poniedziałek, 29 czerwca 2009

nie ujezżaj, moj ty gałubczik

Spadek ilości facetów w bezpośredniej bliskości mojej osoby, owocuje zniżką poziomu testosteronu we krwi tejże.


W ogóle się nie denerwuję. Chodzę sobie, chodzę, na jednej nodze.


A właściwie chodzimy. Z Buniem. To tu, to tam, w deszczu, na lody, lizaki i bumy. Obiadów nie jadamy, bo tam są kalorie, a oboje mamy lęk przed kalorią: on wrodzony (po swoich narodzinach przez trzy doby nie dawał się namówić na cyc ani na nic) ja nabyty (po swoich urodzinach rzuciłam jedzenie, z miernym skutkiem).


Zatem pędzimy czas beztrosko i bez napięć. Nie myjemy się, bo nie ma wody. Tzn. jest, ale poza siecią, bo jakby mało było ostatnio wody na świecie, to jeszcze rura pękła na osiedlu i utworzyła żółtą rzekę (Yangcy) i morze żółte (Huánghăi). Bardzo interesujące z punktu widzenia wielogodzinnej eksploracji w kaloszkach.


Zresztą, jesteśmy i tak umyci.


Wczoraj nas umyło, z butami: właśnie zapuszczaliśmy się w gąszcz celem zapoznania się z ofertą drugiego dnia festiwalu, kiedy nagle czarna chmurka, umieszczona dla niepoznaki na  r e l a t y w n i e  bezchmurnym niebie, wypuściła z siebie bicze wodne.
Oczywiście, nie będąc w ciemię bitymi posiadaliśmy pelerynki, kapturki, parasole i folie przeciwdeszczowe. Oczywiście.
Cóż z tego jednak skoro siekło od dołu: opad odbijał się od podłoża i podskakiwał na wysokość pół metra, mocząc nam tym samym spodenki do kolan.


Więc rzuciliśmy w diabły ten cały przeciwdeszczowy pierdolnik i dalejże, oddawać się kąpielom kałużowym w strugach ciepłego deszczu. Było bosko. W ogóle się nie denerwowaliśmy.


•••


My modliszki tak mamy.
Nie umiemy wspolzyc w zwiazku partnerskim. Podmiot związku partnerskiego nas stale wkurwia i mówi o nas „wredna”.
A przecież obiektywnie jesteśmy „fajna”.
Podmiot, wyjęty z kontekstu, też okazuje się w porządku.


Więc o co chodzi? Nie rozumiemy.


Rozważamy zmianę orientacji. Tak na próbę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz