzo Ważną Uroczystość, Małego Króla o Wielkim Ego nagła krew zalała.

Trzy dni i trzy noce trawiła go okrutna choroba zwana przez Światłych Medyków Ambicją. Czwartego dnia jednak powstał z łoża boleści, gdyż oto wśród maligny znalazł lek na swoje bolączki. Przyśnił mu się bowiem z Brat Jego i oznajmił, że aby utrzeć nosa Wicekrólowi oraz Królowi Sąsiedniego Państwa, urządzić należy Jeszcze Ważniejszą Uroczystość I Do Tego Dużo Fajniejszą, od której Wicekróla i Króla Sąsiedniego Państwa literalnie skręci z zazdrości. „Zzielenieją!” – Krzyczał rozradowany Mały Król o Wielkim Ego. „I pękną” – wtórował mu chichocząc Brat Jego.



I jak umyślili tak uczynili.



Przede wszystkim, aby dopiec do żywego Wicekrólowi i Królowi Sąsiedniego Państwa, postanowili zaprosić Dużo Więcej o Niebo Fajniejszych Gości. Wystosowali zatem do Najwyższych Rangą w Dalekim Kraju stosowne zaproszenia. A Najwyższym Rangą w Dalekim Kraju odmówić Małemu Królowi o Wielkim Ego nie wypadało.



Wsiadł zatem Mały Król o Wielkim Ego z Królową o Złotym Serduszku na Okręt do Sąsiedniego Państwa, a wraz z nimi Dwór Cały Króla oraz Najwyższsi Rangą w Dalekim Kraju i wypłynęli wszyscy razem w niebezpieczny rejs. Niestety, w drodze do Sąsiedniego Państwa rozpętała się Okropna Burza i Okręt Małego Króla o Wielkim Ego poszedł na dno.

Okrutny Ocean pochłonął Małego Króla o Wielkim Ego, Królową o Złotym Serduszku, Cały Dwór Króla oraz Najwyższych Rangą w Dalekim Kraju.



Skutkiem tych wydarzeń Jeszcze Ważniejsza Uroczystość I Do Tego Dużo Fajniejsza okazała się katastrofą.



[*]



Tyle. A teraz zęby i spać!









środa, 7 kwietnia 2010

a teraz z innej beczki

Wczoraj mąż mój rzekł do syna wiekopomnym tonem:


Synu, nie każ matce nieść swego roweru do punktu napraw, gdyż jest ona słabą kobietką wiotką.


Tu mnie wgięło. Nie wiem, co o tym myśleć. Jeśli naprawdę tak uważa, to czyni jednak drobny wyjątek dla choinek: w tym roku znowu JA i znowu w MARCU wynosiłam trzymetrową na grzbiecie. Ponadto i tak skończyło się wyłącznie na szumnych deklaracjach: koła od roweru jak stały w przedpokoju tak figurują do nadal.


Zatem mimo przełomu jaki w nim dostrzegam, niewielkiej wyrwy w monolicie, jestem dziwnie spokojna: do pełnej dekontaminacji jeszcze droga daleka. Tu się z pewnością oburzy na moje słowa, wykrzyknie, iż jest feministą w stopniu tak zaawansowanym, że jego rodzony ojciec marł ze zgryzoty, iż jest on pedałem. Skoro jednak nie zmarł, to trudno. Chyba wiadomo, co się okazało.


Jednak rzeczywiście wypada blado w porównaniu. Jest bowiem ktoś, kto świetnie rokuje, w kim zaszła kumulacja szowinistyczno-męsko-świńskich genów. Buniozyl!


Bo tak: Nie jada różowych lentilków, rózowe jajo odstąpił mi ze wstrętem, dział damski w swojej ulubionej lekturze – świątecznej gazetce ofertowej ze Smyka – omija z odrazą, co rusz powiada ze wzgardą, że to lub owo jest dla bab i nie pozwala mi grać ze sobą w nogę, bo nie jestem chłopakiem. Jest pod tym wględem nieodrodnym wnukiem swoich dziadków: reprezentuje wszystkie wady jednego i żadnej z zalet drugiego. I odwrotnie.


Można by pomyśleć nawet, że serca nie ma. A jednak – ma!


- Ooo! Zobacz jak ci serduszko bije! – wykrzyknęłam razu pewnego przykładając mu łapkę do klatki piersiowej. Rzeczywiście, poczuł, że COŚ TAM JEST. Odkrycie to jednak wcale go nie ucieszyło. Zaniepokoiło raczej.
- Nieee – rzekł niepewnie - to nie jest serduszko, to jest taki motek – przekonywał sam siebie.
- Serduszko serduszko – kontynuowałam sadystycznie. – Wszyscy mają serduszka – dodałam na zgodę.
- A ja nie mam! – oświadczył. – Tylko kakałko mi tak tyka. Albo motek.


Skoro tak, niech będzie. Temat serduszka, z pozoru zamknięty, jął się jednak przewijać tego dnia to tu to tam.
Na pytanie, kto rozlał soczek, padła przewrotna odpowiedź: - To nie ja! To chyba serduszko wyzuciło.
Nie znaczy to jednak, że serduszko zaakceptował – W moim gardłu nie ma serduszka! – utrzymywał twardo.


Wieczorem był już jednak w zasadzie pogodzony z sytuacją.


- A serduszko mi puka - orzekł wesoło - a potem mi przestanie pukać - dodał nie mniej radośnie.
- No, niby tak, kochanie, ale nie wiem, czy to dobrze…- skonstatowałam i popadłam w piękną zadumę, z której wyrwało mnie trywialne pytanie:


- Mamaaa, a kupimy śnieg?