Przysmuciłabym, ale mi słów nie staje.
Gdzieś mi się tam po łbie pałętają podkorowo jakieś spostrzeżenia o przemijaniu, ale jak chcę takie przyszpilić i zamienić w złotą myśl, to ono pyk.
I dupa.
Pamiętacie swoich dziadków-pradziadków?
Kogo kto tam miał dzieciństwie zamierzchłym, postaci mgliste, mitologiczne, przykurzone, w sepii? Tych, po których zostały okulary w grubej rogowej oprawie o pożółkłych szkłach, laska, kapelusz, guziki od płaszcza, teczka, może fajka?
Osoby obojętne i dalekie. Obce i blaknące.
Zatem to właśnie chcę powiedzieć, nie wiem czy się jasno wyrażam, że mój ojciec do nich dołączył. Wstąpił w ich szeregi choć jest był współczesny, dzisiejszy, tutejszy, jakby na wyciągnięcie ręki.
I wszystko jest jak dawniej, leży na swoim miejscu, tylko nie ma kogo zapytać gdzie. Klucze, śrubokręty, śrubeczki, gwózdki, linijeczki, ołóweczki.
Leży chyba nawet bardziej niż kiedyś. Jak w mauzoleum.
Nawet szklanka, a na niej odciśnięte ślady palców i ust, których już nie ma.
I to nie daje mi spokoju.
Oraz stopięćdziesiątmilionów innych rzeczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz